Adam Janczewski: W ostatnich dniach przekonał się pan o tym, że bycie w pierwszym politycznym rzędzie nie jest łatwe. Media dość skrupulatnie prześledziły pański życiorys i odgrzebały m.in. sprawę sądową z pańskim udziałem. Jedni piszą, że został pan skazany, inni, że nie. Jaka jest prawda?
Minister edukacji narodowej Dariusz Pionkowski: - To był styczeń 2008 roku, a więc ponad 11 lat temu. Zostałem wtedy odwołany z funkcji marszałka województwa podlaskiego przez koalicję PO, Samoobrona i jeszcze kilku zdrajców z naszego obozu. Tego samego dnia wieczorem dyrektor generalna Urzędu Marszałkowskiego przyszła z prośbą o podpisanie umów dwóch osób, które wygrały konkursy na jakieś szeregowe stanowiska urzędnicze. Tłumaczyła, że zgodnie z prawem jest to możliwe, gdyż kadencja kończy się wraz z upływem dnia.
Po kilku latach ówczesny marszałek z Platformy złożył doniesienie do prokuratury. Prokuratura wszczęła postępowanie, złożyłem wyjaśnienia. Ostatecznie sąd wydał postanowienie, w którym przyjęto inną interpretację prawną i wskazano, że nie powinienem podpisywać tych dokumentów kilka godzin po sesji sejmiku. Warunkowo umorzono postępowanie, z rocznym okresem próby. Gdybym był skazany, odebrano by mi m.in. mandat poselski, a tak się przecież nie stało.
Czyli sąd nie dopatrzył się tego, że odniósł pan korzyść majątkową i wyrządził jakąkolwiek szkodę?
- Tak brzmiało orzeczenie i tak właśnie było.
Dobrze zna się pan z nowym ministrem finansów Marianem Banasiem?
- Niezbyt. Wiem, że był skutecznym szefem KAS-u i mam nadzieję, że jako minister całego resortu będzie równie skuteczny i uda mu się system podatkowy jeszcze bardziej uszczelnić.
Czy już panowie rozmawialiście albo umówiliście się na rozmowę na temat budżetu na oświatę?
- Tak, to był jeden z pierwszych elementów, który wziąłem pod uwagę. Rozmawiałem już z panem ministrem o pieniądzach na edukację. Tym bardziej, że spodziewałem się projektu ustawy, który zakłada między innymi podwyżkę wynagrodzeń nauczycielskich od września o prawie 10 proc. i na to będą potrzebne dodatkowe pieniądze.
Nowy minister finansów. Kim jest Marian Banaś?
I co minister Banaś na to?
- Zdaje sobie sprawę, że takie dodatkowe pieniądze będą potrzebne i znajdą się one w budżecie.
Mówi pan w mediach, że zamierza rozmawiać z nauczycielami i związkami zawodowymi. W podobnym tonie wypowiada się szef ZNP Sławomir Broniarz, który też wyraża chęć rozmów. Czy któraś ze stron przeszła już od chęci do czynów?
- Podtrzymuję chęć rozmów ze wszystkimi środowiskami, które są zainteresowane dobrem polskiej szkoły. Nie tylko ze związkowcami i nauczycielami, ale też rodzicami, ekspertami, dyrektorami szkół i samorządowcami. Trzeba dokładnie wysłuchać wszystkich argumentów i pomysłów. Chcę te rozmowy kontynuować. Niedługo będzie na przykład kolejne posiedzenie okrągłego stołu. Nie chcemy kończyć tej inicjatywy - pojawiło się tam wiele ciekawych pomysłów.
Czy zatem ponownie zaprosi pan do tej inicjatywy ZNP?
- Jeżeli nie będą chcieli w ramach okrągłego stołu, to jestem otwarty także na inne formy rozmów. Mam zamiar rozmawiać ze wszystkimi związkami zawodowymi, nie tylko z ZNP. To nie jedyny związek zawodowy.
Ale największy.
- To nic - nie sama wielkość decyduje o tym czy ktoś ma rację, czy nie. Raczej merytoryczność propozycji.
Sławomir Broniarz mówi, że chce dyskutować o tym, jak będzie wyglądać edukacja w 2020 roku i w latach kolejnych. Można wnioskować, że propozycja podwyżek - tych od września - jest w jego ocenie niewystarczająca.
- Być może. Wiem, że duża część nauczycieli oczekiwała wyższego poziomu podwyżki. Trzeba jednak pamiętać, że są grupy zawodowe, które zarabiają znacznie słabiej niż nauczyciele i nie miały podwyżek. W pozostałej części sfery budżetowej sytuacja jest znacznie gorsza niż u pedagogów. Ale uważam też, że jest to zawód szczególny, swego rodzaju zawód misyjny, od którego zależy wykształcenie przyszłych pokoleń Polaków i powinien być to zawód doceniony finansowo. Dlatego m.in. będę zabiegał u ministra finansów i u pana premiera o dodatkowe środki na wynagrodzenia nauczycieli i całej edukacji.
Warto pamiętać, że część płac pracowników oświaty nie zależy od ministra, tylko od samorządów. Słyszałem deklaracje niektórych włodarzy miast, że jeżeli rząd da tysiąc złotych podwyżki nauczycielom, to samorząd wypłaci podobne pieniądze pracownikom administracji i obsługi. Mówię teraz sprawdzam - dajemy nauczycielom 10 proc. podwyżki we wrześniu, a 5 proc. daliśmy w styczniu. Czekam kiedy np. prezydent Białegostoku, ale także inni prezydenci miast zechcą wypłacić kilkunastoprocentową podwyżkę pracownikom obsługi i administracji.
Mój znajomy - młody nauczyciel angielskiego - z 3-letnim stażem, nauczyciel kontraktowy, czyli już z drugim stopniem awansu zawodowego, zarabia w szkole „na rękę” niecałe 1800 zł. Rząd zaproponował, że najniższa krajowa w przyszłym roku wyniesie ok. 1770 zł netto. Czyli młody nauczyciel zarabia niewiele ponad najniższą krajową.
- Poziom wynagrodzeń, zwłaszcza młodych nauczycieli jest niewystarczający. Trzeba jednak pamiętać, że są sztywne zapisy w Karcie Nauczyciela, które mówią o wzajemnym powiązaniu płac nauczyciela stażysty, kontraktowego, mianowanego i dyplomowanego, ustalone w stosunku do tzw. kwoty bazowej. Jeżeli związki zawodowe będą chciały rozmawiać o zniesieniu takiego sztywnego zapisu, wówczas warto rozmawiać o zmianie systemu i np. wyższej skali podwyżki dla tych nauczycieli, rozpoczynających pracę zawodową.
Nieco wyższej, czyli?
- Nie chcę deklarować żadnych kwot. Mówię tylko, że to jest sygnał, który trafiał do mnie wielokrotnie. Zgadzam się z tym, że młody nauczyciel wykształcony, chociaż jeszcze niedoświadczony, powinien zarabiać więcej. Tu jest potrzebne porozumienie ze związkami zawodowymi. Bez rozmów z nimi na pewno nie da się tych zapisów Karty Nauczyciela zmienić.
Czyli jest z pańskiej strony propozycja, by rozmawiać o dalszych podwyżkach płac dla nauczycieli, poza tymi wrześniowymi?
- Tak. Tak jak zadeklarował rząd, chcemy by nauczyciele byli godnie wynagradzani. To nie jest ostatni etap podwyżki i zgodnie z porozumieniem podpisanym z Solidarnością trzeba rozmawiać o zmianie systemu wynagradzania. Trzeba rozmawiać, bo poprzednie lata pokazały, że wprowadzanie przepisów nieakceptowanych przez nauczycieli, budzi opór i prowadzi nawet do szerokiego protestu. Lepiej rozmawiać i być może nawet zrezygnować z pewnych zmian, które wydają się słuszne, jeżeli większość nauczycieli nie przyjmuje takich rozwiązań.
To jeszcze jedno zestawienie z pensją mojego znajomego anglisty - wynagrodzenie początkującego pracownika na kasie w dyskoncie to 2200-2750 zł netto.
- To tylko potwierdzenie tego, że warto myśleć o zwiększeniu wynagrodzeń nauczycieli rozpoczynających pracę. Ta wrześniowa podwyżka chociaż częściowo te płace podnosi. Dodatkowo proponujemy 1000 zł na start dla stażystów, a także zerowy PIT dla młodych ludzi. Ale uważam, że należy rozmawiać o jeszcze wyższym wynagrodzeniu w kolejnych latach. Teraz jednak, do września, na pewno nie będziemy tego w stanie zmienić.
Zakładam, że do zawodu nauczyciela idą ludzie, którzy lubią pracę z dziećmi, lubią uczyć, bo bez tego nie da się w tym zawodzie pracować. Powinna być także zachęta finansowa. Oprócz wyższej płacy na początku kariery, także pewność wzrostu wynagrodzenia w określonej perspektywie. Dziś nauczyciel dyplomowany już nie jest biedakiem.
Nie zarabia nawet średniej krajowej.
- To prawda, ale zarabia więcej niż zdecydowana większość Polaków. Mediana zarobków jest dużo niższa.
Jest pan z wykształcenia historykiem, ale może bardziej matematyczne pytanie. Na ile procent ocenia pan szanse na to, że nauczyciele będą we wrześniu strajkować?
- Zależy to od samych nauczycieli. Tak jak mówiłem, deklaruję chęć rozmowy i chcę wprowadzać zmiany, które będą przez nich akceptowane. Poprzednio decyzję o strajku podejmowała centrala związkowa, a nie szeregowi nauczyciele. Z rozmów ze swoimi kolegami i koleżankami wiem, że wielu z nich nie chciało kontynuacji strajku i mam nadzieję, że uda mi się podtrzymać tę tendencję.
Co w kwestii strajku nauczycieli doradza panu żona [przewodnicząca oświatowej „Solidarności” w Białymstoku - przyp. red.]?
- Żona, wiele miesięcy przed rozpoczęciem strajku, mówiła o podwyżkach wynagrodzeń na poziomie 15 proc, gdyż taki był postulat "Solidarności". Udało się ten postulat zrealizować, chociaż w prywatnych rozmowach uważałem, że nie da się tego zrobić. To największa jednorazowa podwyżka, jaką kiedykolwiek otrzymali nauczyciele.
Co ze szkolnictwem branżowym? Resort minister Zalewskiej powtarzał, że chce usprawnić edukację zawodową, dostosować ją do potrzeb rynku pracy, a przede wszystkim, zachęcić młodych ludzi do kształcenia zawodowego. Plany są jak najbardziej słuszne, na rynku coraz bardziej brakuje fachowców, tylko gorzej z ich realizacją. Jaki jest pana pomysł na tę część systemu edukacji?
- Kilka miesięcy temu została wprowadzona ustawa o szkolnictwie branżowym i kolejnej zmiany wprowadzać nie będziemy. Ogromny nacisk kładzie się w niej na kształcenie praktyczne, na zwiększony udział i wpływ pracodawców na to, co się dzieje w szkołach.
Mamy nadzieję, że m.in. te elementy pozwolą w perspektywie kilku lat wypuścić na rynek pracy dobrze przygotowanych absolwentów. Poza tym, potrzebne są różnego rodzaju kursy zawodowe. Praktyka państw zachodnich pokazuje, że człowiek często nie pracuje w tym samym zawodzie całe życie. Szkoły zawodowe i centra kształcenia praktycznego w jeszcze większym stopniu powinny prowadzić krótsze formy doskonalenia, aby umożliwić zdobycie nowych kwalifikacji.
Sprawdziłem jak wygląda nabór do szkół branżowych w województwie podlaskim na przykładzie Łomży. W żadnej szkole branżowej nie ma ani jednej zapełnionej klasy. W wielu przypadkach chętnych jest po kilku uczniów, w niektórych liczba chętnych wynosi zero.
To tylko pokazuje, że zmiana funkcjonowania szkolnictwa zawodowego była potrzebna. Przez wiele lat wśród Polaków funkcjonowało przekonanie, że tylko wykształcenie ogólne, zwłaszcza wykształcenie wyższe, daje szansę na dobrą pracę i dobre zarobki. Dziś okazuje się, że bardzo dobre pieniądze można zarabiać i być szczęśliwym pracując np. na budowie, czy zakładając instalacje elektryczne. Nie każdy musi być przecież filozofem, czy pracownikiem wyższej uczelni.
Pan sobie zdaje z tego sprawę, ja również, ale te dane pokazują, że młodzi ludzie wciąż o tym nie wiedzą.
To prawda, stąd potrzebna jest większa promocja tych szkół i pokazywanie pozytywnych stron takich placówek. Moim zdaniem powinny się w to bardziej włączyć firmy - np. budowlane, co robią już częściowo w Białymstoku i na terenie województwa podlaskiego. Być może to zachęci młodych ludzi do kształcenia się w takich szkołach.
Czy już rozejrzał się pan za mieszkaniem w Warszawie, bo teraz częściej będzie pan musiał być w stolicy?
Już od kilku lat jestem posłem i wynajmuję w Warszawie mieszkanie i dalej będę z niego korzystał. Do tej pory bywałem tam najczęściej co drugi tydzień, a teraz już większość czasu będę spędzał w Warszawie.
Umowa jest do października, czy na dłuższy okres?
Każdy z posłów, kiedy zawiera umowę na wynajem biura czy mieszkania, musi ją zakończyć wraz z zakończeniem kadencji i tak samo jest sformułowana moja umowa na wynajem tego mieszkania.
To zapytam wprost: czy po wyborach będzie Pan nadal ministrem?
Takie decyzje podejmie pan premier i władze partii. Ze swej strony będę starał się pełnić tę funkcję jak najlepiej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl