W 2015 roku w Afryce Zachodniej rozprzestrzeniał się wirus Eboli. Choć epidemia nie przedostała się do Ameryki Północnej ani Europy, dla Gatesa cała sytuacja stała się okazją, aby wyciągnąć wnioski.
W jednym ze swoich wykładów przedsiębiorca przekonywał, że tym, co może zabić miliony ludzi na świecie, będzie wysoce zakaźny wirus i – jak podkreślał – nie jesteśmy gotowi na nową epidemię.
Gates nie mylił się. Epidemia koronawirusa dotknęła wiele państw i sparaliżowała życie codzienne. Na koniec kwietnia liczba chorych na całym świecie wynosiła ponad 3 mln. W Polsce – ponad 12 tys.
Miliarder mówi wprost, że gdy zagrożenie minie, nasz świat zmieni się nie do poznania. Ale - i tu dobra wiadomość - do tych zmian możemy się zaadaptować. Podczas niedawnej audycji, przeprowadzonej na platformie LinkedIn, Gates definiował "nową normalność".
Przede wszystkim – według Gatesa – nawet, gdy rządy odmrożą poszczególne gałęzi gospodarki, hotele wrócą do pracy, restauracje, kluby i kawiarnie otworzą się na gości, galerie handlowe będą zapraszać na zakupy, nie oznacza to, że ludzie rzucą się szturmem do miejsc, które stały zamknięte. Pozostanie rezerwa.
Po drugie, nawet jeśli pewne rzeczy wrócą, to nie w takiej częstotliwości, jak dotychczas. Jako przykład Bill Gates wymienia podróżne służbowe. Po co wysyłać pracownika w delegacje do klienta, skoro spotkanie można zorganizować przy pomocy wideokonferencji?
Skoro o konferencjach mowa, nie umknęło uwadze przedsiębiorcy, że jedną z branż, która najmocniej odczuła skutki kryzysu, jest właśnie branża eventowa. Różne imprezy, konferencje czy koncerty zostały odwołane lub przeniosły się do internetu. Emocje podczas oglądania występu online mają się nijak do przeżyć podczas widowisk na żywo. Trzeba jednak przyznać, że poziom produkcji takich transmisji jest coraz wyższy. Zdaniem Gatesa event menedżerowie mają więc się gdzie wykazać.
W ogóle, jak twierdzi twórca Microsoftu, tworzenie własnych treści oraz polubienie się z technologiami stanie się chlebem powszednim dla ludzi, którzy na poważnie traktują swój biznes. Restauracje – chcąc, nie chcąc – muszą zająć się dostawami żywności, aby jakoś przetrwać. Nic lepiej nie zachęci do złożenia zamówienia niż obejrzenie wideo o tym, jak potrawa jest szykowana.
- I nie zapomnij o potędze marketingu treści. Pracuj nad stworzeniem filmów na YouTube, które pokażą, jak przyrządzać niektóre z twoich najpopularniejszych potraw. Pokaż swoją osobowość. Nie przejmuj się tym, że ktoś ukradnie twoje przepisy. Jedni to zrobią, inni nie. Twoim rynkiem będą ci ludzie, którzy tego nie zrobią – mówił Gates podczas relacji.
Nie przetrwają "zawody bez sensu"
Naukowcy mają jednak bardziej złożoną wizję tego, jak zmieni się świat. Simon Mair z Uniwersytetu w Surrey wskazał w artykule dla portalu theconversation.com kilka dróg, jak może zmienić się globalna gospodarka po koronawirusie. Jedna z nich nie wyklucza zejścia "na ścieżkę barbarzyństwa". Jednak ciekawe wnioski pojawiają się w kontekście rynku pracy.
Mair mówi wprost, że wielu z nas wykonuje zawody pozbawione większego sensu, które są tylko po to, aby móc zarabiać, a za zarobione pieniądze kupować więcej. Z kolei epidemia pokazała, że brakuje zawodów, które są naprawdę potrzebne, jak choćby lekarzy. I niewykluczone, że właśnie w tym obszarze zajdzie zmiana.
Epidemia pokazała nam też, jak łatwo wyczerpują się niektóre zasoby. Wielu z nas pewnie wyparło już z pamięci widok pustych półek w sklepach, znikających rolek papieru toaletowego, mydła czy innych produktów. Dlatego zdaniem ekspertów tym, co musi się zmienić, jest sposób produkcji. Detaliści powinni skończyć ze ściąganiem towarów z daleka, a poszukać lokalnych dostawców. Jak zauważa Amar Hanspal, szefowa Bright Machines, być może położy to kres zjawisku taniej siły roboczej.
- Klienci, z którymi rozmawiam, zmagają się z zakłóceniami w łańcuchu dostaw na całym świecie. To sygnał alarmowy dla producentów. Obecny sposób tworzenia produktów w fabrykach z tanią siłą roboczą na drugim końcu świata nie sprawdził się. Fabryki będą musiały przenieść się bliżej i skupić na automatyzacji – wyjaśnia ekspertka.
Z kolei Stan Chudnovsky, prezes Messengera zauważył, że odkąd spotkania z najbliższymi przeniosły się do świata wirtualnego możliwe, że stanie się to nową normalnością. Czy jest w tym coś złego? Według Chudnovskiego wręcz przeciwnie, ponieważ osoby, które miały rzadki kontakt, teraz mają okazje to nadrobić.
- Bliscy, którzy nie widzieli się od lat, widzą się teraz codziennie. Ludzie dzielą się treningami i wirtualnymi imprezami, nadając swoim kontaktom fizyczny wymiar. Oczywiście, ma to też swoje mniej przyjemne konsekwencje. Wierzę jednak, że rosnąca akceptacja technologii, która pomoże nam poczuć się połączonymi, przyniesie trwałe korzyści – mówił szef komunikatora w rozmowie z "Fast Company".
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl