Zeszłotygodniowa konferencja prasowa Mateusza Morawieckiego miała dotyczyć wyczekiwanych przez Polaków zmian w systemie podatkowym. Niespodziewanie okazało się, że chodzi również o zmiany w rządzie. Stanowisko ministra rozwoju stracił Piotr Nowak, który wcześniej przez lata odpowiadał za dług w Ministerstwie Finansów, do którego przyszedł z sektora prywatnego.
W obu obszarach Nowak był dobrze oceniany zarówno przez dziennikarzy branżowych, jak i przez rynek. Przed resortem rozwoju minister zaliczył jeszcze stanowisko doradcy szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) Kristaliny Georgiewej. Teraz jednak jego los przypieczętuje Andrzej Duda. Dymisja wciąż czeka na podpis prezydenta. Co się więc stało, że wartka kariera Nowaka w administracji publicznej nagle się zacięła?
Minister Piotr Nowak odchodzi z rządu
Premier, informując o swojej decyzji, powiedział jedynie, że "wyczerpała się formuła współpracy". Wspomniał o tym zresztą na sam koniec spotkania z dziennikarzami. Komentatorzy ocenili takie zachowanie jednoznaczne. Tak "brutalnego" rozstania się z rządem dawno nie było - twierdzili.
– Poszło o pieniądze z KPO dla Polski. Nowak, ogłaszając dwa tygodnie temu publicznie wolę polityczną odblokowania Polsce unijnych środków, stał się ojcem sukcesu. Tymczasem w roli tej obsadzony był już ktoś inny – premier, który na wszelki wypadek pozbył się teraz konkurencji – mówiła money.pl osoba z otoczenia Ministerstwa Finansów. Dzisiaj już wiemy, że słowa o zdjęciu blokady przez Unię były przedwczesne, a niełatwe negocjacje trwają (więcej o tym pisaliśmy tutaj).
Co więcej, Piotr Nowak był nawet w pewnym momencie brany pod uwagę przez Jarosława Kaczyńskiego jako następca Morawieckiego na stanowisku premiera.
Po publikacji tekstu skontaktowały się z nami osoby, które przekonują, że innym, niemniej ważnym argumentem za zwolnieniem Nowaka, było "zostawienie resortu odłogiem" oraz słaba merytoryka podległych mu urzędników. Money.pl porozmawiał z obiema stronami sporu.
Obraz, jaki się wyłania z tych rozmów, ukazuje w pełni wszystkie problemy, które toczą dzisiejszą Polskę – ślepą walkę polityczną, niedofinansowaną administrację publiczną, zabawy polityków poważnymi instytucjami i brak ciągłości oraz szacunku dla pracy, który dramatycznie demotywuje urzędników.
Problemy z obiegiem dokumentów
Oddamy najpierw głos osobom, które już po dymisji tłumaczyły decyzję premiera. Ministerstwo, zdaniem naszych rozmówców, nie wywiązywało się przez ostatnie miesiące należycie ze swoich obowiązków. Chodzi m.in. o współpracę z innymi resortami czy agencjami rządowymi.
– Tak złej współpracy międzyresortowej dawno nie było. Za Piotrkiem (Nowakiem – przyp.red.) poszedł do ministerstwa Robert (Zima – przyp. red.), który od lat odpowiadał w MF za dług. Znali się i cenili. Jednak później coś tam się ewidentnie zacięło. Problem był nawet z obiegówkami (dokumenty, które krążą między ministerstwami – przyp.red.), musieliśmy się dopytywać i prosić, żeby je asygnowali i pchnęli dalej. Śmialiśmy się, że plac Trzech Krzyży (plac w Warszawie, przy którym mieści się Ministerstwo Rozwoju – przyp.red.) zamienił się w trójkąt bermudzki. Papiery tam nagle ginęły i trzeba było ich szukać – mówi nam jeden z pracowników Ministerstwa Finansów.
Robert Zima, o którym wspomina nasz rozmówca, jest obecnie dyrektorem generalnym w MRiT. Do resortu przyszedł w październiku zeszłego roku. Od 2016 r. był w MF dyrektorem Departamentu Długu Publicznego. Jednak nie on jeden zamienił resort finansów na gospodarkę. Kolejną osobą, która zaufała byłemu ministrowi jest m.in. Dawid Pachucki, obecny szef tamtejszego Departamentu Analiz Gospodarczych. Media zresztą szeroko opisywały budowanie swoistego "dream teamu" przez Piotra Nowaka.
Problemy z "gubieniem deadline'ów" potwierdza nam osoba z jednej z agencji rządowych. – Mieliśmy ważny termin. Trzeba było szybko przeprocesować pismo, aby zmienić jeden termin na drugi, który uzgodniliśmy z osobami trzecimi. Sprawa dotyczyła dużych pieniędzy. Okazało się, że Ministerstwo Rozwoju nic w tej sprawie nie zrobiło. Ludzie czekali, sprawa była zawieszona. To z pewnością nie powinno tak wyglądać – mówi money.pl człowiek, który był blisko sprawy.
PR-owe zagrywki, czy polityczne utarczki?
Słyszymy, że kłopotów z obiegiem informacji i dokumentów w resorcie Piotra Nowaka było więcej. Osoby związane z premierem Morawieckim nie zostawiają na urzędnikach suchej nitki. – Przyszli do nas, żebyśmy napisali za nich projekt unijny. Problem w tym, że to ich zadanie. Merytoryka zero – przekonuje jeden z naszych informatorów. Są też argumenty czysto personalne.
– Tak to jest, kiedy woli się robić PR-owe foty z Sasinem, niż realnie zarządzać swoją działką. Piotr najpierw chciał zaistnieć politycznie przy Komorowskim (chodzi o prezydenta Bronisława Komorowskiego. Nowak krótko był jego doradcą – przyp.red.). Później chciał pracować dla Polski i ja to szanuję, ale na koniec za bardzo wdał się w politykę. Chyba naprawdę sam uwierzył, że kiedyś może być premierem. Nie wiem. Ale proszę spojrzeć na ostatni miesiąc wojny. Gdy trzeba realnej pracy, silnego przywództwa, gdzie są te wszystkie "ziobry", "sasiny" i inni "tytani gabinetowej polityki"? Nie ma ich. Koniec końców zawsze bierze to na barki premier – słyszymy.
Ministerstwo swoje wie. "Urzędnicy nawet nie znają nazwy"
– Zarzucanie ministrowi Nowakowi, że jeździł po świecie jest kuriozalne – twierdzi natomiast wysoko postawiony urzędnik w samym Ministerstwie Rozwoju. Zdaniem naszego rozmówcy minister jako priorytet wyznaczył sobie przyciągnięcie zagranicznych inwestorów do Polski. – W jaki sposób można ich pozyskać, nie spotykając się z nimi bezpośrednio? – pyta retorycznie.
– Wie pan, to jest polityka. Gdyby minister siedział tylko w Polsce, spotykał się wyłącznie z przedsiębiorcami, to zarzucano by mu znowu, że nie ma kontaktów i nie przyciąga inwestorów. Ten argument jest dla mnie zupełnie nietrafiony – przekonuje nas kolejna osoba, która do resortu dołączyła w zeszłym roku.
Minister Nowak na nasze prośby o rozmowę nie odpowiedział. Skontaktowaliśmy się za to z innym bliskim współpracownikiem szefa resortu rozwoju. To osoba, która ma świeże spojrzenie na wydarzenia w ministerstwie. – O czym my tutaj w ogóle mówimy? Ta sprawa ma dla mnie drugie dno. Najpierw zwalniamy, a później szukamy haków. Są zarzuty dotyczące słabej merytoryki, tak? Wie pan, z czym się spotykam na co dzień? – pyta.
– Urzędnicy nawet nie wiedzą, jak nazywa się ministerstwo, w którym pracują. Czy jest to resort rozwoju, czy rozwoju i technologii, czy jest tam jeszcze "praca" jak było wcześniej. Politycy rozczłonkowali je, pozostawili samemu sobie. Ministrowie przychodzą, później ze względów politycznych odchodzą. Urzędnicy nie mają chęci, ani tym bardziej krzty zaangażowania, by nad projektami pracować. Nie mają pewności, czy za dwa miesiąca ich praca nie pójdzie na marne – mówi nasz rozmówca.
Słabo opłacana administracja toczy Polskę od lat
Dodaje, że problemem są również pieniądze. – Ciężko jest ściągnąć ludzi o wysokich kompetencjach do takiego ministerstwa. Nie płacimy jak na rynku prywatnym. Przychodzą albo osoby młode i niedoświadczone, które chcą mieć w CV wpisany resort, albo osoby o słabszych kwalifikacjach. Taka jest brutalna prawda. Dlatego może niektóre rzeczy nie były dowożone na czas, ale - na miłość boską - czy to jest wina ministra? Nie. To wina systemu i wieloletnich zaniedbań – twierdzi.
Niestety, jest to smutna prawda o naszej państwowości i dotyczy wszystkich szczebli administracji publicznej. W sprawozdaniu Szefa Służby Cywilnej za 2020 r. czytaliśmy, że w 901 urzędach służby cywilnej wynagrodzenie jest niższe niż w gospodarce narodowej (5,2 tys. zł brutto za 2020 r. - przyp.red.). Jest to niemal połowa urzędów w służbie cywilnej (49 proc.).
- Pracownicy administracji publicznej są nisko wynagradzani. Większość z nich już dziś pracuje za minimalną pensję. To sprawia, że administracja publiczna nie jest atrakcyjnym pracodawcą – trudno ściągnąć do pracy wysokiej klasy specjalistów a tych, którzy są utrzymać – mówił wtedy Piotr Jankowski, prezes Zarządu Głównego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Administracji Publicznej.
Takie postawienie sprawy się mści na nas od lat. Pytanie, jaki wpływ na to mają poszczególni szefowie resortów.
– Oczywiście minister ponosi odpowiedzialność za to, co dzieje się w podległym mu urzędzie. Ale Piotr Nowak był znany z tego, "że dowozi". Dowoził w MF, dowoził w MFW. Czy coś się nagle stało, że przestał dowozić w MRiT? Nic z tych rzeczy – przekonuje nasz informator.
Na pytanie money.pl, jak teraz ma się układać praca między różnymi ministerstwami, pada odpowiedź wprost: "Piotr się na nikogo nie obraża. Przychodzi normalnie do ministerstwa i pracuje jak każdego dnia, dopóki pan prezydent nie podpisze jego dymisji".
– Co będzie dalej czas pokaże – kończy.