We wtorek Główny Urząd Statystyczny poinformował o delikatny wyhamowaniu wzrostu cen - z 3 do 2,9 proc. Tyle w skali roku wzrósł - według urzędników - średni poziom cen dóbr i usług konsumpcyjnych w Polsce.
Nieco inaczej sytuację ocenia Eurostat (europejski odpowiednik GUS). Według najnowszych wyliczeń, inflacja w naszym kraju w sierpniu wyniosła 3,7 proc. Tym samym powtórzyła wynik z lipca.
Kto ma rację? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, bo metodologie dokonywania obliczeń przyjmowane przez GUS i Eurostat różnią się. Za pewne prawda jest gdzieś pośrodku. Na pewno europejskie statystyki są lepsze do porównywania inflacji w różnych krajach, a z nich znowu płyną ciekawe wnioski.
Okazuje się, że w sierpniu średnia inflacja w krajach posługujących się walutą euro, była pierwszy raz od 2016 roku na minusie. To oznacza deflację, czyli spadek cen. Mowa o zaledwie 0,2 proc., ale w kilku krajach deflacja przekracza 1 proc.
Największy spadek poziomu cen odnotowuje Cypr (2,9 proc. w skali roku). Dalej jest Grecja z deflacją rzędu 2,3 proc. Ogółem w UE jest trzynaście krajów, gdzie inflacja jest na minusie.
Czytaj więcej: Setki tysięcy firm zawieszonych. Czekają na lepsze czasy
Polska należy jednak do krajów, gdzie ceny ciągle są wyższe niż przed rokiem i to dość sporo. Mowa o podwyżkach rzędu 3,7 proc. To drugi wynik. Wyprzedzają nas tylko Węgry. Tam ceny rosną w tempie 4 proc. Blisko nas są jeszcze tylko Czechy (3,5 proc.).
Warto dodać, że w sześciu z czternastu krajów, gdzie inflacja ciągle jest dodatnia, wskaźnik nie przekracza 1 proc. W ich przypadku można mówić o stabilizacji cen na poziomach zbliżonych do ubiegłorocznych.
W całej UE w kierunku wyższej inflacji oddziałują głównie podwyżki cen żywności. Ograniczają ją za to wyraźnie niższe niż rok temu ceny energii.