Tegoroczne święta Wielkiej Nowy przeszły już do historii, ale z pewnymi ich konsekwencjami będziemy dopiero się mierzyć. Za jakieś dwa tygodnie dowiemy się, jaki jest pandemiczny wynik Wielkanocy 2021 roku. Od tego, czy zauważymy duży wzrost nowych przypadków zakażeń, zależy, czy przyjdzie się nam mierzyć z zapowiadaną czwartą falą koronawirusa. Od dynamiki nowych zachorowań (ale też liczby pacjentów hospitalizowanych i wymagających podania tlenu) będą też zależały nowe ograniczenia.
Apele o to, byśmy święta wielkanocne spędzili w małym gronie, płynęły zarówno z ust polityków, jak i lekarzy. Tylko dystans może nas uratować, chciałoby się powiedzieć. Ale o ten dystans i odkładanie rodzinnych spotkań coraz ciężej. O ile w zeszłym roku w Wielkanoc Polacy zasadniczo zastosowali się do wezwań, by święta spędzić kameralnie, to w tym o taką dyscyplinę było znacznie trudniej.
Część z nas przyjęła już szczepionkę, inni przed spotkaniem z rodziną zrobili test (w Wielki Piątek sprawdzaliśmy, czy da się zrobić test "last minute". Okazało się, że zainteresowanie nimi było tak duże, że graniczyło to z cudem), do tego po prostu pandemii nam spowszedniała. W efekcie trochę bardziej odważnie niż rok temu ruszyli na rodzinne święta.
Ulice nie były puste jak rok temu, ale tłoku też nie było
Zanim spłyną do nas dane o liczbie zachorowań, możemy szacować liczbę podróżujących na podstawie danych zebranych przez firmę AutoMapa. Skoncentrowała się ona na ruchu w trzech miastach: Warszawie, Krakowie i Poznaniu.
Dane uwzględniają średnią prędkość uzyskiwaną przez kierowców w różnych godzinach w dni świąteczne (piątek, sobota, niedziela) i porównują ją z prędkością przejazdu w tygodniu wcześniejszym. Jak rozumieć zaprezentowane w tabelach dane? Im niższa prędkość w danym dniu, tym więcej aut na drogach. gdyby więc w piątkowe popołudnie czy sobotni poranek prędkość była znacząco niższa niż w tygodniu poprzedzającym, można by domniemywać, że mieszkańcy Warszawy, Krakowa i Poznania ruszyli do rodziny na święta. Możliwość szybkiej jazdy oznacza z kolei, że ulice są puste.
Zatem, jak to wyglądało w ostatnich dniach?
W niedzielę wielkanocną po Warszawie kierowcy jeździli szybciej niż w "zwykłą" niedzielę tydzień wcześniej. W niektórych godzinach na liczniku mieli nawet 6 km więcej niż tydzień wcześniej. Oznacza to, że na ulice wyjechało mniej samochodów niż zwykle.
Jednocześnie większy niż zwykle ruch zanotowano w sobotę rano. Mogły to być wyjazdy na zakupy lub do kościołów na święcenie koszyczków, ale równie dobrze warszawiacy ruszyli do rodzin mieszkających w innych częściach kraju.
Po Krakowie w niedzielę w dzień jeździło się znacznie szybciej niż w normalny weekend nieświąteczny (o ok. 20 proc.), co może oznaczać, że rodziny pozostały u siebie. Również po ulicach Poznania jeździło się w święta szybciej niż w weekend tydzień wcześniej.
A co z poniedziałkowymi powrotami? Ruch był mniejszy niż w poniedziałek tydzień wcześniej.
- Widać większą przepustowość dróg w miastach, szczególnie w Warszawie, ale utrzymuje się ona na poziomie szybszej jazdy o 5 - 15 proc. W poniedziałek w dzień, największą różnicę w natężeniu ruchu odnotowaliśmy w godzinach 15-16 w Krakowie, gdzie możliwa prędkość jazdy wzrosła o 47 proc. o godz. 15 i aż o 56% o 16, w porównaniu do poniedziałku w tygodniu pracującym – powiedziała Magdalena Buchalska, Brand Development Director, AutoMapa.
Ciekawie też wygląda Poznań, gdzie ruch miejski wcale nie był jednoznacznie szybszy, co oznacza dużą liczbę aut na drogach przez cały okres świąteczny, a szczególnie w godzinach 7-8 w niedzielę i poniedziałek; (a np. nieco lepiej jechało się już o 9, czy w godzinach popołudniowego szczytu 16-17, w piątek i poniedziałek).
Ruch na drogach: jak było wcześniej?
Porównaliśmy tegoroczne dane AutoMapy z wynikami z zeszłorocznych świąt i pierwszych tygodni po ogłoszeniu stanu najpierw epidemii, a później pandemii. Jeśli chodzi o Warszawę, to w marcu 2020 widać najwyższą przepustowość dróg. W godzinach szczytu, np. koło 17, można było uzyskać średnią prędkość poruszania się po mieście zdecydowanie powyżej 40 km/h. Dla porównania ruch w grudniu 2019, czyli przed wybuchem pandemii, był widocznie większy, przez co uzyskiwana średnia prędkość była znacznie niższa.
Widać lekkie poluzowanie w październiku - wolniej się jeździło i było więcej aut na drodze. A listopad 2020 (druga fala) i marzec 2021 (trzecia fala) wyglądają podobnie pod kątem ruchu - samochody mogły osiągać prędkość na poziomie 40-45/km/h.
Czy można z nic wyciągnąć jakiś wniosek? Tak, potwierdzenie tezy, że wezwania o ograniczanie mobilności robią na nas coraz mniejsze wrażenie.
Z danych widać, że pierwsza fala pandemii najmocniej wstrzymała ruch w Polsce, każda kolejna fala pokazuje mniejszą przepustowość dróg, co oznacza więcej aut w ruchu i większe korki. Żaden z porównywanych miesięcy nie zbliżył się jednak do zakorkowania z grudnia 2019, czyli czasu przed pandemią – skomentowała Magdalena Buchalska.