Najnowszy raport firmy Sedlak&Sedlak dotyczący wynagrodzeń w czasie pandemii odkrywa wiele kart na temat zachowań pracodawców w czasie gospodarczego kryzysu.
W badaniu dotyczącym czwartego kwartału 2020 r. udział wzięło ponad 700 firm z całego kraju, które zatrudniają 260 tys. osób. Aż 63 proc. respondentów stanowiły firmy z sektora przemysłowego, a ponad 70 proc. spośród nich ma przewagę kapitału zagranicznego.
To bardzo istotne informacje dla zrozumienia wyników całego raportu. Okazuje się bowiem, że firmy przemysłowe rozlokowane na obszarze Dolnego Śląska są liderem, jeśli chodzi o wysokość wynagrodzeń. Wyprzedzają pod tym względem inne przemysłowe regiony naszego kraju. To w głównej mierze efekt obecności w tym regionie dużych światowych graczy między innymi z rynku motoryzacyjnego.
Jak podają autorzy raportu, specjalista z kilkuletnim stażem zarabia tu średnio ok. 11 tys. zł brutto, podczas gdy początkujący asystent - 4,1 tys. zł brutto.
W zawodach fizycznych rozpiętość jest już nieco mniejsza. Lider może liczyć na zarobki ok. 5,3 tys zł brutto, gdy początkujący otrzyma średnio 3,5 tys zł. brutto.
Dla porównania: według danych GUS przeciętne wynagrodzenie w trzecim kwartale 2020 r. wyniosło w Polsce 5168,93 zł (danych za czwarty kwartał jeszcze nie ma).
Trzeba ścigać się z sąsiadami
Kolejny wniosek, jaki płynie z badania, jest taki, że pracodawcy z kapitałem zagranicznym w tym sektorze płacą średnio o 20 proc. więcej niż polskie firmy.
– Na Dolnym Śląsku jest bardzo duże nasycenie firmami przemysłowymi, zatem konkurencja w branży jest dużo większa niż w innych częściach Polski. Poza tym Dolny Śląsk dzieli tylko niewielka odległość od Niemiec. Pracodawcy czują więc cały czas oddech sąsiada na swoich plecach, który płaci pracownikom dużo więcej – przypomina Szymon Adamczyk, specjalista ds. wynagrodzeń w firmie Sedlak&Sedlak.
Jak zwraca uwagę Monika Fedorczuk, ekspert rynku pracy z Konfederacji Lewiatan, więcej niż Polacy swoim pracownikom z branży auto-moto płacą też firmy ulokowane w Czechach. Zatem konkurencja przy południowo-zachodniej granicy jest co najmniej podwójna.
Będą podwyżki
Z raportu wynika też, że pomimo kryzysu aż 52 proc. firm - nie tylko z Dolnego Śląska - amierza (lub już to zrobiła) podnieść w pierwszym kwartale 2021 r. wynagrodzenia. Nie będą to jednak znaczące podwyżki, bo maksymalnie o 4 proc. Niedużo więcej, niż wynosi prognozowana inflacja.
Z drugiej strony duża część pracodawców deklaruje zamrożenie pensji na dotychczasowym poziomie i redukcję benefitów i premii. Czyli wszystkich pozaregulaminowych składników wynagrodzeń, które można obciąć bez wypowiadania umowy o pracę.
Nowością jest też pojawienie się możliwości skorzystania z usług psychologicznych dla pracowników. Benefit ten wprowadziło u siebie już 14 proc. przebadanych firm.
Kto może spać spokojnie?
Eksperci rynku pracy są zgodni, że wynagrodzenia w 2021 r. będą takie, jaka będzie kondycja firm w poszczególnych branżach.
Według Jarosława Adamkiewicza, eksperta rynku pracy BCC, na zarobki w tym roku nie powinni narzekać m.in. pracownicy firm spedycyjnych, logistycznych, przewozowych i kurierskich. Ponadto zatrudnieni w przemyśle farmaceutycznym czy budownictwie.
- Jeśli prześledzimy zmiany, które następują w KRS na Śląsku czy na Mazowszu, to co miesiąc wykreślane jest w tych województwach po 2 tys. firm, ale drugie tyle przedsiębiorców w tym samym czasie się przebranżawia – mówi Adamkiewicz. I dodaje, że nawet 7 proc. restauracji, które przeszły na catering i zamówienia internetowe, ma się obecnie lepiej niż przed kryzysem.
Zwolnienia zamiast cięć pensji
- Firmy podnoszą wynagrodzenia tam, gdzie występują niedobory fachowych kadr, lub by przyciągnąć do siebie talenty – mówi Monika Fedorczuk. Jej zdaniem pracodawcy postawili na kompetencje techniczne i pracowników z takimi umiejętnościami doceniają obecnie najbardziej.
Z kolei zdaniem Grzegorza Kulisia, prezesa zarządu i współwłaściciela grupy Weegree, która zajmuje się outsourcingiem zatrudnienia, IT oraz consultingem HR, do ponownych, masowych obniżek wynagrodzeń, jakie miały miejsce w marcu-kwietniu 2020 r., już nie dojdzie. Zaczną się za to duże zwolnienia.
- Pierwsze nastąpią już pod koniec pierwszego kwartału tego roku, kiedy firmy, które brały pomoc z Powiatowych Urzędów Pracy, uwolnią się od zobowiązań dotyczących zatrudnienia. Natomiast w połowie roku przestanie obowiązywać embargo na zwolnienia z PFR-u – przypomina Kuliś.
W niektórych sektorach finalnie do obniżek wynagrodzeń i tak w końcu dojdzie. Zwalniane osoby – szczególnie te z najniższymi kwalifikacjami – będą podejmowały gorzej płatną pracę tylko wtedy, gdy nie będą mogły wyjechać za pracą na Zachód i o ile praca ta będzie na miejscu.
Jak wskazuje Kuliś, do Polski przyjedzie też więcej Ukraińców, którzy będą stanowić dla Polaków konkurencję. Jeśli ich zabraknie – pracodawcy będą musieli podnieść wynagrodzenia – przynajmniej w tych deficytowych zawodach. Bo nie będzie komu pracować.