443 nowe zakażenia w niedzielę, 584 w sobotę. Koronawirus nie zwalnia. Eksperci na całym świecie prognozują, że w okresie jesiennym epidemia koronawirusa może znów przyspieszyć.
Skąd te prognozy? - Przenoszenie koronawirusa można porównać do zarażenia wszawicą. Załóżmy, że ktoś w naszym otoczeniu ma wszy, jednak ludzie są na wakacjach, spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu, są lekko ubrani, nie gromadzą się tak bardzo w grupach, więc wszy nie mają tylu okazji, by przeskakiwać z jednej osoby na drugą - komentuje dla money.pl Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń.
Jak dodaje, jesienią jest też brak słońca - a to sprawia, że nasz układ odpornościowy działa słabiej. To kolejny czynnik, który sprzyja rozprzestrzenianiu się wirusa.
Skoro więc szykuje się druga fala epidemii, to czy grozi nam kolejny lockdown wraz z zamrożeniem gospodarki? - Pełnego lockdownu nie da się już przeprowadzić, zarówno z punktu widzenia medycznego, jak i gospodarczego - mówił niedawno minister zdrowia Łukasz Szumowski.
- Przygotowujemy się na drugą falę epidemii jesienią, ale absolutnie nie dyskutujemy o ponownym lockdownie - zapewniała niedawno wicepremier i minister rozwoju Jadwiga Emilewicz.
Paweł Grzesiowski uważa, że pierwszy lockdown spełnił swoje zadanie - i to właśnie dzięki tak zdecydowanym posunięciom udało się opanować epidemię. - Tak naprawdę ciągle mamy tę pierwszą, wirus z nami jest. Ograniczyliśmy jednak jego rozprzestrzenianie, głównie przez marcowy lockdown - wyjaśnia lekarz.
Czy zatem jesienią będzie kolejny potrzebny kolejny lockdown? - Nauczyliśmy się patrzeć lokalnie na rozprzestrzenianie się wirusa, więc bardziej uzasadnione będą lokalne lockdowny. Na przykład przy wykryciu przypadków w jakimś powiecie można tam ograniczyć działalność szkół czy restauracji na dwa tygodnie. Są takie przypadki na świecie – i w ten sposób udaje się walczyć z ogniskami wirusa - sugeruje dr Grzesiowski.
Wielki lockdown już nie musi być potrzebny, bo zdaniem Grzesiowskiego z koronawirusem już po prostu potrafimy walczyć zdecydowanie lepiej niż na początku roku. - Pamiętajmy, jak wiele dają nam maseczki, ale też regularne mycie rąk czy dystansowanie społeczne. To wszystko pozwala ograniczyć rozprzestrzenianie wirusa o 80 proc. A to nasz wielki sukces, że nauczyliśmy się żyć z wirusem. Korzystajmy z tego - apeluje ekspert.
"Lokalne lockdowny" już działają
W Europie podobne pomysły już zostały wprowadzone w życie. Na przykład w Wielkiej Brytanii w czerwcu wyjątkowo dużo było zakażeń w mieście Leicester. Brytyjskie władze postanowiły więc wprowadzić tam lockdown. 29 czerwca zamknięto puby, restauracje i dużą część sklepów. Mieszkańcom natomiast władze zaleciły zostanie w domach i opuszczanie ich "tylko, gdy jest to konieczne". Restrykcje mają być jednak znoszone prawdopodobnie 24 lipca.
Lokalne lockdowny to zresztą nowa strategia brytyjskiego rządu w walce z koronawirusem. Brytyjczycy chcą zamykać "punktowo" ogniska - pojawiające się w fabrykach czy szpitalach, a nie zamykać cały kraj. Zamknięcie dużego miasta, jak 350-tysięczny Leicester, to ostateczność - w przypadkach, gdy nowych zarażeń jest tak dużo, że nie da się inaczej kontrolować rozprzestrzeniania się wirusa.
Co na to wszystko polscy przedsiębiorcy? Andrzej Arendarski, prezes Krajowej Izby Gospodarczej, przyznaje, że ma świadomość, że ciągle nie uporaliśmy się z epidemią - i że jesienią sytuacja może się pogorszyć. Dodaje jednak, że póki co przedsiębiorcy nad Wisłą stosunkowo rzadko rozmawiają na temat powrotu ewentualnych ograniczeń pod koniec roku.
- Wydaje mi się jednak, że powrót wielkiego lockdownu, takiego z początku roku, byłby trudny do wytrzymania. Nawet ze względów psychicznych - mówi Arednarski w rozmowie z money.pl. W sprawie "małych lockdownów" mówi, że warto się zdać na głos ekspertów. - Jeśli pan dr Grzesiowski coś proponuje, to warto to wziąć pod uwagę - dodaje.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie