Ledwo skończyły się prezentacje, ledwo skończyły się wystąpienia, a Polski ład, czyli plan gospodarczy Zjednoczonej Prawicy będzie przechodził pierwsze poprawki. I to w głównym punkcie: zmian podatkowych i zmian składkowych.
Jak wynika z zapowiedzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego, już od przyszłego roku w górę ma pójść kwota wolna od podatku (do 30 tys. zł), ale kosztem składek na ubezpieczenie zdrowotne.
Większość Polaków nie odpisze ich od podatku (a tak się działo teraz, choć tę zmianę rekompensuje inna kwota wolna od podatku), ale również większość przedsiębiorców będzie musiała się pożegnać z ryczałtową składką. Dziś co miesiąc odprowadzali 381 zł z tego tytułu. I to niezależnie od tego, ile zarabiali w ciągu miesiąca. Po zmianach mają oddawać 9 proc. od wypracowanego dochodu.
I tak przedsiębiorca generujący dochód 15 tys. zł, musiałby wyłożyć po zmianach o ponad 700 zł więcej. I to w każdy miesiącu. Przedsiębiorca osiągający dochód 20 tys. zł musiałby wyłożyć o ponad 1,2 tys. zł więcej niż dziś. Próg korzyść/strata jest jednak niżej. Jak wynika z analizy firmy doradczej Grant Thornton, już osoba osiągająca dochód w okolicach 7,5 tys. (brutto, na działalności gospodarczej) musi dokładać po 57 zł miesięcznie. W ciągu roku to 685 zł różnicy.
Wicepremier Jarosław Gowin - jednocześnie szef Porozumienia oraz Ministerstwa Rozwoju, Pracy i Technologii obiecuje, że w ciągu najbliższych dni pojawią się rozwiązania, które ograniczą skalę wzrostu danin dla osób prowadzących działalność gospodarczą.
Jednocześnie mówi otwarcie: kierunek zmiany jest ustalony. Wpływy ze składek zdrowotnych muszą być wyższe.
Wspomnienie deklaracji
Już dziś cześć opozycji i komentatorów wypomina Jarosławowi Gowinowi wywiad udzielony dziennikowi "Rzeczpospolita" właśnie w temacie składek i zmian dla przedsiębiorców.
Półtora roku temu był pytany o to, czy przedsiębiorcy po kolejnych wyborach nie obudzą się z wyższymi składkami. "Chcę złożyć dwie jednoznaczne deklaracje. Pierwszą, że nie ma takiego planu i tego nie zrobimy. Drugą, że ręczę za to swoją wiarygodnością. Gdyby było inaczej, podałbym się do dymisji" - odpowiedział.
W rozmowie z money.pl wyjaśnia, że tamte deklaracje dotyczyły zmian w składkach na ubezpieczenia społeczne - czyli w tzw. składkach ZUS. I w tym zakresie je jednoznacznie podtrzymuje. Zwraca jednak uwagę, że kilkanaście miesięcy temu żyliśmy w świecie bez pandemii. I właśnie dlatego zmiany w składce zdrowotnej zostały wymuszone.
Na pytanie money.pl, czy wyobraża sobie głosowanie przeciwko tym rozwiązaniom, odpowiada niejednoznacznie: na dziś jest za wcześnie, by mówić o takich scenariuszach.
- Na dziś skupiamy się na wypracowaniu mechanizmów, które części pracowników i przedsiębiorców przyniosą w tej sytuacji pewną ulgę - mówi. Ulgę w podwyżce oczywiście. I na stole są już pierwsze propozycje.
Ulga w podwyżce?
Możliwe jest podniesienie limitu kosztów uzyskania przychodów, wprowadzenie limitu składek na ubezpieczenia zdrowotne (na wzór limitu składek ZUS) lub inne rozwiązanie, które rozciągnie w czasie moment płacenia wyższy składek na służbę zdrowia. Wszystko po to, by firma z miesiąca na miesiąc nie musiała wykładać dodatkowych i dużych środków.
W przypadku "etatowców" już teraz na stole leży tzw. współczynnik korygujący.
- Jeszcze analizujemy wspólnie z Ministerstwem Finansów konkretny kształt współczynnika, który spowoduje, że osoby zarabiające od 6 do 11 tys. brutto nic nie stracą na tych rozwiązaniach - zapewnił.
I właśnie tym współczynnikiem korygującym dla osób na umowie o pracę mogą być inne limity kosztów uzyskania przychodu. Analizy tych rozwiązań trwają, więc i konkretów na teraz brak.
Limit składek już dziś funkcjonuje dla ubezpieczeń społecznych. Osoby zarabiające powyżej 157 tys. zł rocznie nie odprowadzają już składek na przyszłą emeryturę. I analogicznie mogłoby to wyglądać dla składek na ubezpieczenia zdrowotne - choć to jedynie jeden z pomysłów.
Czytaj także: PiS chce ostatecznie rozprawić się ze śmieciówkami
- Polski Ład nie jest programem rządowym, tylko programem koalicyjnym, który dopiero będzie się przekładał na konkretne projekty - zastrzega Jarosław Gowin, wicepremier i szef resortu rozwoju, pracy i technologii. - Pokazaliśmy kierunki, ale jest dużo czasu na dyskusje nad konkretnym kształtem rozwiązań - przekonuje.
Jednocześnie trzeba sobie powiedzieć wprost: odejście od głównego założenia zmian (czyli większych wpływów ze składki zdrowotnej do NFZ) jest niemal nierealne.
- W przypadku składki zdrowotnej opłacanej przez przedsiębiorców mieliśmy od lat do czynienia z sytuacją paradoksalną. Taką samą składkę płaciła osoba, która osiąga dochód w wysokości 5 tys. zł na rękę i 50 tys. zł na rękę. Mieliśmy w zasadzie sytuację, gdy najzamożniejsi w Polsce na dobrą sprawę nie płacili składek zdrowotnych. I to się musi zmienić - zadeklarował.
Czytaj także: Polski Ład. Zmiany już od przyszłego roku
- Aby nie odbiło się to na średnio zarabiających, w przypadku osób na umowę o prace, z inicjatywy Porozumienia wprowadzony zostanie współczynnik korygujący. W efekcie osoby zarabiające między 6 a 11 tys. zł brutto nic nie stracą na nowych rozwiązaniach. I to pomimo tego, że zapłacą pełną składkę zdrowotną. Bardziej złożona sytuacja jest z osobami prowadzącymi działalność. W tym wypadku trwają negocjacje, trwają rozmowy i w najbliższych dniach, najpewniej jeszcze w tym tygodniu, Porozumienie przedstawi swoje rozwiązania, które ograniczą skalę wzrostu danin dla osób prowadzących działalność gospodarczą - zadeklarował premier.
Premier podczas poniedziałkowego spotkania z dziennikarzami wskazał jednak, że za "kierunkową decyzję, by zwiększyć wpływy ze składki zdrowotnej, opowiedziały się Prawo i Sprawiedliwość oraz Solidarna Polska".