– Kluczowa dla przyszłego przebiegu inflacji (popytowej – przyp.red.) konsumpcja gospodarstw domowych spada realnie już sześć kwartałów z rzędu i jest poniżej poziomu sprzed pandemii - mówił na początku lipca tego roku szef czeskiego banku centralnego Aleš Michl.
Jego zdaniem to dobra wiadomość, bo przygaszony popyt oznacza, że Czesi wydają mniej pieniędzy z oszczędności i w ten sposób pomagają tłumić inflację, gdyż firmy, nie mogąc sprzedać produktów i usług, obniżają ich ceny. Inflacja spada szybciej.
Czeski szef banku centralnego ostrzega rząd
Michl przekonywał również, że dogadał się ze związkami zawodowymi w Banku Czech co do płac, aby nie były one automatycznie podnoszone o wzrost inflacji.
W ten sposób dajemy przykład, pokazując, że klauzule inflacyjne mogą być dostosowywane w drodze porozumienia – chwalił się.
Podsumowując, w jego opinii najważniejszą rzeczą obecnie dla Czechów jest zmniejszenie deficytu budżetowego przez rząd, aby na rynek nie trafiła nadmierna ilość pieniądza. Bez tego walka z inflacją będzie jak zabawa w kotka i myszkę (czeski deficyt ma wynieść w przyszłym roku 1,8 proc. PKB, a polski - według PKO BP - 4,6 proc.).
Nawoływania i działania Czechów przynoszą skutek. Według szacunków nasz sąsiad do celu inflacyjnego banku centralnego na poziomie 2 proc. ma zejść w połowie przyszłego roku. Polska tymczasem do swoich 2,5 proc. – zdaniem NBP – dojdzie 1,5 roku później. Czy ostatnie dane znad Wisły ten scenariusz mogą jeszcze wzmocnić?
Płace w Polsce. Konsumpcja w górę
Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w czerwcu 2023 r. było wyższe o 11,9 proc. rok do roku i wyniosło 7335,20 zł brutto – podał GUS. Przy inflacji na poziomie 11,5 proc. oznacza to, że wzrost płac przegonił inflację po raz pierwszy od lipca 2022 r. Realne płace wzrosły zatem o 0,4 proc.
Trudno jest oceniać dane o wynagrodzeniach Polaków. Z jednej strony powinniśmy się cieszyć, że rosną one w dwucyfrowym tempie, ale z drugiej w środowisku wciąż wysokiego, choć spadającego wzrostu cen, mogą one opóźnić wyleczenie gospodarki z inflacyjnej choroby.
Szczególnie że ekonomiści już teraz przewidują zjawisko, o którym ostrzegał wprost czeski bank centralny, czyli wzrostu konsumpcji.
Ponowny wzrost wynagrodzeń w ujęciu realnym przy rekordowo niskim bezrobociu i poprawiających się nastrojach konsumentów, jest podstawą oczekiwanego przez nas w drugiej połowie 2023 r. ożywienia popytu konsumpcyjnego – prognozują eksperci PKO BP.
Dwa spojrzenia na płace i możliwy "lekki kryzys"
Czym to może skutkować? Specjaliści globalnego ING pisali dwa tygodnie temu, że choć krótkoterminowa prognoza inflacji w ich wykonaniu jest optymistyczna, to już długoterminowe szacunki są "znacznie mniej korzystne".
W latach 2024-25 inflacja bazowa (z wyłączeniem cen energii i żywności – przyp.red.) może ustabilizować się na poziomie około 5 proc. rok do roku ze względu na napięty rynek pracy, duży wzrost płacy minimalnej i waloryzację 500 plus – wskazują.
Nieco innego zdania są za to specjaliści z Credit Agricole. W ich opinii w kolejnych kwartałach wzrost wynagrodzeń będzie lekko opadał.
Głównym czynnikiem oddziałującym w kierunku obniżenia nominalnego tempa wzrostu płac w kolejnych kwartałach będzie oczekiwany przez nas silny spadek inflacji i związane z nim zmniejszenie presji płacowej w przedsiębiorstwach – uważają analitycy francuskiego banku.
To byłaby dobra wiadomość, bo im mniejsza presja płacowa, tym mniejsza potrzeba firm, by przerzucać koszty na ceny. Innymi słowy, nie mielibyśmy do czynienia z nakręcaniem się spirali płacowo-cenowej, czego obawiała się część nadwiślańskich ekonomistów.
Co ciekawe, Mariusz Zielonka, ekonomista Konfederacji Lewiatan, spodziewa się nawet "lekkiego kryzysu" na rynku pracy.
– Przedsiębiorstw nie będzie stać na ciągłe podwyżki, ale będą do tego zmuszane, jeśli będą chciały utrzymać pracownika lub nie pozwolić na jego "podkupienie". A za miesiąc czeka nas zapewne kolejny wyskok spowodowany wzrostem wynagrodzenia minimalnego i tym, że prawdopodobnie spowoduje to roszczenia pracowników zarabiających niewiele powyżej płacy minimalnej. Już do końca roku wynagrodzenia realne będą rosły – ostrzega ekspert organizacji pracodawców.
Co dalej z polską gospodarką?
W czwartek GUS podał także inne dane z realnej gospodarki. Produkcja przemysłowa kończy II kwartał tego roku w małym kryzysie. Lepiej poradziła sobie produkcja budowlano-montażowa. Zdaniem ekspertów Credit Agricole cały rok zamkniemy ze wzrostem 1,2 PKB wobec 5,1 proc. w 2022 r.
Podtrzymujemy tym samym nasz scenariusz 'miękkiego lądowania' polskiej gospodarki, zgodnie z którym dynamika PKB w Polsce w 2023 r. wyraźnie się obniży, jednak pozostanie ona dodatnia, a silnemu spowolnieniu wzrostu gospodarczego nie będzie towarzyszyć znaczący wzrost bezrobocia – twierdzą ekonomiści.
Co dalej ze stopami proc.? Możliwy wzrost inflacji
Jak w tym wszystkim ma odnaleźć się Rada Polityki Pieniężnej? Czy dane będą miały dla niej jakiekolwiek znaczenie? Prof. Glapiński zapowiedział, że jednocyfrowa inflacja będzie oznaczała możliwość cięć stóp procentowych. Zejście poniżej 10 proc. może zdarzyć się już w sierpniu (w Czechach wydarzyło się to w czerwcu). Później, jak sugeruje Michał Stajniak, analityk XTB, Radzie może być trudno uzasadnić kolejne ruchy w dół ze względu na ceny paliw.
Według niego z perspektywy rynku byłoby lepiej, gdyby nie rozważano obniżki już we wrześniu, gdyż dałoby to "nieco więcej czasu do osądu sytuacji".
Z drugiej strony, wskazuje Stajniak, RPP z różnych względów może nie chcieć przegapić idealnego momentu do takiej sytuacji. Dlaczego? Jak wyjaśnia, inflacja spada teraz "na łeb, na szyję", a po październiku jest duża szansa na jej odbicie.
– Wobec tego, jeśli mamy liczyć na obniżki, to właśnie we wrześniu lub październiku. Przy odbiciu inflacji – które niemal na pewno nastąpi, biorąc pod uwagę ceny paliw, które znajdują się na wyższych poziomach niż pod koniec zeszłego roku – trudno będzie uzasadnić rozpoczęcie cyklu obniżek – tłumaczy ekspert XTB.
Damian Szymański, dziennikarz i wiceszef money.pl