Spełnia się czarny scenariusz dla polskiej gospodarki, o którym informowaliśmy już w grudniu 2021 r. Pisaliśmy wtedy, że w 2023 r., kiedy mają odbyć się wybory parlamentarne, Polaków czeka trudny czas. Wzrost PKB może wyhamować do 2-3 proc., a inflacja wciąż będzie utrzymywać się na nieakceptowalnych poziomach. – To wnioski z rządowej analizy, z którą zapoznał się już premier – informowaliśmy.
Okazuje się, problemy mogą nadejść jeszcze szybciej, niż się wydawało, co ma nie pozostawać bez wpływu na politykę ekipy Mateusza Morawieckiego.
Rząd chce zaciskania pasa. Pierwszy raz wspomina o tym tak jasno
– Mamy rosnący deficyt, więc polityka fiskalna rzeczywiście będzie polityką ostrożnego planowania wydatków w sytuacji ograniczenia inwestycji przez sektor prywatny. Musimy próbować prowadzić taką politykę, by osiągnąć w tym roku wzrost PKB na poziomie 4 proc., może 3 proc. – w najgorszym razie – mówił w Radiu TOK FM Artur Soboń, wiceminister finansów.
Jak relacjonuje dziennikarz Maciej Kluczka, który z Soboniem rozmawiał, wszystkie dotychczasowe programy socjalne pozostają, ale na nowe nie ma co liczyć.
– Nie ma planów, by wprowadzać nowe wydatki. Musimy być ostrożni. Do tej pory mieliśmy po prostu nadzwyczajnie dobrą sytuację, teraz jest czas na to, by prowadzić bardziej ostrożną politykę – tłumaczył wiceminister finansów.
– Polityka fiskalna jest trudno sterowalna z dnia na dzień. Tak jak polityka monetarna oddziałuje na kilka kwartałów do przodu, tak fiskalnie nie jesteśmy w stanie wstrzymać wszystkiego z dnia na dzień. Natomiast uważam, że przyszedł taki czas, że pewna powściągliwość po stronie polityki fiskalnej też jest wskazana, żeby ograniczyć inflację – wyjaśniał.
I bardzo dobrze, że taka refleksja w rządzie nastąpiła.
Dlaczego ograniczenie wydatków jest ważne?
Ekonomiści od miesięcy apelują bowiem o ścięcie deficytu finansów publicznych, tłumacząc, że jest to jedna z przyczyn utrzymywania się wysokiej inflacji w Polsce. Napływ uchodźców, wzrost wydatków na obronność, obniżenie podatków poprzez praktyczne wycofane się z założeń Polskiego Ładu, nieplanowana 14. emerytura oraz przedłużenie tarczy antyinflacyjnych to wszystko stymulacja popytu i dosypywanie pieniędzy do gospodarki, co jest działaniem przeciwskutecznym w obniżaniu inflacji (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ).
Dalsza część artykułu znajduje się pod materiałem wideo
Już na początku roku m.in. Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju, podkreślał w mediach, że aby ograniczyć wzrost cen, potrzebna jest decyzja o obniżeniu deficytu finansów publicznych. W tym roku to się jednak nie uda. Rząd przewiduje wzrost deficytu do 4,3 proc. z zakładanych wcześniej 2,9 proc., co oznacza kolejne miliardy złotych, które będziemy musieli pożyczyć na rynku.
Kłopot w tym, że obligacje Skarbu Państwa przeżywają obecnie ciężkie chwile i od połowy 2021 r. systematycznie tanieją (tzn. wzrastają ich rentowności). Za 10-letnie obligacje naszego kraju rynek każe już sobie płacić odsetki rzędu 6,66 proc. To oznacza z kolei wyższe koszty obsługi długu. Już teraz resort finansów przewiduje, że koszty te wzrosną o 20 mld zł w tym roku i drugie tyle w 2023 r. Rynek może jednak te założenia szybko zweryfikować na naszą niekorzyść.
Warto też podkreślić, że nie o samą inflację tu chodzi. Dużym problemem będzie dla Polski również wzrost gospodarczy. Przypomnijmy, że choć ostatnie miesiące w nadwiślańskiej gospodarce były bardzo dobre (pierwszy kwartał rozwijaliśmy się z dynamiką rzędu ok. 8 proc.), to wojna w Ukrainie, podwyżki stóp procentowych i nadchodzące spowolnienie w Chinach sprawią, że z upływem czasu będzie coraz gorzej. Dla przykładu eksperci Santandera przewidują "techniczną recesję" naszego kraju w drugim półroczu. Pod koniec roku mamy rozwijać się z dynamiką zaledwie 0,8 proc. Słowem, spadniemy z bardzo wysokiego konia.
A to odbije się na dochodach rządu w postaci mniejszych wpływów z podatków. Już teraz procentowo spadły one przez wcześniejsze obniżki PIT oraz wprowadzone tarcze antyinflacyjne. W przyszłym roku, kiedy tarcz ma nie być, udział podatków do PKB ma skoczyć na wyższe poziomy (15,1 proc.), ale jest to na razie pisane palcem po wodzie. Nie wiadomo, jaka będzie sytuacja na froncie wojennym, jak długo będzie nas kąsać rosnąca inflacja oraz przede wszystkim – jak te założenia zweryfikuje kalendarz wyborczy. W 2023 r. mamy bowiem wybory parlamentarne i choć teraz Artur Soboń mówi o zaciskaniu pasa, jeśli z Kancelarii Premiera pójdzie sygnał rozwiązłości fiskalnej, szybko obecne szacunki ulegną zmianie.
PiS musi przeczuwać nadchodzące kłopoty
Podsumowując, elektorat PiS czeka niemała próba cierpliwości do własnego ugrupowania. Przez lata był on w końcu przyzwyczajony, że "wystarczy nie kraść", a pieniądze się znajdą. Rząd wprowadzał kolejne programy socjalne, pompując konsumpcję naszego kraju, która statystycznie wyrosła na główne koło zamachowe polskiej gospodarki, zostawiając w tyle tak potrzebne nam inwestycje, szczególnie prywatnych przedsiębiorstw (więcej o tym pisaliśmy TUTAJ).
Teraz jednak problemy zaczynają się nawarstwiać. Jak wynikało z sondażu opublikowanego kilka dni temu na zlecenie "Rzeczpospolitej", postępująca inflacja i systematyczny wzrost oprocentowania kredytów sprawiają, że budżety domowe Polaków zaczęły się dramatycznie kurczyć.
"Już ponad 67,7 proc. Polaków odczuwa wyraźne pogorszenie poziomu życia w związku ze wzrostem cen" – podkreślał dziennik. Najnowsze badania GUS nie pozostawiają cienia wątpliwości, dlaczego tak się dzieje. Ceny dóbr i usług były w kwietniu średnio o 12,4 proc. wyższe niż rok wcześniej. Takiej drożyzny w Polsce nie było w XXI wieku. Z podobnym problemem inflacji mierzyliśmy się w 1998 roku. Drożyzna najbardziej daje się we znaki w kategoriach takich jak: żywność, paliwa i energia. Na uwagę zasługuje drób i wieprzowina, które w zaledwie miesiąc zdrożały o kilkanaście procent.
Należy podkreślić, że trendy, o których piszemy, nie dotykają tylko nas. Ostatnio Bank Anglii wieszczył w tym kraju klasyczną stagflację. Pod koniec roku Wyspy mają zaliczyć spadek PKB rzędu blisko 1 proc. przy 10-proc. inflacji. Anglicy już teraz znacznie mniej kupują, co przekłada się na mniejszy wzrost konsumpcji. Nadchodzą wymagające czasy – przewidują brytyjskie media.
Jak na te wyzwania odpowie polski rząd? To już druga po pandemii tak poważna próba odpowiedzialności polityków prawicy, którym jednak do tej pory gospodarka nie rzucała kłód pod nogi.