Traktaty zabraniają Unii wykorzystywać pieniędzy z budżetu do finansowania operacji o charakterze wojskowym lub obronnym. UE znalazła jednak wyjście z tej sytuacji i skorzysta z instrumentu pozabudżetowego, tzw. Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju, opiewającego na 5 mld euro.
– Po raz pierwszy w historii UE sfinansuje zakup i dostawę broni oraz innego sprzętu do kraju, który jest atakowany – ogłosiła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen pod koniec lutego. – To przełomowy moment – dodała.
Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell wyjaśnił, że UE zgodziła się dostarczyć broń dla armii ukraińskiej o wartości 500 mln euro. – Upadło kolejne tabu. Tabu, że UE nie dostarcza broni w czasie wojny. Tak, robimy to. Ta wojna wymaga naszego zaangażowania, aby wesprzeć ukraińską armię – podkreślił.
Wojna na Ukrainie. Europa wykonała ważny krok
Decyzja o zakupie broni dla Ukrainy, a także bezprecedensowe sankcje oraz zwrot w polityce zagranicznej i energetycznej Niemiec są niezwykle ważnym sygnałem, pokazującym, że Unia w chwili kryzysu potrafi się skonsolidować i podejmować strategiczne decyzje.
Bartłomiej E. Nowak, politolog i Prezes Grupy Uczelni Vistula, ocenił w rozmowie z "Liberte", że mamy do czynienia w UE z przełomem. – Potrzeba było Putina, aby Unia stała się "twardą siłą". Decyzja Niemiec o skokowym podniesieniu wydatków obronnych do 2 proc. PKB i wielkim funduszu dla Bundeswhery oznacza zwrot o 180 stopni w polityce Niemiec. Tak sobie przy tej okazji pomyślałem, że demokracje długo się rozkręcają, rzadko podejmują odważne decyzje. Ale jak już się zmobilizują, to razem mogą być bardzo skuteczne. Jestem zbudowany tą postawą UE i USA – podkreślił.
Hamiltonowski moment Europy
Oczywiście można dywagować, czy decyzje Unii i całego Zachodu byłyby tak odważne, gdyby nie bohaterska postawa ukraińskich żołnierzy i cywilów od tygodnia broniących swojej ojczyzny, którzy udowodnili, że Rosja Putina nie jest tak potężna, jak jeszcze ponad tydzień temu można było sądzić. Ważny jest jednak efekt, bo Unia z obecnego kryzysu wyjdzie prawdopodobnie silniejsza i wyposażona w nowe instrumenty.
Tak zadziało się już podczas kryzysu, który przyszedł wraz z pandemią COVID-19. Odpowiedzią na rujnującego europejską gospodarkę wirusa było utworzenie wartego 750 mld euro Funduszu Odbudowy. Unia po raz pierwszy w swojej historii pieniądze na sfinansowanie planu postanowiła pozyskać z rynku, a wspólny dług spłacić m.in. z nowych podatków i opłat.
Wspomnieć należy, że dyskusje na temat uwspólnotowienia unijnego długu trwały na europejskim forum od wielu lat. Przed pandemią nigdy nie udało się jednak wypracować porozumienia. Aż do czasu, gdy wirus zaczął rozprzestrzeniać się po kontynencie i niszczyć nie tylko zdrowie i życie Europejczyków, ale też gospodarkę.
Decyzja ta, choć według deklaracji jednorazowa, szybko zaczęła być nazywana "momentem hamiltonowskim" Europy. Chodzi o nawiązanie do Alexandra Hamiltona, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych i pierwszego w historii sekretarza skarbu. Właśnie Hamilton ponad 200 lat temu zaproponował uwspólnotowienie długów poszczególnych amerykańskich stanów, co wzmocniło pozycję rządu federalnego (m.in. poprzez możliwość nakładania podatków) i przyspieszyło zjednoczenie stanów w jedno państwo.
Kolejne kraje chcą do Unii
Ostatnie dni to również wysyp próśb o członkostwo w UE. Najpierw wniosek złożyła Ukraina, a za nią poszły Gruzja i Mołdawia. W tym przypadku Unia ma jednak problem. Z jednej strony musi zachować strategię "otwartych drzwi", a z drugiej zwracać uwagę, że akcesja do UE to nie jest łatwy i szybki proces.
Na to nakładają się również sprawy wewnętrzne w samej Unii. – Temat rozszerzenia jest niezwykle delikatny – powiedział w rozmowie z "Financial Times" jeden z wysokich rangą urzędników UE. Przestrzegł jednocześnie przed podejmowaniem pochopnych decyzji, "które stworzą nowe standardy i będą miały poważne konsekwencje dla Unii".
W podobnym tonie wypowiadał się również szef Rady Europejskiej Charles Michel, który mówił w Parlamencie Europejskim, że w Unii "jest wiele opinii na ten temat rozszerzenia, które czasami mogą być bardzo zróżnicowane".
Nie zmienia to jednak faktu, że wydarzenia na Ukrainie mogą poruszyć od lat skostniałą politykę rozszerzeniową Unii Europejskiej. Wspomnieć wystarczy, że Macedonia Północna status kandydata ma od 2005 r., Czarnogóra – od 2010 r., Serbia od 2012 r., a Albania od 2014 r. Dodatkowo negocjacje rozpoczęły jedynie Serbia (2014 r.) oraz Czarnogóra (2012 r.) i rozmowy praktycznie stoją w miejscu.
Nowa siła Unii
Wydarzenia z ostatnich dni pokazują, że Unia stoi przed szansą. Szansą uzupełnienia swojej ekonomicznej potęgi o możliwość efektywniejszego decydowania o swoim geopolitycznym otoczeniu.
Jeśli Niemcy będą konsekwentne, uniezależnią się energetycznie od Rosji i przeznaczą deklarowane 2 proc. PKB na armię, wówczas to państwo, a zarazem cała Unia, będą mogły dysponować siłą samodzielnego odstraszania potencjalnych wrogów, nie licząc jedynie na wsparcie Stanów Zjednoczonych, których uwaga coraz częściej skupia się na Chinach i Pacyfiku. To tym bardziej uatrakcyjni ofertę Unii Europejskiej dla potencjalnych nowych członków.
Do odrobienia jest nadal wiele lekcji i kilka trudnych egzaminów do zdania. Z obecnego jednak Unia wychodzi obronną ręką. Szkoda tylko, że wcześniej trzeba było przekonać się o szaleństwie Putina i na własne oczy oglądać tragedię milionów Ukraińców.