Pomysł wprowadzenia Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego, czyli świadczenia wypłacanego każdemu obywatelowi przez państwo niezależnie od wykonywanej pracy, budzi wiele emocji. Dla jednych jest to bardzo sprawiedliwy krok, dla innych – wręcz przeciwnie. Zdaniem krytyków, jak niby można usprawiedliwić to, że trzeba by dać komuś coś za nic, bez żadnego trudu i wysiłku?
Dziś wprawdzie takiej gwarantowanej pensji żadne państwo na świecie nie wypłaca, jednak temat ten wraca z powodu kilku problemów, z którymi rządy i obywatele muszą mierzyć się coraz częściej. Chodzi między innymi o luki w dostępie do świadczeń socjalnych związane z pracą na podstawie tzw. elastycznych form zatrudnienia, zmiany w zapotrzebowaniu na kwalifikacje pracowników, a także to, że wielu pracowników, chcąc czy nie chcąc, będzie się musiało uczyć całe życie, aby nadążyć za rynkiem pracy. Słowem – łatwiej z pracą nie będzie, a dochód podstawowy mógłby być odpowiedzią na pewne wyzwana.
Co na to Polacy? Tu jasnej odpowiedzi nie ma. Jak wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego "Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Nowy pomysł na państwo opiekuńcze?", który prezentujemy w money.pl, większość Polaków nie słyszała nigdy wcześniej o takim rozwiązaniu. Biorąc pod uwagę wszystkich respondentów – zarówno tych, którzy uprzednio słyszeli już o dochodzie gwarantowanym, jak i tych, którzy nigdy o nim nie słyszeli – poparcie dla takiego rozwiązania deklaruje 51 proc. Polaków, z czego 24 proc. to osoby zdecydowanie popierające takie rozwiązanie.
Co ciekawe, jest to poziom zbliżony do wyniku uzyskanego w 2016 r. przez Europejski Sondaż Społeczny (2016), w którym poparcie dla ogólnej idei dochodu gwarantowanego wyniosło 54,8 proc.
Jednak program trzeba z czegoś sfinansować. I tu zaczynają się schody. Okazuje się, że poparcie dla wypłaty takiego świadczenia spada, gdy ludzie uzmysłowią sobie, że trzeba się zrzucić z własnej kieszeni. Poparcie wynosi 30 proc., gdyby finansowanie programu wymagało znacznego wzrostu podatków, 28 proc. – gdyby finansowanie wymagało rezygnacji z części usług i świadczeń socjalnych oraz 24 proc. – gdyby finansowanie wymagało wzrostu zadłużenia Polski.
Jakie są argumenty "za" i "przeciw"? Zwolennicy dochodu podstawowego tłumaczą, że takie rozwiązanie zachęciłoby osoby nieaktywne zawodowo do podjęcia pracy przez zniesienie jakichkolwiek warunków związanych z przysługiwaniem świadczenia. Wskazuje się również, że rozwiązanie takie zwiększyłoby innowacyjność jednostek i skłoniłoby do częstszego podejmowania ryzyka, przyczyniając się tym samym do wzrostu poziomu przedsiębiorczości.
Argumenty przemawiające przeciwko dochodowi podstawowemu odnoszą się przede wszystkim do braku możliwości sfinansowania takiego rozwiązania. Wymienia się, że zapewnienie powszechnego świadczenia na wystarczająco wysokim poziomie doprowadziłoby do znacznego wzrostu opodatkowania, co w efekcie spowolniłoby rozwój gospodarczy.
Podnosi się również argument, że takie świadczenie ograniczyłoby aktywność zawodową osób pracujących, które mogłyby rezygnować z pracy zawodowej. Niektórzy mówią także o braku możliwości zapewnienia powszechnego świadczenia w wystarczającej wysokości dla osób o szczególnych potrzebach, na przykład osób z niepełnosprawnościami.
Eksperci jednak nie mają złudzeń. Sfinansowanie programu Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego wymagałoby wyboru "coś za coś", np. rezygnacji ze znacznej części obecnych wydatków socjalnych, wyraźnego podwyższenia podatków płaconych przez osoby fizyczne i firmy, bądź też znacznego wzrostu zadłużenia.
Szacuje się, że koszt realizacji programu przy założeniu świadczeń w wysokości 1200 zł dla osób w wieku produkcyjnym oraz 600 zł dla dzieci wyniósłby 376 mld zł rocznie. Dla porównania w 2018 r. łączna kwota wydatków na cały system zabezpieczeń i pomocy społecznej wyniosła 343 mld PLN, z czego 229 mld zł stanowiły wydatki na renty i emerytury, a 114 mld zł na pozostałe formy wsparcia i pomocy socjalnej.
Pytane, jak zniósłby to poobijany przez kryzys budżet? Przypomnijmy, rząd założył, że dochody budżetu państwa wyniosą w tym roku 404,5 mld zł, a wydatki 486,8 mld zł. To oznacza, że w tym momencie deficyt wynosi 82,3 mld zł. Gdyby zsumować to z prawdopodobnymi kosztami dochodu gwarantowanego, okazałoby się, że dziura w budżecie urosłaby do 450 mld zł.