Coraz więcej krajów decyduje się na wprowadzenie godzin policyjnych. W Czechach i na Słowacji wychodzenie z domu w nocy od dłuższego czasu jest zabronione. Wyjątkiem jest wyprowadzanie psa i wyjście do pracy.
Na godzinę policyjną zdecydowała się też Hiszpania i Portugalia. Co warto podkreślić, choć ograniczenia obowiązują w godzinach nocnych, to przez cały dzień obywatele są proszeni o pozostanie w domu. Wychodzić powinni tylko, gdy mają realną potrzebę.
W Portugalii zakazy w przemieszczaniu się wprowadzone zostały na terenie dokładnie 121 gmin. Godzina policyjna obowiązuje od 23 do 5 rano w dni powszednie i od godziny 1 w nocy do godziny 5 rano w weekendy. Wyjście do pracy musi być udokumentowane odpowiednim zaświadczeniem.
Hiszpanie zdecydowali się na identyczne godziny ograniczeń. Dodali do tego jednak zakaz opuszczania niektórych miejscowości.
Na godziny policyjne zdecydowały się jeszcze Wielka Brytania, Francja (w części kraju), Grecja i Włochy. I nie powinno to dziwić. Francja w ciągu ostatniego tygodnia poinformowała o 297 tys. wykrytych przypadków. To ponad 42 tys. każdego dnia. Wielka Brytania z kolei poinformowała o 166 tys. infekcji. To blisko 23 tys. każdego dnia.
Jak w tej chwili wygląda rzeczywistość we Francji? To jeden z najbardziej zamkniętych krajów Unii Europejskiej. Otwarte w tym kraju są np. kościoły, ale nie mogą być w nich organizowane msze święte. Pogrzeby zostały ograniczone do maksymalnie 30 osób, choć na ulicach w zgromadzeniach nie może spotkać się więcej niż 6 osób. Nie można się spotykać w restauracjach – bo są zamknięte. Podobnie jak hotele i inne punkty wypoczynkowe.
A na tym lista się najpewniej nie skończy.
Francuzi są przekonani, że szczyt zakażeń dopiero przed nimi. Francuskie służby medyczne już pracują nad planami przewożenia pacjentów do regionów o mniejszej liczbie zakażeń, gdzie szpitale są jeszcze wydolne. I rozważają wysyłanie chorych do Niemiec, Szwajcarii czy Luksemburga. Działają wyłącznie sklepy spożywcze, apteki i drogerie.
W sporej części krajów UE zamknięte są za to usługi - takie jak salony fryzjerskie i kosmetyczne. Na taki ruch zdecydowały się np. Czechy, Słowacja, Francja, Hiszpania, Irlandia czy Grecja.
Skąd taka decyzja w ostatnim kraju? Bo w ciągu tygodnia poinformowała o ponad 16 tys. infekcji, ponad 2 tys. każdego dnia. A przecież to kraj zamieszkiwany przez 10 mln osób, który pierwszej fali zakażeń wirusem praktycznie nie miał.
Spora grupa krajów zdecydowała się na zamknięcie sklepów. Pełne zakupy - z meblami, elektronika i ubraniami - można w tej chwili zrobić za to np. Hiszpanii, Włoszech czy Niemczech.
Czytaj także: PKB w trzecim kwartale. GUS podał dane. Z tego poziomu wchodzimy w okres spowolnienia
W ostatnim kraju nie ma na razie decyzji na temat godziny policyjnej lub po prostu znacznego ograniczenia możliwości wychodzenia z domu nie ma. Choć kanclerz Angela Merkel konsekwentnie powtarza, że liczba zakażeń jest zbyt duża, to wprowadzane obostrzenia nie są aż tak rygorystyczne.
Sklepy są otwarte, choć oczywiście wymagana jest w nich cały czas maseczka. Rząd Niemiec w sporej części postawił m.in. na kampanie informacyjne. Obywatele często widzą i słyszą reklamy lub spoty zachęcające do zachowania bezpiecznego dystansu czy częstszego wietrzenia.
Lockdown w Niemczech został ograniczony wyłącznie do terenów najmocniej dotkniętych wirusem. Stało się tak np. w bawarskim powiecie Berchtesgadener. Wprowadzone trzy tygodnie temu ograniczenia w ostatnich dniach przynoszą skutek - liczba zakażeń spada. Mieszkańcy muszą za to siedzieć w domu, a wychodzić wyłącznie po niezbędne zakupy. Na terenie powiatu nie działają ani hotele, ani restauracje.
Gastronomia jest zresztą w Niemczech zamknięta wszędzie - to jedno z nielicznych obostrzeń ogólnokrajowych. O większości decydują bowiem państwa związkowe.
W Niemczech, co warto podkreślić, większość szkół wciąż jest otwarta. I to w tej chwili jest główny temat dyskusji. I tak np. dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" zwraca uwagę, że wprowadzenie nauczania zdalnego pozbawi część osób sprawiedliwej edukacji. Dziennik podkreśla, że ucierpią uczniowie z najbiedniejszych rodzin.
U naszych zachodnich sąsiadów coraz więcej jest za to informacji o planie dotyczącym szczepień na koronawirusa. Nie ma wątpliwości, że pierwsi w kolejce będą seniorzy i pracownicy służby medycznej.
W Niemczech za opracowanie strategii odpowiada komisja ds. szczepień – działająca przy Instytucie Roberta Kocha. To główny organ doradczy kanclerz Angeli Merkel. To eksperci instytutu tworzą prognozy epidemiczne i sugerują rozwiązania dot. obostrzeń.
Właśnie zaprezentowali zarys dokumentu, który ma odpowiedzieć na pytanie: kto pierwszy. Na liście pierwszeństwa znajdą się też pracownicy policji oraz szkół. Niemcy szykują się na sytuacje, gdy szczepionek będzie bardzo mało. Przedstawiciele Instytut Roberta Kocha wskazują, że należy wykorzystać małą liczbę dawek tak, by zapewnić "jak najwięcej korzyści Niemcom".
Przy okazji niemiecki dziennik "Bild" przypomina za to, że w Niemczech jest blisko 25 mln seniorów (osób w wieku powyżej 65. roku życia). Federalny minister zdrowia Jens Spahn już mówi, że trzeba będzie wybierać, kto dostanie w pierwszej kolejności szczepionkę, a kto będzie musiał poczekać. I to nawet w ramach grupy ryzyka.
Słowa federalnego ministra zdrowia (to odpowiednik polskiego ministra zdrowia) cytuje "Deutsche Welle". Polityk wzywa parlament do jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. I deklaruje, że tematem będzie się zajmować już w najbliższym czasie.
Co ciekawe, Niemcy planują stworzyć rejestr osób zaszczepionych i kontrolować, które grupy są bardziej - a które mniej - zaszczepione.