- Pierwsze mieszkanie po prostu dostałem. Tak jest w wielu polskich rodzinach, że rodzice starają się wyposażyć swoje dzieci na starcie - opowiada dziennikarzom "Faktu" Daniel Obajtek. Przedstawił też, jak prezentował się jego majątek w momencie, kiedy objął stanowisko wójta Pcimia w 2006 roku.
- Miałem kilka działek, które podarowali mi rodzice. Miałem też dom, który budowali rodzice i kredyt hipoteczny na 100 tys. franków szwajcarskich, a także mieszkanie, na które zrzucała się cała rodzina. W 2005 roku kupiłem drugie mieszkanie. To nie były działki czy nieruchomości w Poznaniu lub w Warszawie, mówimy o Małopolsce, do części działek nawet nie ma dojazdu. Na pewno nie miałem milionów na koncie - podkreśla.
Prezes PKN Orlen opowiada, że ojciec był przedsiębiorcą prowadzącym przez 20 lat firmę budowlaną. Matka natomiast wyjeżdżała do pracy za granicę, gdzie m.in. handlowała oraz pracowała fizycznie. Rozmówca "Faktu" podkreśla, że jego rodzice nie byli rozrzutni, "nigdy nie wyjechali na wczasy".
- Nie prowadziliśmy życia na bogato. Dom rodzinny dostaliśmy od babci. Jednak rodzice mocno inwestowali we mnie i mojego brata - podkreśla Daniel Obajtek.
Dziennikarze kilkukrotnie zapytali wprost, ile nieruchomości posiada obecnie. Daniel Obajtek nie chciał odpowiedzieć na to pytanie. Podkreślił jednak, że ma w życiu zasadę, że inwestuje "każdą zarobioną złotówkę", a pieniędzy nie trzyma na kontach.
Zaprzeczył też, jakoby miał łączyć działalność publiczną z prowadzeniem firmy prywatnej. Chodzi o doniesienia "Gazety Wyborczej", która opublikowała tzw. taśmy Obajtka i opisała, że w czasach bycia wójtem Pcimia, Daniel Obajtek miał kierować firmą TT Plast z tylnego fotela.
Obajtek został również zapytany o posiadłość w Łężkowicach w Małopolsce. Dziennikarze "Wyborczej" ustalili, że obecny prezes Orlenu przekazał nieruchomość bratu, gdy CBA zainteresowało się jego majątkiem. Przyjął z powrotem, gdy prokuratura Zbigniewa Ziobry szykowała się do wycofania jego aktu oskarżenia z sądu. W tym czasie stanął na niej duży dom z basenem.
- Sprawa jest czysta. To są rodzinne sprawy dotyczące majątku mojej mamy i ojca. Nie złamaliśmy prawa. Brat wyjechał na Pomorze, a ja zostałem w Małopolsce, więc kwestie tego majątku zostały skierowane bardziej w moją stronę. Musiałem jednak brata spłacić. Oddałem mu dom, który był wtedy w budowie. Ale kiedy w 2016 roku ja też wyjechałem z rodzinnych stron, mama zmieniła zdanie. Nie ma w tym żadnej sensacji - opowiadał Obajtek dziennikarzom "Faktu".
Nie zabrakło również wątku remontu pałacyku na Pomorzu, który sfinansować częściowo miał resort kultury. "Wyborcza" pisała, że po uzyskaniu dotacji Obajtek miał rozwiązać umowę z fundacją, która go prowadziła i zaangażować kolejną, aby zdobyła następną dotację.
Obajtek wyraził zaskoczenie, że jest "z tego powodu atakowany". Podkreślił, że wspomniana fundacja sama poprosiła o rozwiązanie umowy, a wytłumaczyła to trwającą pandemią. Podkreślił też, że fundacja, z którą obecnie jest podpisana umowa, była mu znana wcześniej, a warunki umowy (zawartej na 30 lat) nie pozwalają jej zerwać, jeżeli fundacja nie łamie jej postanowień.
Prezes Orlenu zapewnił też, że fuzja koncernu z Lotosem będzie miała pomyślny finisz. Przekonywał, że dziś jest menedżerem, a jego działalność w sektorze prywatnym nie stwarza konfliktu interesów w przypadku pracy w Orlenie.
Do sprawy Daniela Obajtka odniósł się też w piątek rzecznik rządu Piotr Mueller. - Ferowanie jakichkolwiek wyroków na podstawie informacji medialnych bez twardych dowodów jest skrajnie nieuczciwe - powiedział Mueller w rozmowie z Polska.Times.pl.
- Po drugie - prezes Obajtek sam poprosił CBA o reakcję na te zarzuty. Jestem przekonany, że wszystko się wyjaśni, że w ten sposób wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane - dodał.
- Oczywiście, gdybyśmy poznali jakiekolwiek dowody na nadużycia z jego strony, wtedy konieczna byłaby reakcja, ale tego typu dowodów nie ma. Jednocześnie nie możemy pominąć faktu, że jest on prezesem dużego koncernu, który właśnie jest w trakcie największej fuzji na rynku energetycznym w Polsce i w Europie. Z powodu niepopartych dowodami doniesień medialnych nie można decydować o tym, że powinien przestać pełnić swoją funkcję i związane z nią aktywności - podkreśla Mueller.