Na Bejrutem uniosła się wielka chmura pyłu, w kształcie grzyba. Skutki wybuchu były odczuwalne nawet na odległość 10 km. Ulice zmieniły się w sterty gruzu, dalej od centrum wybuchu fala przewracała samochody i wybijała okna oraz drzwi.
CNN cytuje świadka, który mówił, że następstwa eksplozji przypominały apokalipsę. - W całym moim życiu nie widziałem zniszczeń na taką skalę - komentował z kolei burmistrz Bejrutu Marwan Abboud, również cytowany przez CNN. On z kolei porównywał sceny z Bejrutu z atomowym atakiem na Hieroshimę i Nagasaki.
Jednak najlepiej oddają to, co stało się w mieście zdjęcia Bejrutu sprzed wybuchu i już po nim.
Początkowo mówiono o kilkuset rannych, ale szybko liczba ta poszła w tysiące. Wielu ludzi pozostaje uwięzionych pod gruzami, co powoduje, że ciężko oszacować realną liczbę poszkodowanych. Wskazywał na to m.in. George Kettaneh, szef Libańskiego Czerwonego Krzyża. We wtorek ok. godziny 22 czasu polskiego liczbę ofiar śmiertelnych oceniano na 50. Tak podała AFP, powołując się na libańskiego ministra zdrowia.
Wśród zabitych jest jeden z przywódców centro-prawicowej "Libańskiej Falangi" Nizar Najarian. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że lekko ranne zostały żona i córka premiera Libanu. Na razie nie ma zaś sygnałów, że ucierpieli Polacy. Tak podał na Twitterze wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński.
Źródłem eksplozji, do której doszło ok. godz. 17 czasu polskiego - jak informuje libański dyrektor generalny ds. bezpieczeństwa - nie były fajerwerki, na co wskazywano początkowo, ale magazynowane materiały wybuchowe. - Wybuch został spowodowany saletrą sodową, którą skonfiskowano ze statku ponad rok temu i umieszczono w magazynie - tak przekazują źródła zbliżone do służb bezpieczeństwa. Z kolei dyrektor generalny libańskiej służby celnej mówił o wybuchu "ton azotanu".
Środę już ogłoszono dniem żałoby narodowej.