Organizacje zajmujące się pobieraniem opłat w imieniu artystów (przede wszystkim ZAIKS) lobbują za projektem objęcia nowym parapodatkiem m.in. smartfonów i telewizorów oraz komputerów. W efekcie cena tych urządzeń skoczyłaby do góry o 6 proc., a do budżetu ZAiKS-u i innych organizacji wpadłby dodatkowy miliard złotych rocznie.
- Nie mówimy, że artystom pieniądze się nie należą. Ale mieliśmy już dyskusję z ZAIKS-em przy okazji akcji "Nie płacę za pałace" o wysokości opłat reprograficznych. My artystów chcemy wspierać, trzymamy za nich kciuki, uważamy, że trzeba walczyć z negatywnymi zjawiskami, jak choćby nielegalne pobieranie treści. Stoimy za nimi murem, ale mamy wrażenie, że wyciągnięcie miliarda złotych z kieszeni polskich gospodarstw domowych jest w tym momencie pomysłem chybionym – mówi w rozmowie z money.pl Kamil Pluskwa-Dąbrowski, prezes Federacji Konsumentów.
Czym jest opłata reprograficzna?
Opłata reprograficzna jest dziś zawarta w cenie różnych nośników – na przykład ryzy papieru do drukarki (bo moglibyśmy ściągnąć sobie książkę z internetu i ją wydrukować), płyty CD czy DVD (bo możemy sobie wypalić film czy grę), odtwarzacza mp3, karty pamięci, dysku twardego, nagrywarki czy pendrive'a.
To swoista rekompensata dla twórców, mająca im wynagrodzić to, że ściągamy muzykę, filmy czy książki z internetu zamiast płacić za nie w sklepie. Chodzi zarówno o zrekompensowanie piractwa, jak i kopiowania treści na własny użytek. Bo przecież każdy może skopiować sobie kupioną płytę i używać duplikatu na przykład w samochodzie.
- Polska jest jednym z ostatnich europejskich krajów, która nie ma opłaty reprograficznej - mówił w specjalnym programie Wirtualnej Polski Piotr Gliński, wicepremier oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego. Chodzi o rozszerzenie opłaty tak, by obejmowała nowoczesne nośniki, takich jak np. smartfony czy tablety. - Przecież tam oglądamy filmy, słuchamy muzyki - tłumaczy wicepremier.
W wysłanym właśnie liście do Piotra Glińskiego przedstawiciele Federacji Konsumentów argumentują, że obecnie piractwo zostało mocno ograniczone wraz ze wzrostem dostępności legalnych i niedrogich treści w internecie.
- Stacje telewizyjne płacą przecież za nadawane treści, a czasy domowego kopiowania płyt odeszły do lamusa. Dlaczego mamy płacić artystom za sprawdzanie e-maila, czytanie wiadomości w internecie, możliwość grania w gry czy przeprowadzania wideokonferencji, czyli czynności do których wykorzystujemy nasze smartfony, tablety i laptopy? – pyta Pluskwa-Dąbrowski.
Dodaje, że wniosek, iż smartfony i tablety służą do kopiowania jest błędny. - Dla nas najważniejsze jest to, że w tej chwili, w okresie pandemii, każdy potrzebuje komputera. Jeszcze niedawno w rodzinie wystarczył jeden, teraz każdy potrzebuje własnego, bo 4 osoby naraz nie dadzą rady jednocześnie pracować, uczyć się itp. To fatalny moment na wzrost cen. I to poważny, bo 6 proc. od laptopa wartego 2,5 tysiąca złotych to jest już 150 złotych – podkreśla Kamil Pluskwa-Dąbrowski.
Dodaje, że oczekiwałby od ZAIKS-u wyjaśnienia, dlaczego te pieniądze są mu potrzebne i w jaki sposób wsparł artystów od początku pandemii.
- Ja jestem też adwokatem – Naczelna Rada Adwokacka ze swoich oszczędności uruchomiła specjalny fundusz dla Okręgowych Rad Adwokackich,a pośrednio i adwokatów, którzy znaleźli się w potrzebie. Dzięki dobrze prowadzonej polityce finansowej w kasie były nadwyżki. NRA uznała, że to pieniądze na czarną godzinę, a ta właśnie nadeszła. Oczekiwałbym dokładnie takiego samego zachowania ze strony ZAIKS-u, który według oficjalnych danych ma bardzo duże środki na swoich rachunkach, pochodzące m.in. z opłat reprograficznych – mówi Pluskwa-Dąbrowski.
- Jakoś nie słyszałem, żeby artyści mogli z tych środków korzystać, gdy ich teatr czy filharmonia nie pracują. Oczekiwałbym najpierw, żeby ZAIKS powiedział, co zrobił dla artystów, bo dbałość o nich wydaje mi się tylko pretekstem. Pieniądze w systemie są, ale nie są wykorzystywane. Dlaczego więc mamy złupić konsumentów, skoro nie potrafimy wykorzystać tego, co już mamy – zastanawia się.
Skąd wziął się pomysł na nową opłatę?
Zrobiło się o nim głośno po rozmowie w TOK FM z Miłoszem Bembinowem, wiceszefem stowarzyszenia autorów ZAiKS. Wysokość opłaty reprograficznej oraz rodzaj nośników, jaki może być nią objęty zależy wyłącznie od ministra kultury i jest określany w drodze rozporządzenia. Dlatego zarówno ZAiKS, jak i Federacja Konsumentów, apelują właśnie do wicepremiera Glińskiego, piastującego również funkcję ministra kultury.
- Organizacje artystów wprowadzają społeczeństwo w błąd. Przede wszystkim tak olbrzymi podatek zapłacimy my, konsumenci. Nie ma innej możliwości. Tu nie ma roli mitycznego "bogatego producenta", co próbuje nam wmówić ZAiKS. Mówimy o polskich firmach, które każdego dnia walczą o byt, realizując symboliczne marże. Podwyżkę zobaczymy więc na półce sklepowej. A jak szacują sprzedawcy może chodzić nawet o 300 złotych średniej podwyżki – argumentuje Federacja, stając w obronie klientów.
To odpowiedź na argumenty ZAiKS-u, który twierdzi, że przecież opłata dotknie producentów sprzętu elektronicznego. - Apelowaliśmy w tej sprawie od lat, do kolejnych rządów i ministrów kultury. Chodzi o urealnienie rozporządzenia, które nie było aktualizowane od 2008 roku. Sprawa nie jest nowa, jest wręcz zaniedbana w wyniku bardzo agresywnego lobbingu firm importujących i produkujących sprzęt elektroniczny – mówiła w rozmowie z WP Finanse Anna Klimczak, rzeczniczka ZAiKS-u.
Najwięcej do powiedzenia w tej sprawie miałoby Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Niestety, od ponad miesiąca nie doczekaliśmy się odpowiedzi na pytanie, czy prace nad poszerzeniem opłaty reprograficznej są prowadzone i na jakim etapie obecnie się znajdują.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie