Parlament Europejski skorygował zasady liczenia długu sektora finansów publicznych. I tak skorygował, że tego długu nam oficjalnie przybyło.
Według wyliczeń Ministerstwa Finansów na koniec ubiegłego roku sektor instytucji rządowych i samorządowych miał do spłacenia 1 bilion 35 miliardów 254 mln zł. Według poprzednich wyliczeń podawano kwotę o 896 mln zł niższą. Jak jest tłumaczony fakt, że długu przybyło?
"Dane za lata 2015-2018 uległy zmianom w stosunku do wcześniej publikowanych głównie w związku z wdrożeniem zmian metodologicznych, wynikających z nowej edycji podręcznika deficytu i długu sektora instytucji rządowych i samorządowych, przeklasyfikowaniem jednostek publicznych do sektora instytucji rządowych i samorządowych oraz wykorzystaniem ostatecznych danych źródłowych dla 2018 roku" - napisano w komunikacie Ministerstwa Finansów.
Zobacz też: Budżet bez deficytu? "To może się okazać trudne"
W jego treści uwagę przyciąga ostatnie stwierdzenie. Nie tylko metodologia, ale i dobre sprawdzenie ile jest jeszcze do spłacenia ("ostateczne dane źródłowe"), dało taką korektę. To znaczy, że są problemy z określeniem skali długu publicznego i trzeba dobrze uważać, bo można coś zaniżyć, albo nie zauważyć, że się już coś spłaciło.
Czytaj też: Dług publiczny powyżej biliona. To nie abstrakcja. Musisz za to płacić już prawie 6 zł dziennie
Kluczowe są dane o kwotach wydanych na obsługę długu publicznego. W bieżącym roku na spłatę odsetek i pożyczonego kapitału szło miesięcznie 2,5 mld zł z budżetu państwa, nie licząc budżetów samorządowych. W ubiegłym roku - 3,2 mld zł miesięcznie. To realnie obciąża nasze kieszenie, tj. podatki mogłyby być o tyle niższe, gdyby nie zobowiązania państwa.
Nadwyżka FUS
Z czego w ogóle bierze się wzrost długu? Przede wszystkim z deficytu finansów publicznych. Państwo wydaje więcej niż dostaje w podatkach, więc musi się zapożyczać.
W ostatnich dwóch latach przyczyną nie był sektor ubezpieczeń społecznych. W 2018 r. odnotował nawet nadwyżkę 13 mld zł. Rosnące zatrudnienie i wynagrodzenia powodują wzrost wartości składek, podczas gdy emerytury nie idą w górę aż tak szybko. Rok wcześniej było aż 41 mld zł nadwyżki w ubezpieczeniach społecznych.
Czytaj też: Dług publiczny najtańszy od czasów Platformy. Rząd w jeden dzień oszczędził setki milionów
Samorządy miały w ubiegłym roku deficyt 13 mld zł, a budżet państwa - 12 mld zł. W przypadku samorządów to pierwszy minus od 2015 roku. Państwo natomiast po olbrzymim deficycie w 2017 roku (72 mld zł deficytu) zdecydowanie ograniczyło jego skalę.
To i tak 11-letni rekord
Mimo spłat, dług z roku na rok wciąż rośnie. W którym momencie robi się niebezpiecznie? To relacja zadłużenia w odniesieniu do wielkości gospodarki, czyli do PKB pokazuje w jakim stopniu ta jest obciążona spłatą odsetek i kapitału. Jeśli relacja maleje, to znaczy, że teoretycznie opłaciło się dodatkowo zadłużyć i nakręcić koniunkturę.
W ubiegłym roku dług publiczny spadł do 48,9 proc. PKB z 50,6 proc. rok wcześniej - podaje GUS w zrewidowanych danych. Od maksimum w 2013 roku (56 proc. PKB) i progów bezpieczeństwa zapisanych w konstytucji od dwóch lat się wyraźnie oddalamy. 48,9 proc. PKB to najniższy poziom od 2008 roku, czyli od jedenastu lat.
Problem jest, gdy zadłużenie rośnie szybciej niż PKB. Taka sytuacja oznacza, że państwo pcha pieniądze w gospodarkę, a ta wytwarza mniej pożytku, niż włożono pieniędzy. Tak działo się przez większość naszej najnowszej historii. Choć akurat nie w ostatnich dwóch latach.
W 2013 roku dług publiczny doszedł do maksymalnego dotąd poziomu 55,7 proc. PKB. Państwo by nie wpaść w widełki konstytucyjne, zabrało potem ludziom pieniądze z OFE. Umożliwił to Trybunał Konstytucyjny, stwierdzając, że OFE to i tak nie nasze, ale publiczne pieniądze.
Państwo zadłużone, któremu brak pieniędzy robi się niebezpiecznie chętne do zabrania tego co nasze. Dla wyborców ważne jest, żeby do tego momentu nie doszło.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl