Kartkówki, sprawdziany, stres przed wywiadówkami... Przechodził to chyba każdy, również osoby, które dzisiaj są na świeczniku. Ale czy takie osoby chodziły na wagary? Postanowiliśmy o to spytać znanych polityków, przedsiębiorców i dziennikarzy.
Rzadko który polityk mówi wprost: tak, uciekałem z lekcji. Co nie znaczy, że nie świętowali Dnia Wagarowicza. - Na typowych wagarach nigdy nie byłam - uśmiecha się Beata Mazurek, wicemarszałek Sejmu i rzeczniczka PiS. - Ale w ogólniaku w Dzień Wagarowicza zostawałam w domu, o czym moja mama wiedziała - zaznacza.
- Wagary? Trudne pytanie.... Nie, nie byłem - odpowiada początkowo były premier i były prezes NBP Marek Belka. - To znaczy nie pamiętam tak do końca, ale chyba jednak nie - dodaje.
Zaraz potem jednak stwierdza, że choć na lekcjach zawsze był, to do domu bynajmniej mu się nie spieszyło. - To było tak. Lekcje kończyły się jakoś 12-13. No to potem zamiast iść do domu, graliśmy w piłkę osiem godzin - opowiada prof. Belka. Dodaje, że rodzice, mówiąc delikatnie, zachwyceni tym nie byli.
Hanna Gronkiewicz-Waltz, również była szefowa NBP z tytułem profesora, a potem prezydent Warszawy: - Wagary? Nie pamiętam, szczerze mówiąc - odpowiada, zaznaczając, że "jak się trzeba było uczyć, to się uczyło". Nawet nielubianej przez siebie biologii. - Jakoś nigdy mi ten przedmiot nie leżał. Musieliśmy wtedy hodować na zajęciach warzywa, a mi ta fasolka jakoś nigdy nie wychodziła. No i kończyło się gorszymi stopniami - wspomina profesor.
- Wagary? Tak, ale tylko ideologiczne - zapewnia Radosław Sikorski, który był ministrem obrony, spraw zagranicznych i marszałkiem Sejmu. - Nie chodziłem na obowiązkowe pochody pierwszomajowe - mówi money.pl polityk, który wielokrotnie podkreślał swoją niechęć do komunizmu. Sikorski skończył liceum w rodzinnej Bydgoszczy, ale na studia pojechał na Oksford. Czy tam nie zdarzało mu się opuszczać zajęć? - Ach, z tym nie było problemu. Na Oksfordzie wykłady nie były obowiązkowe - uśmiecha się polityk, który dziś jest zresztą wykładowcą na Harvardzie.
"Idź kudłaty na wagary"
Na pytanie o wagary bardzo ciekawą historię opowiada Henryk Wujec, opozycjonista za czasów PRL i wieloletni poseł w III RP.
- Pochodzę ze wsi Podlesie. Do liceum poszedłem więc do Biłgoraja, wielkiego miasta, jak mi się wtedy wydawało. I bardzo mi wtedy na szkole zależało. Bardzo. Więc na wagary nie chodziłem. Ale był u nas taki matematyk... Ja z matematyki, mówiąc szczerze, byłem niezły. I raz matematyk powiedział do mnie: "Ej, ty, kudłaty, dzisiaj zamiast siedzieć na lekcji, idź na rynek i spisz mi rozkład autobusów" - opowiada Wujec.
- No to poszedłem. I ktoś mnie wtedy ze szkoły zobaczył. "Ty na wagarach?!", zdziwił się. Ja byłem skonsternowany, co miałem powiedzieć, że nauczyciel mnie wysłał do spisywania rozkładu? Więc odpowiedziałem: "tak, jestem na wagarach!" - wspomina Wujec.
- To nie jest tak, że ja byłem "kujonem". Po prostu na tej szkole cholernie mi zależało - dodaje opozycjonista, który po liceum skończył renomowany Wydział Fizyki UW.
Wagary w Zakopanem
Niektórych na wagary wysyłali nauczyciele, inni jednak starali się zabrać nauczycieli na wagary.
- W liceum Dzień Wagarowicza świętowaliśmy nie tylko 21 marca. Jak tylko była możliwość, urywaliśmy się z kolegami do Zakopanego, wjeżdżaliśmy kolejką na Kasprowy Wierch i jeździliśmy na nartach. Kiedyś, żeby zalegalizować nasze wagary, udało nam się namówić na wyjazd młodego nauczyciela WF-u. Każda okazja, żeby wyskoczyć w Tatry była dobra, a że marzec i kwiecień to na ogół najlepsze miesiące do szusowania na Kasprowym, to "wycieczka" w pierwszy dzień wiosny była po prostu obowiązkowa! - wspomina pochodzący z Krakowa przedsiębiorca i kierowca rajdowy Rafał Sonik.
Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, przyznaje, że wagary były, ale "grzeczne". - Wychodziliśmy nad rzekę i rzucaliśmy kamieniami. No bo nie było wtedy jeszcze centrów handlowych. No i nie było mowy o żadnych używkach - mówi. Zaznacza, że do szkoły się przykładała, więc chodzenie nad rzekę nie było dla niej metodą na ominięcie nielubianego przedmiotu czy nauczyciela, a po prostu przygodą.
- Dzień Wagarowicza? Owszem, wykorzystywało się - uśmiecha się Grażyna Piotrowska-Oliwa, prezes Virgin Mobile Polska. - Tym bardziej, że moje liceum było na warszawskiej Saskiej Kępie. A ta, jak wiadomo, wygląda pięknie wiosną - opowiada. - Mieliśmy taką grupę osób, które były niezłe merytorycznie, ale też lubiły się bawić. I zdarzało się nam wyjść w Dzień Wagarowicza wiedząc, że nie odbije się to na ocenach - zaznacza.
W podstawówce prezes Piotrowska-Oliwa miała natomiast dwie szkoły, bo uczyła się również w tej muzycznej. - Zdarzało mi się więc opuszczać te, powiedzmy, mniej znaczące przedmioty, jak przysposobienie obronne, by ćwiczyć do drugiej szkoły. Jednak nigdy nie zaniedbywałam przedmiotów ścisłych czy języków obcych - zapewnia szefowa Virgin Mobile Polska.
Inne wagary w podstawówce, inne w szkole średniej
Przedsiębiorca Rafał Bauer na pytanie o wagary odpowiada. - No chodziło się, kto nie chodził? Nie wiem, czy jest to powód to dumy, ale chyba też nie do wielkiego wstydu. W końcu udało się skończyć te wszystkie szkoły - opowiada z uśmiechem.
Rafał Bauer w podstawówce na wagary raczej nie chodził. Ale w technikum już tak. - Chodziło się wtedy na warszawską starówkę, wtedy nie była tak turystyczna, jak dziś - dodaje. Czy miał jakiś "ulubiony" przedmiot, który najchętniej opuszczał? - Nie, raczej nie. Po prostu chodziło o to, aby oddalić się od jednostki edukacyjnej - przyznaje znany przedsiębiorca.
Jacek Żakowski, znany dziennikarz i publicysta, uważa, że wagary nie są rzeczą dziwną. - Chyba nie znam nikogo, kto by na wagary nie chodził - mówi.
- Inaczej się wagarowało w podstawówce, inaczej w liceum. W podstawówce to się robiło dla przygody, w liceum - z powodów towarzyskich - wspomina dziennikarz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl