Money.pl zapoznał się z przemówieniem prezesa czeskiego banku centralnego (CNB) Aleša Michla w Wyższej Szkole Ekonomii i Biznesu w Pradze z 15 maja tego roku. Jego słowa o zagrożeniach inflacyjnych, choć odnoszą się do czeskiego rynku, idealnie pasują do tego, co dzieje się obecnie w naszym kraju. Michl mówi, że choć wzrost cen hamuje, to Czesi inflacji jeszcze nie pokonali. Kolejne etapy walki będą trudne, a osamotniony bank centralny z nią nie wygra. Potrzebuje do tego rządu i jego mądrej, oszczędnej polityki fiskalnej.
Zdobywa się także na refleksje o czasach pandemii, mówiąc o przesadnej obniżce stóp w okolice zera i niebezpieczeństwie utrwalenia się w oczach społeczeństwa państwa jako "bogatego wujka", które rozdaje szerokim strumieniem pieniądze dla różnych grup społecznych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czesi o inflacji. Inna retoryka niż w Polsce
- Mam dziś dla państwa dobrą wiadomość: inflacja wreszcie spada. W ciągu trzech miesięcy powinna ona być poniżej 10 proc. w ujęciu rocznym. To nie jest zwycięstwo. W drugiej połowie roku inflacja nadal będzie na poziomie, z którym nie możemy się godzić. Nie wolno nam się do tego poziomu przyzwyczajać. Nie wolno nam się do tego dostosowywać. Dlatego też wysokie stopy procentowe pozostaną z nami na dłużej - zaczyna swoje przemówienie Aleš Michl.
Jego predykcje są podobne do tych z Narodowego Banku Polskiego. Według prezesa Adama Glapińskiego inflacja w Polsce również zejdzie do jednocyfrowego wyniku jesienią tego roku. Dalej jednak retoryka Czechów odbiega od tego, co słyszymy z ust szefa NBP.
Według prezesa Banku Czech walka z inflacją ma jeszcze dwie fazy. - W drugiej fazie inflacja zgodnie z naszą prognozą musi spaść poniżej 10 proc. w drugiej połowie tego roku. A potem, w trzeciej fazie, inflacja musi dalej spadać do poziomu bliskiego 2 proc. w przyszłym roku, co będzie najlepszą wiadomością dla gospodarki - wyjaśnia.
- Aby tak się stało, zastanawiamy się teraz, czy pozostawić stopy bez zmian, czy też podnieść je na kolejnym posiedzeniu w czerwcu - podkreśla szef CNB.
Błędy podczas pandemii
Co ciekawe, prezes Banku Czech zdobył się także na krytykę władz swojego kraju podczas pandemii, które jego zdaniem doprowadziły do przyszykowania gruntu pod wykwit inflacji.
- W czasie COVID-u, w szczególności pod koniec marca 2020 r., stopy procentowe zostały obniżone zbyt blisko zera. A polityka fiskalna zbyt długo była ekspansywna - stworzyliśmy niebezpieczną gospodarkę, w której państwo było "bogatym wujkiem" pomagającym niemal we wszystkim. Kiedy gospodarka taka jak ta została dotknięta silnym szokiem podażowym po lockdownie, Czechy skończyły z najwyższą inflacją bazową w UE (od listopada 2021 do października 2022) - tłumaczy.
W Polsce niektórzy ekonomiści również apelowali do rządu, by pomoc podczas pandemii była bardziej celowana i kwestionowali działania rządu Zjednoczonej Prawicy w tej sprawie. Politycy odpierali te zarzuty, mówiąc, że priorytetem dla nich była ochrona miejsc pracy, a na bardziej wyrafinowane instrumenty pomocowe po prostu nie było czasu i trzeba było działać "tu i teraz".
Rząd ma pomagać i nie zadłużać. Inaczej tworzy się "błędne koło"
Następnie szef czeskiego banku centralnego przechodzi do jasnego komunikatu dla rządu: aby pomóc z walce z inflacją, należy ograniczyć wydatki. W przeciwnym wypadku będzie to zabawa w kotka i myszkę, co może niebezpiecznie rozregulować całą gospodarkę na dłuży czas.
Jeśli chodzi o dług publiczny, stwierdziłem, że polityka pieniężna jest najostrzejsza od 20 lat i spowalnia gospodarkę. Problem pojawia się, gdy rząd jednocześnie pomaga gospodarce subsydiami, dotacjami. To przeciwdziała naszej walce z inflacją, a gospodarka nie jest osłabiona tak bardzo, jak powinna. Dlatego CNB musi rozważyć następujące kwestie: Czy powinniśmy zacząć konkurować z rządem i osłabiać gospodarkę, np. podnosząc stopy procentowe? Czy powinniśmy dalej zmniejszać popyt, tylko po to, by następnie rząd go generował, jakimś rodzajem wsparcia lub dotacji? I tak dalej. To błędne koło. Byłoby lepiej, gdyby obie polityki były jednocześnie antyinflacyjne - uważa Aleš Michl.
Dlatego jego zdaniem pokonanie inflacji w długim okresie jest uzależnione od koordynacji polityki pieniężnej i fiskalnej. Jak zaznacza, jeśli polityka fiskalna odnotuje rosnący deficyt budżetowy, "polityce pieniężnej będzie bardzo trudno zapewnić niską inflację w systemie z tak ogromną nadwyżką płynności i skłonnością banków do kupowania obligacji".
- Na konferencji prasowej po każdym naszym spotkaniu w sprawie polityki pieniężnej mówiłem, że redukcja zadłużenia kraju jest kolejnym kluczowym warunkiem obniżenia inflacji - twierdzi.
- Przede wszystkim redukcja zadłużenia kraju jest obecnie potrzebna do trwałego powrotu inflacji do niskich poziomów - kończy prezes banku centralnego Czech.
Polskie podwórko
Problem w tym, że wszystkie te argumenty można z łatwością odnieść do Polski. Choć z ust prof. Glapińskiego tego typu stwierdzenia w stronę rządu Zjednoczonej Prawicy nie padają, to przed wyborami PiS rozwiązał worek z prezentami finansowymi dla elektoratu.
Jak wyliczał we wtorek NBP, koszt wejścia w życie wszystkich propozycji PiS dla sektora finansów publicznych wyniesie łącznie ok. 26-27 mld zł rocznie (w latach 2024-2025 to 0,7 proc. PKB). Co więcej, dług Polski zdaniem Ministerstwa Finansów ma rosnąć do 2025 r. do ok. 55 proc. Wszystko przez zwiększone wydatki militarne.
Prezes NBP został także ostro skrytykowany za swój upolityczniony komunikat w tej sprawie. Wpływ propozycji zgłoszonych przez PiS w kampanii wyborczej na inflację CPI wyniesie 0,1 p.p. w 2024 r. i 0,3 p.p. 2025 r. Propozycje PO to z kolei odpowiednio 0,3 i 0,8 p.p. wyższa inflacja - oświadczył prezes NBP Adam Glapiński, cytowany w komunikacie NBP.
Jak stwierdził, te wyliczenia to "rzetelna reakcja" na "publicznie przedstawiony szereg demagogicznych pseudowyliczeń" przez członków RPP "wysłanych do RPP przez opozycję". Przypomnijmy, że w programie money.pl Ludwik Kotecki, członek RPP stwierdził, że przez obietnice rządu inflacja w przyszłym roku może zwiększyć się o 2 p.p. do ok. 8 proc.
Ostra reakcja na komunikat NBP
Reakcja komentatorów na komunikat NBP była natychmiastowa. Nie zostawili oni na retoryce prof. Glapińskiego suchej nitki.
"Zespół analiz makroekonomicznych NBP zaangażowany w ewaluację programów wyborczych, na dodatek mało profesjonalną. To nie jest normalne i pożądane. Objaw upartyjnienia wszystkich ważnych instytucji. Erozja autorytetu banku centralnego" - ostro podsumowuje działania NBP Ignacy Morawski, ekonomista "Pulsu Biznesu".
"Każdy kolejny dzień zaskakuje mnie jak głęboko w mule może zaryć wiarygodność NBP. Ten komunikat to będzie koronny dowód złamania warunku apolityczności NBP. Prezes przeholował i sam na siebie zastawił pułapkę" - pisze z kolei dr Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych.
Ludwik Kotecki, niejako wywołany do tablicy przez szefa NBP, odniósł się do całej sprawy w "Dzienniku Gazecie Prawnej".
"Narodowy Bank Polski, w szczególności ekonomiści w nim zatrudnieni, nie powinni być angażowani w kampanię wyborczą czy zajmować się recenzowaniem propozycji wyborczych" - uważa Kotecki. W jego opinii "lekceważenie zagrożeń inflacyjnych przez NBP w przeszłości, z czego nie wyciągnięto, jak widać, żadnych wniosków i lekcji, jest jedną z przyczyn galopującej inflacji w Polsce i realnego obniżania się poziomu życia społeczeństwa".
Co więcej, na budynku centrali NBP od paru dni wisi baner, na którym widnieje napis, że "obciążanie NBP i rządu winą za wysoką inflację wpisuje się w narrację Kremla". Według NBP inflacja w Polsce to wina agresji rosyjskiej na Ukrainę i pandemii.
Jak skomentował dla money.pl Daniel Kostecki z CMC Markets Polska, samo wydarzenie z wywieszeniem baneru jest "niedorzeczne i szokujące" i ciężko sobie wyobrazić, by podobne hasła zawisły na budynkach amerykańskiej Rezerwy Federalnej czy Europejskiego Banku Centralnego.
Damian Szymański, dziennikarz i zastępca szefa redakcji money.pl