Jak zauważa piątkowy "Dziennik Ekonomiczny" banku PKO BP, w swoim artykule Pennetta wskazuje na skalę dokonanego już zacieśnienia polityki pieniężnej i podkreśla, że efekt tych działań będzie opóźniony i jest jeszcze niewidoczny.
Członek EBC przestrzega, by nie przesadzić z podwyżkami
EBC w krótkim czasie podwyższyła stopy procentowe o 300 punktów bazowych do poziomu 3 proc. głównej stopy i rozpoczął także inne działania zacieśniające politykę monetarną. W marcu spodziewana jest taka sama podwyżka jak w lutym, czyli o 50 punktów bazowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sam Penetta, choć przyznaje, że nadal istnieje ryzyko inflacyjne, to uważa, że obecnie mogą zacząć przeważać czynniki dezinflacyjne. I tak lutowe prognozy inflacyjne Komisji Europejskiej są niższe od grudniowych prognoz EBC, podobnie ścieżka cen energii jest niższa od prognoz EBC.
W jego opinii przy decyzjach EBC nie jest już konieczne zakładanie, że przeważają scenariusze wymknięcia się inflacji spod kontroli, za to coraz bardziej należy uwzględniać ryzyko nadmiernego zacieśnienia monetarnego.
EBC jednak na razie raczej nie zatrzyma cyklu podwyżek
Nie znaczy to, że pozycja jastrzębi w EBC jest osłabiona. Inny członek zarządu EBC, Joachim Nagel, stwierdził z kolei, że stopy procentowe nie są jeszcze na dostatecznie restrykcyjnym poziomie, choć trudno mu ocenić, jaki powinien być ich docelowy poziom. Jego zdaniem inflacja może okazać się bardzo trwała, a wtedy błędem byłoby zbyt wczesne zakończenie podwyżek.
Zarówno obecne władze EBC, jak i ich koledzy i koleżanki zza oceanu z Fed, dobrze znają historię z lat siedemdziesiątych, gdy ówczesny prezes amerykańskiego banku centralnego Arthur F. Burns nie chciał trzymać stóp "zbyt wysoko zbyt długo". Tymczasem inflacja zaczęła wymykać się spod kontroli, a jego następca Paul Volcker był zmuszony podnieść stopy jeszcze wyżej.
Zarówno EBC, jak i Fed, za absolutny priorytet uznają obecnie walkę z inflacją. Jak podkreślają eksperci, EBC w odróżnieniu od Fed ma jednak trudniejsze zadanie, bo wspólna waluta łączy ze sobą kraje różniące się między sobą znacznie m.in. poziomem inflacji.
I tak we Francji jest to 6 proc. w styczniu, w Niemczech – 8,7 proc., z kolei w sąsiadującej z Rosją Estonii – aż 18,6 proc. To już poziom porównywalny z Polską, gdzie odnotowaliśmy 17,2 proc. w styczniu. Prognozy KE dla całej strefy euro są jednak korzystniejsze i inflacja ma w tych krajach zwalniać szybciej niż u nas.
W piątek rano za jedno euro płacimy 4,77 zł.