Polska znalazła się w gronie państw, którym grozi procedura nadmiernego deficytu, co wiąże się z nakazem zaostrzenia polityki dotyczącej finansów publicznych. Ostateczna decyzja ma zostać dopiero podjęta, ale od tego roku zmieniają się zasady prowadzenia polityki fiskalnej w państwach UE, jej oceny przez Komisję Europejską, a także zmienia się system wychodzenia z nadmiernego deficytu czy zadłużenia.
W taki sposób Bruksela ocenia naszą politykę fiskalną
Dotychczasowa metoda polegała na corocznej ocenie, na ile deficyt czy dług odbiegają od zalecanych poziomów, czyli 3 proc. PKB w przypadku deficytu oraz 60 proc. PKB w przypadku długo. KE wydawała rekomendacje, a jeśli państwa członkowskie się nie dostosowały, mogły zostać nawet ukarane finansowo. Tempo zmniejszania deficytu w procedurze wynosiło minimum 0,5 proc. PKB rocznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według nowych zasad państwa UE w porozumieniu z Komisją będą musiały przedstawić tzw. plany budżetowo-strukturalne. To w zależności od wersji cztero- albo siedmioletniej ścieżki wydatków w finansach publicznych, które mają gwarantować zmniejszanie deficytu i relacji długu do PKB.
Proces wygląda w ten sposób, że Komisja wysyła do państw członkowskich propozycje takich ścieżek, czyli limitu wydatków na każdy kolejny rok i państwo negocjuje z nią ich ewentualne zwiększenie. Jak wynika z odpowiedzi MF na nasze pytanie, rozmowy z Komisją już trwają.
"Tempo konsolidacji finansów publicznych jest przedmiotem dialogu z Komisją Europejską, który rozpoczęliśmy po przedstawieniu 21 czerwca br. przez KE krajom propozycji ścieżek wydatkowych (tzw. trajektorii referencyjnych). Trajektorie nie są - zgodnie z wymogami rozporządzenia UE - na tym etapie publikowane" - przekazał nam resort.
Nie znamy więc limitów na poszczególne lata, ale MF, oprócz negocjowania z Komisją ich wysokości, ma do podjęcia jeszcze jedną istotną decyzję. Chodzi o to, czy plan budżetowo-strukturalny ma być na cztery czy na siedem lat.
Plan dla finansów Polski. Resort skłania się ku jednej z opcji
Ten pierwszy jest bardziej ambitny i zakłada osiągnięcie celów w cztery lata. W przypadku drugiego tempo redukcji deficytu jest wolniejsze, ale warunkiem zgody na jego wdrożenie jest zobowiązanie państwa UE do realizacji reform strukturalnych i inwestycji wspierających zrównoważony wzrost, stabilność długu i realizację priorytetów UE. Sam opis reform i inwestycji musi wówczas zawierać wskaźniki umożliwiające ocenę ich realizacji.
W tym sensie przypomina to nieco KPO ze swoimi kamieniami milowymi, które muszą zostać zrealizowane, aby państwo dostało pieniądze.
Cem jest niedopuszczenie do przekroczenia granicy długu publicznego jako 60 proc. PKB. Z obliczeń Instytutu Breugla (ekonomicznego think tanku mającego siedzibę w Brukseli - przyp. red.) wynika, że w przypadku ścieżki siedmioletniej tempo zmniejszania deficytu powinno wynieść 0,5 proc. PKB rocznie, a przy ścieżce czteroletniej nawet 0,8 proc. PKB. Więc w ścieżce czteroletniej jest to wartość nawet wyższa niż w procedurze nadmiernego deficytu - mówi money.pl główny ekonomista fundacji Instrat Jakub Sawulski.
Co na to resort? - Na razie skłaniamy się w stronę czteroletniego, a nie siedmioletniego dostosowania, by uniknąć związanych z nim rygorów - słyszymy od naszego rozmówcy w resorcie finansów.
Minister Andrzej Domański chce mieć większą swobodę reagowania w kolejnych latach i nie podejmować dodatkowych zobowiązań wobec Brukseli. Ale jednocześnie wkrótce będzie musiał pokazać, co zrobi wszystko, aby deficyt nie wzrastał. "Z prognoz Ministerstwa Finansów (prezentowanych w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2025-2028 - przyp. red.) wynika, że dług sektora w 2026 roku przekroczyłby 60 proc. PKB. W związku z tym w następnych miesiącach Minister Finansów przedłoży Radzie Ministrów informację w sprawie ograniczeń deficytu w latach 2025-2028."- napisało nam MF.
Koalicja nie chce powtórki
Polska była objęta już procedurą nadmiernego deficytu w latach 2009-2015. Wówczas oznaczało to ostre zaciskanie pasa przez rząd Donalda Tuska i Ewy Kopacz, czego przejawem było m.in. zamrożenie płac w budżetówce. Pech ówczesnej ekipy rządzącej polegał na tym, że procedurę z Polski zdjęto w momencie, gdy do władzy dochodziło PiS, które zaczynając rządy, miało znacznie większą swobodę fiskalną. To pozwoliło m.in. wdrożenie programu 500 plus.
Nic dziwnego, że z politycznego punktu widzenia dzisiaj nikt z koalicji rządzącej nie ma ochoty na powtórkę tego scenariusza. - Już raz byliśmy w procedurze nadmiernego deficytu, zaciskaliśmy pasa, a na koniec oddaliśmy władzę. Nie mam zamiaru ponownie przez to przechodzić - mówi nam jeden z polityków koalicji.
Chodzi też o możliwość realizacji - mimo niesprzyjających warunków - obietnic wyborczych. Część z nich jest bardzo kosztowna, jak chociażby obiecana przez KO kwota wolna 60 tys. zł, której wdrożenie oznacza wydatek rzędu 40-50 mld zł. Co więcej, będzie coraz większa presja ze strony koalicjantów z Lewicy i Trzeciej Drogi na to, by Donald Tusk wziął pod uwagę realizację także ich postulatów, m.in. renty wdowiej czy reformy składki zdrowotnej.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl