– Do premiera Morawieckiego i prezesa Kaczyńskiego: czy jest prawdą, że uzgodnili ze stroną rosyjską, premierem Węgier i polskimi inwestorami, że Polska nie tylko akceptuje powstanie rosyjskiej elektrowni jądrowej, ale podpisze też wieloletni kontrakt na dostawy energii z niej? - pytał we wtorek Donald Tusk na spotkaniu z mieszkańcami Gołdapi. Elektrownia miałaby powstać ok. 100 km od tego miasta.
- Dzisiaj słyszymy, że taka wstępna decyzja zapadła - mówił szef PO, dodając, że byłaby ona "dramatycznie zła".
Chodziło mu o zarzucony w 2013 roku projekt Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej, która miała powstać w Obwodzie Kaliningradzkim. Ostatnio pojawiły się informacje, że inwestycję chciałby kontynuować Zygmunt Solorz-Żak, jeden z najbogatszych Polaków, we współpracy z Rosjanami i Węgrami.
"Tusk mówi nieprawdę"
Czy rzeczywiście "decyzja zapadła", a strona polska da zielone światło inwestycji i będzie chciała, by spod rosyjskiego Kaliningradu płynął do nas prąd?
- Polski rząd realizuje własną strategię dotyczącą budowy elektrowni atomowej w Polsce. Nie przewiduje ona inwestowania w aktywa zagraniczne - przekonuje w rozmowie z money.pl Tomasz Matynia z Centrum Informacyjnego Rządu.
- Donald Tusk, sugerujący, że są jakiekolwiek ustalenia polskiego rządu odnośnie tej elektrowni, mówi nieprawdę - zapewnia.
Nie jest jednak tak, że sprawa jest wyssana z palca. Jeszcze w lipcu rzecznik Solorza-Żaka Tomasz Matwiejczuk przyznawał, że kontrolowana przez miliardera spółka ZE PAK rozważa "potencjalne zaangażowanie kapitałowe w budowaną już w tym okręgu elektrownię jądrową". Partnerem w tej inwestycji miał być węgierski państwowy koncern energetyczny MVW.
Spotkania z Morawieckim i Sasinem?
- Wiemy, że Węgrzy namawiali nas do budowy mostu energetycznego, który by nas połączył z Bałtycką Elektrownią Jądrową. Solorz zwrócił się do Polskich Sieci Elektroenergetycznych o podjęcie wstępnego dialogu technicznego w tej sprawie. W maju dostał jednak odmowę - mówi money.pl Robert Tomaszewski, analityk Polityki Insight.
Ekspert podkreśla jednak, że rozmowy w tej sprawie były, i to na bardzo wysokim poziomie. - Solorz rozmawiał o tym z premierem Morawieckim i wicepremierem Sasinem. I co zaskakujące, miliarder początkowo nie usłyszał "nie" - mówi Tomaszewski.
Jak jednak zaznacza ekspert, teraz projekt budowy wspólnej elektrowni z Rosją i Węgrami wydaje się "nierealny politycznie".
Czy jednak w ogóle był możliwy? W końcu PiS od dawna ma na sztandarach niezależność energetyczną od Rosji. Czy więc możliwe jest to, że w którymś momencie polskie władze jednak dopuściły taki projekt?
- Lobbowali za tym Węgrzy, a Polsce bardzo zależy na relacjach z premierem Orbánem. To wiemy na pewno. Wszystko inne to spekulacje. Może polski rząd tylko blefował? A może, skłócony ze wszystkimi sojusznikami, chciał faktycznie za wszelką cenę utrzymać sojusz z Węgrami? - zastawania się nasz rozmówca z kręgów dyplomatycznych, który chce zachować anonimowość.
Pozostaje też pytanie, czy sam Solorz uwierzył, że projekt może dostać od polskich władz zielone światło. - Sporo na to wskazuje, choć wydawać by się mogło, że polsko-rosyjska elektrownia jądrowa to pomysł zupełnie szalony. Z drugiej strony, Solorz to wytrawny gracz. Może tymi doniesieniami chciał po prostu coś utargować? - mówi dyplomata.
Robert Tomaszewski z kolei zauważa, że w niedalekiej przyszłości mogą się pojawiać różne zaskakujące pomysły, bo z energią będziemy mieć coraz więcej problemów. - Według szacunków samego Ministerstwa Klimatu deficyt mocy już w 2030 roku może wynieść w pesymistycznym scenariuszu nawet 10 GW - mówi analityk Polityki Insight. To tyle, co dwie elektrownie w Bełchatowie.