Sytuacja na świecie w kwestiach inflacji jest bardzo dynamiczna. Obecnie banki centralne dystansują się od obniżek stóp i chłodzą nastroje rynków, dostrzegając uporczywość wzrostu cen. Powodem nie są już ceny surowców (bo te zauważalnie spadły), a bardzo silny rynek pracy i rosnące płace, co utrudnia walkę z inflacją.
Amerykański bank centralny ustami swojego szefa Jeromego Powella przekazał, że choć nie spodziewa się już podwyżek stóp w tym roku, to o obniżkach w ogóle jeszcze nie ma dyskusji. Z kolei Europejski Bank Centralny kontynuuje swoją politykę podwyżek i nie chce oglądać się na "większego brata" z USA. Niespodziewanie w górę stopy (o 25 pb) podniósł też Bank Australii.
Dla Polski z kolei najważniejszy jest region. I tu do bardziej "jastrzębich" (preferowanie utrzymywania stóp procentowych na wyższych poziomach) wypowiedzi dołączył Narodowy Bank Czech. Jego analiza sytuacji powinna dać sporo do myślenia NBP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niebezpieczny zwrot NBP
Przed weekendem Narodowy Bank Czech wprawdzie stóp nie zmienił, ale rozważał taki ruch i zaostrzył retorykę. Bank poprawił perspektywy gospodarcze dla naszych południowych sąsiadów na ten rok, spodziewając się wzrostu PKB o 0,5 proc. wobec spadku o 0,3 proc. w lutowej prognozie. Inaczej niż poprzednio tym razem trzech członków zarządu głosowało za podwyżką o 25 pb.
Czesi podnieśli także prognozę inflacji na ten rok z 10,8 proc. do 11,2 proc. Co ważne, bank, inaczej niż ma to miejsce w Polsce, zwrócił uwagę, że deficyt w finansach publicznych, jaki serwuje społeczeństwu czeski rząd, może być negatywny dla rozwoju inflacji w kraju, a kluczowym elementem, który będą śledzić analitycy banku, jest dynamika płac (na początku roku płace w przemyśle wzrosły o ponad 10 proc. rok do roku).
To wszystko ma szczególne znaczenie dla inflacji bazowej, czyli wykluczającej wzrost cen żywności i energii. To ona zdecydowanie lepiej oddaje obecnie procesy cenowe w regionie niż inflacja ogólna, której wartości spadają przez efekt wysokiej bazy sprzed roku (kiedy ceny surowców szybowały). Więcej o tym pisaliśmy TUTAJ.
Co więcej, zdaniem Czechów gonitwa wyższych płac i kosztów dla firm jest na najwyższym poziomie w historii. To słynna spirala płacowo-cenowa, przed którą ostrzegało wielu ekonomistów także w Polsce.
I w Czechach, i w Polsce bezrobocie prawie nie istnieje, a niedobory pracowników prowadzą do coraz wyższych żądań płacowych (choć u nas z danych NBP wynika, że nie jest to na razie bardzo poważny problem dla firm). Dlatego też w drugiej połowie tego roku podwyżki płac mają znów wyprzedzić wzrost inflacji. Problem w tym, że to co dla szefa czeskiego banku jest kłopotem i utrudnia walkę z inflacją, dla szefa NBP jest powodem do słów otuchy dla Polaków, czemu dawał wyraz na ostatniej konferencji. Albo więc mają dwa zupełnie inne spojrzenia na to samo zjawisko, albo jeden z nich coś przemilcza.
Co ciekawe, na początku roku Ales Michl, prezes Czeskiego Banku Narodowego, wezwał rząd i obywateli, by wydawali mniej pieniędzy i pomogli mu w ten sposób walczyć z inflacją. Trudno sobie wyobrazić, że w Polsce podobny apel wystosuje Adam Glapiński do premiera Mateusza Morawieckiego.
NBP przeprowadza ofensywę medialną
W polskiej polityce pieniężnej nastąpiła natomiast wiosna i retoryczna sielanka. W zeszłym tygodniu NBP przeprowadził medialną ofensywę (pojawiła się seria wywiadów członków RPP - Dąbrowskiego, Wnorowskiego, Masłowskiej, prezesa Glapińskiego i szefa departamentu analiz w banku Piotra Szpunara). Wnioski z tych wypowiedzi? Wszytko idzie zgodnie z planem i już pod koniec roku mogą czekać nas obniżki stóp procentowych.
"To dość znacząca zmiana, bo jeszcze w kwietniu w zasadzie te same osoby twierdziły, że "rozważania na temat obniżek stóp są przedwczesne" - piszą eksperci Santander Bank Polska.
Przypominają oni, że miesiąc wcześniej, "wbrew triumfalnym stwierdzeniom o inflacji spadającej 'na łeb na szyję', wypowiedzi prof. Glapińskiego o perspektywach stóp były raczej ostrożne i zbalansowane". Szef NBP podkreślał, że wszystkie opcje są nadal otwarte, cykl zacieśniania się nie skończył, spadek inflacji zgodny z oczekiwaniami banku jest warunkiem do uniknięcia dalszych podwyżek stóp, a stopy zaczną spadać, kiedy RPP będzie "całkowicie pewna, że inflacja będzie szybko spadać do celu".
Widać, że tu nastąpiła już zmiana, bo w ostatnim wywiadzie dla "Gazety Polskiej" spadek inflacji zgodny z projekcją nie jest już dla prezesa warunkiem braku podwyżek, a warunkiem obniżki stóp przed końcem tego roku. Łącząc kropki, można się domyślać, że ton konferencji prezesa w najbliższy czwartek będzie bardziej gołębi niż poprzednio, jako że najwyraźniej bank centralny nagle nabrał pewności co do siły i nieuchronności dezinflacji - przewidują ekonomiści Santandera.
Za wcześnie na takie deklaracje?
Ich zdaniem, "na taką pewność o wiele za wcześnie", dopóki inflacja bazowa wciąż rośnie blisko 1 proc. miesiąc do miesiąca (wszystko wskazuje na to, że w kwietniu nadal tak było). "Ocena NBP najwyraźniej jest inna i nie można wykluczyć, że zbliżamy się szybko do decyzji o zakończeniu cyklu podwyżek" - przypuszczają eksperci.
Takiego podejścia NBP obawiają się także analitycy PKO BP. Według nich na najbliższym środowym spotkaniu RPP nastąpi formalne zakończenie okresu "pauzy" w cyklu podwyżek.
Uważamy, że następnym ruchem RPP będzie obniżka stóp, ale otoczenie, w którym główne banki centralne kontynuują podwyżki, a Narodowy Bank Czech lekko zaostrza retorykę, nie sprzyja deklaracjom o obniżkach stóp procentowych - zauważają.
Szczególnie, że największą różnicę w podejściu obu banków widać w dojściu do celu inflacyjnego. Bank Czech spodziewa się tego już w połowie przyszłego roku. Nam ma to zająć dwa lata dłużej. Odpowiedź na pytanie, czy NBP coś w takim razie robi nie tak, jest wciąż otwarta.
- Czesi zaczęli podnosić stopy procentowe cztery miesiące wcześniej niż my. Dziś, zarówno stopy procentowe, jak i inflację, mają na poziomach zbliżonych do naszych. Czesi twierdzą, że sprowadzą inflację do celu 2 proc. w przyszłym roku. Nasi z kolei twierdzą, że zrobią to za dwa lata. Ktoś się myli, pytanie: kto? - mówi w rozmowie z money.pl Piotr Kuczyński, analityk DI Xelion.
Z rynkiem NBP nie wygra
Jeśli NBP "przedobrzy" i będzie uprawiał propagandę sukcesu w środowisku ostrzegającym przed negatywnymi inflacyjnymi niespodziankami, może wywołać reakcję rynku oraz sam podetnie gałąź, na której siedzi. Polacy zobaczą, że to co dzieje się w sklepach, nijak się ma do deklaracji banku. A to doprowadzi do jeszcze większego odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych, podmycia wiarygodności oraz utrudni walkę z podwyżkami cen w naszym kraju.
- W kraju, który ma duże szanse być w światowym ogonie dezinflacji decyzja banku centralnego, żeby znaleźć się w awangardzie obniżek stóp (które realnie i tak są jednymi z najniższych) nie byłaby naszym zdaniem obojętna dla kursu walutowego - ostrzegają przed negatywną rynkową reakcją ekonomiści Santandera.
Innymi słowy, inwestorzy mogą zacząć grać przeciwko złotemu. Na taki obrót sprawy zareagowałby pewnie również polski dług. Dobrą wiadomością jest to, że póki co takiego zagrożenia nie widać, a polska waluta jest relatywnie silna.
Polska w 2024 r. z najwyższą inflacją w Unii?
A obaw w tym zakresie nie brakuje. Marek Rozkrut, partner i główny ekonomista EY na Europę i Azję Centralną, w programie Money.pl z końca kwietnia podkreślał, że w przyszłym roku inflacja w Polsce będzie się obniżać o wiele wolniej niż w innych państwach i wyniesie średnio 7,3 proc., czyli najwięcej w Unii Europejskiej.
Przyczynią się do tego nadal relatywnie wysoka dynamika nominalnych wynagrodzeń, wzmacniana przez silny wzrost płacy minimalnej, przynajmniej częściowe odmrożenie cen energii oraz powrót stawek VAT na podstawowe produkty żywnościowe do wcześniejszych, wyższych poziomów. Dopiero w 2025 r. inflacja zbliży się do 3,5 proc.
Jak mówił nam Rozkrut, rośnie w nim obawa, że w takim środowisku każdy najmniejszy szok w światowej gospodarce będzie nad Wisłą od razu przekładał się na wyższe ceny. A to narobi nie lada kłopotów NBP, który jawnie zgadza się na tolerowanie wyższej inflacji przez dłuższy czas.
Damian Szymański, dziennikarz i zastępca szefa redakcji money.pl