Nagranie z niemieckiego Laboratorium Farmakologii i Toksykologii spod Hamburga wywołało słuszne oburzenie nie tylko obrońców zwierząt, ale też opinii publicznej. Skandaliczne warunki i barbarzyńskie metody były "jawnym naruszeniem" unijnych standardów - o czym więcej pisaliśmy tutaj. Policja wszczęła śledztwo, a państwo nakazało wstrzymanie testów.
- Przykład niemieckich laboratoriów dotyczył placówek komercyjnych testujących kosmetyki - rozumiem, że żądza pieniądza w biznesie jest silniejsza od odruchów humanitarnych – komentuje dla money.pl prof. Michał Witt z Instytutu Genetyki Człowieka PAN.
Podkreślił jednak, że w Polsce również hoduje się zwierzęta futerkowe w warunkach urągających jakimkolwiek standardom, choć nie dochodzi do tego w placówkach naukowych.
Przykład laboratorium w Mienenbuttel jest oczywiście skrajny, ale na powrót wzbudza wątpliwości, czy wykorzystywanie zwierząt do testów musi się nadal odbywać.
Ponad 153 tys. zwierząt w rok
Tylko do badań naukowych na terenie UE każdego roku wykorzystuje się około 12 mln zwierząt. Jak wygląda ta kwestia w Polsce? U nas pieczę nad eksperymentami na zwierzętach trzymają specjalnie komisje Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- W Polsce mamy bardzo restrykcyjne regulacje prawne dotyczące badań naukowych na zwierzętach. Do ich przestrzegania powołana jest Krajowa Komisja Etyczna i wykonuje to zadanie bardzo dobrze. W praktyce musimy uzyskać zezwolenie, a następnie raportować użycie dosłownie każdego zwierzęcia laboratoryjnego – podkreśla w rozmowie z money.pl prof. Witt.
Według sprawozdań w całym 2018 roku w procedurach wykorzystano łącznie 153 435 zwierząt różnych gatunków. Na marginesie dodajmy, że w przeciwieństwie do niemieckiego laboratorium, nie było wśród nich małp.
Największą grupę zwierząt przeznaczonych na testy stanowią bowiem myszy domowe. W ubiegłym roku testy przeprowadzane były na ponad 81 tys. przedstawicielach tego gatunku. W drugiej kolejności - w liczbie blisko 27 tys. - były szczury wędrowne. Trzecią największą grupą są różnego gatunku ryby – prawie 19 tys. sztuk w ubiegłym roku.
Do badań wykorzystuje się też króliki, norki, bydło, jak również konie, ptaki - w tym również kury domowe. Ale też koty i psy. Tych jednak w ubiegłym roku było stosunkowo niewiele – testom w 2018 poddanych zostało 7 kotów i 5 psów domowych – wynika ze statystyk Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach.
Co jest testowane?
Eksperymenty dotyczą różnych dziedzin. Mogą być to badania naukowe, testy leków, farmaceutyków, kosmetyków czy detergentów. Komisja wyróżnia cele procedur w blisko 70 kategoriach.
Część zwierząt wykorzystywanych jest ponownie, a same procedury dzielone są na 4 stopnie dotkliwości – od terminalnej, bez odzyskania przytomności, przez łagodną, umiarkowaną i dotkliwą. Niestety w przypadku myszy ta ostatnia procedura obejmowała najwięcej, ponad 40 tys.osobników.
Ze statystyki wynika, że zwierzęta najczęściej są wykorzystywane do testów związanych z układem nerwowym. W 2018 roku było to ponad 58,7 tys. zwierząt w tym głównie myszy domowych i szczurów wędrownych.
Dla przykładu badania na skórze, oczach czy uszach wymagały użycia 731 myszy i szczurów.
Jak podkreślają eksperci, nim dojdzie do testów na zwierzętach, konieczne są długie i kosztowe badania. - Badania akademickie, których ostatecznym celem jest produkt rynkowy - np. lek - są prowadzone na wielu etapach. Jest to długi i bardzo kosztowy proces. Rozpoczyna go faza molekularna, potem następuje przeniesienie tezy - czy dana substancja może być lekiem - na poziom komórkowy, dalej tkankowy, następnie na organizmalny, na końcu na żywe organizmy, aby zakończyć cykl na badaniach klinicznych - czyli na ludziach - wyjaśnia prof. Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN.
Czy badania na zwierzętach mają sens?
Nad sensem wykorzystywania zwierząt zastanawiał się choćby Peter Siner, który w książce "Wyzwolenie zwierząt" powołując się na wypowiedź przedstawiciela Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarskiego twierdził, że takie badania niewiele wnoszą i "trudno odnieść je do człowieka".
Jak argumentował 92 proc. nowych leków, które przeszły testy na zwierzętach w dalszym ciągu nie nadaje się do użytku dla ludzi. Cytowany w książce Ralph Heywood, były dyrektor laboratorium Huntingdon Life Science, twierdzi z kolei, że "testy na zwierzętach przewidują jedynie 5–25 proc. niekorzystnych reakcji, jakie mogą wystąpić u ludzi".
- Stwierdzenie o niedoskonałości modeli zwierzęcych i zaledwie częściowej tylko możliwości ekstrapolacji wyników na człowieka jest prawdziwe, tylko że wcale nie zaskakujące: mysz to nie jest mały człowiek! Ale nie mamy nic lepszego – zaznacza prof. Witt. - Znakomitym modelem badawczym jest np. świnia, tylko że utrzymanie takiego modelu wielokrotnie przekracza koszty utrzymania np. kolonii myszy laboratoryjnych, choć i te wcale nie są małe - zaznacza.
Jak wyjaśnia prof. Tomasz Twardowski, naukowcy zawsze dążą do pewnego przybliżenia.
- Metabolizm zwierzęcia jest odmienny od ludzkiego. Podobnie jak dalej odmienny jest metabolizm dziecka od dorosłego czy seniora, mężczyzny od kobiety. Nigdy nie będziemy mieć badań klinicznych dokładnych w 100 proc. - podkreśla.
- Wiele z preparatów testowanych na zwierzętach w dalszym ciągu nie nadaje się do użytku dla ludzi. Spokojnie można powiedzieć, że w przypadku jednej substancji na milion dochodzi do trzy, a nawet pięcioetapowych badań klinicznych. A i na tym etapie 2/3 preparatów znów odpada. To dlatego ten proces jest tak kosztowy – dodaje.
Ze szkodą dla człowieka
Eksperci nie mają wątpliwości, że choć badania na zwierzętach są bardzo kosztowne emocjonalnie, to jednocześnie są konieczne. Jak podkreślają, również dla naukowców, nie jest to łatwe.
- Wykorzystywanie do badań zwierząt jest dla naukowców zawsze bardzo trudne moralnie i emocjonalnie. Dlatego też w miarę możliwości starają się oni unikać, gdzie to możliwe, pracy na zwierzętach – przekonuje prof. Tomasz Twardowski. - Mimo tego, jest to ważny etap. Wyeliminowanie badań na zwierzętach byłoby ze szkodą dla ludzi. Przyjmuję wyższą wartość życia człowieka nawet nad swoim najlepszym czworonożnym przyjacielem. To trudne, ale konieczne - zaznacza naukowiec.
Podobnego zdania jest prof. Witt z Instytutu Genetyki Człowieka.
- Nie wszystkie badania można wykonać na liniach komórkowych – użycie modeli zwierzęcych stosuje się na znacznie mniejszą skalę niż kiedyś, nie mniej czasem jest to konieczne - podkreśla.
- Droga ta jest optymalna. Nie znaczy to, że dobra. Lepszej jednak nie sformułowano. Zgadzam się, że na tej drodze popełniamy wiele błędów i że jest to droga na różnych poziomach trudna. Niemniej konieczna w badaniach – konkluduje prof. Twardowski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl