Kiciński jest jednym z założycieli CD Projektu, czyli polskiej chluby i dumy. Firmy, która pokazała światu Wiedźmina i udowodniła, że Polacy potrafią robić gry kochane przez graczy na całym świecie.
Dzisiaj to ścisła czołówka firm notowanych na warszawskiej giełdzie, o kapitalizacji przekraczającej 25 mld zł. Gry o Wiedźminie biją po kolei własne rekordy, a do tego gracze odliczają dni do premiery kolejnego wydawnictwa: Cyberpunk 2077.
– Wszystko wskazuje na to, że to będzie kolejny przełom w historii firmy – uśmiecha się Michał Kiciński w programie "Biznes Mówi".
Pierwszy milion
Ale nie zawsze było lekko. Firma otarła się o upadłość, nie było pieniędzy na pensje dla pracowników. Właściciele mieli za sobą kilka rund rozmów z inwestorami. Ostatecznie udało się – znaleźli wsparcie u inwestora giełdowego Zbigniewa Jakubasa, co pozwoliło firmie wyjść na prostą. Później przyszło porozumienie z ABC Data.
– Wtedy to właśnie pierwszy raz na moim koncie pojawiły się miliony. Jeszcze małe, ale pamiętam, że pomyślałem: ufff, teraz już chyba będzie dobrze – wspomina Kiciński.
Po kilku latach uznał, że pora iść dalej.
- Odszedłem z firmy, ale akcje wciąż mam. Nie żałuję, taka była moja życiowa decyzja, że pora na wprowadzenie zmian – mówi. Choć firmę wciąż uważa za swoje dziecko. Tylko takie, które już dorosło i samodzielnie może iść w świat.
O CD Projekcie i tym etapie życia mówi krótko: to była realizacja marzeń.
Ale za to trzeba było zapłacić i Kiciński mówi o tym wprost.
- Koszty były duże. Jako jedyny z czterech wspólników nie założyłem rodziny, więc nie miałem takiej odskoczni. Kiedy się pracuje po dziesięć, dwanaście godzin, to po powrocie do domu, kiedy się mieszka samemu, to ciężko jest wyłączyć umysł. Brakowało czasu, a bardziej siły na jakieś życie prywatne, na rozwijanie swoich pasji, których ja mam generalnie dość dużo. Nie zadbałem dość o zdrowie, ono mi się później trochę posypało. Tego stresu było za dużo – przyznaje.
Telefon, który wciąż jest offline
Dziś pracuje już na innych zasadach. Jego projekt Mudita, to telefon. Ale inny od tych, jakie większość z nas nosi w kieszeni. Po pierwsze, nie jest smartfonem. Nie sprawdzimy więc na nim Facebooka, nie zrobimy selfie z obiadem, by natychmiast wrzucić je do sieci. Ale za to jest wykonany z wysokiej jakości materiałów, a bateria przy normalnym używaniu trzyma około pięciu dni.
– Żyjemy w tym świecie smartfonów i wydaje nam się, że innego świata nie ma. Tymczasem on jest – zauważa Kiciński. – W skali globalnej bardzo dużo ludzi używa klasycznych telefonów, a oferta dla nich jest więcej niż skromna. Duzi producenci odpuścili ten segment rynku. My chcemy wykroić sobie z niego kawałek – wyjaśnia.
Własna firma? Zachęcam
Mudita sprzedała już około tysiąca egzemplarzy. A premiery jeszcze nie było. Okazuje się, że taki produkt ma grono odbiorców. Kiciński ocenia, że są to ludzie, którzy nigdy do smartfonów się nie przekonali i ci, którzy już osiągnęli taki status, że już ich nie potrzebują.
– Mówi się, że bycie offline jest nowym dobrem luksusowym - zauważa. – To jest tego typu grupa osób, które mają na przykład asystentkę, a telefon jest im potrzebny, by po prostu czasem zadzwonić – dodaje.
Cena aparatu przekracza tysiąc złotych i biorąc pod uwagę materiały użyte przy produkcji, tańszy nie będzie. Normalna sprzedaż ruszy w kwietniu-maju przyszłego roku.
– Ja nigdy nie pracowałem u kogoś, zawsze byłem własnym szefem – mówi Michał Kiciński. – Warto brać sprawy w swoje ręce. Zakładałem firmę w życiu kilka razy. Jest to naprawdę fajne, choć bardzo obciążające. I do tego zachęcam, bo jak się chce odnieść sukces, to jest to możliwe. Zachęcam też do eksperymentowania z innymi stylami życia, bo to może być bardzo rozwijające i wzbogacające – podsumowuje.