Postanowienie jest niezaskarżalne i prawomocne. Sprawa ma swój początek w sierpniu tego roku, kiedy to pani Ewelina wyjęła kilka produktów z pojemnika na odpady przy jednym z białostockich sklepów sieci Biedronka. Jak podawał "Kurier Poranny", były to nadające się do spożycia banany, pomidory, marchewka, winogrona, jogurty i śmietana.
31-latka sama o sobie mówi, że "bierze jedzenie ze śmietników", by żywność się nie marnowała i jest to jej przejaw dbałości o środowisko. Jednak gdy pakowała jedzenie do samochodu, zatrzymała ją ochrona sklepu. Kobieta relacjonowała, że została zaatakowana gazem, gdy próbowała schronić się w aucie. Ochroniarz miał też próbować założyć jej kajdanki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ostatecznie białostoczanka zgodziła się wejść do sklepu ze skrzynką rzeczy wyjętych ze śmietnika, a ochrona wezwała policję. - Po rozmowie z pracownikami sklepu, którzy przekazali informacje, że pojemniki ReFood znajdowały się na terenie sklepu i zawierały towary, z których są rozliczani, policjanci ukarali kobietę mandatem karnym w wysokości 200 zł. Straty oszacowano na 108,99 zł - relacjonowała w sierpniu w rozmowie z "Kurierem Porannym" Katarzyna Molska-Zarzecka z Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.
Czy można wyciągnąć jedzenie z przysklepowego śmietnika
31-latka w pierwszym odruchu przyjęła mandat, ale po przemyśleniu sprawy złożyła do sądu wniosek o jego uchylenie. Jak mówiła dwa tygodnie temu na rozprawie, śmietnik był otwarty i na otwartej przestrzeni. - Po prostu wzięłam kilka rzeczy, które jeszcze nadawały się do zjedzenia, żeby się nie zmarnowały (...). Mam ogromne poczucie niesprawiedliwości, że jestem karana za coś, co jest tak naprawdę dobre dla planety i dla innych ludzi - tłumaczyła w sądzie.
W poniedziałek Sąd Rejonowy w Białymstoku 200-złotowy mandat uchylił. Sędzia Tomasz Pannert argumentował, że pani Ewelina w ogóle nie popełniła wykroczenia, o które została obwiniona, czyli nie dokonała kradzieży mienia. Wyjaśniał, że do dokonania takiego czynu potrzebny jest zamiar bezpośredni przywłaszczenia czyjejś rzeczy. Do tego rzeczy porzucone nie mogą być przedmiotem kradzieży, a przedmiot kradzieży musi mieć określoną wartość.
A obwiniona założyła, iż produkty spożywcze w kontenerze są niezdatne do dalszej sprzedaży i - jak mówił sędzia Pannert - nie można uznać, że udała się na sklepowy parking ze świadomością i zamiarem dokonania zaboru rzeczy należących do sieci sklepu. Dodał, że był to zwykły pojemnik na śmieci. Nie był oznaczony w żaden szczególny sposób, "pozwalający osobie postronnej na inną ocenę jego charakteru, aniżeli zwyczajowo i społecznie przyjęta".
- Tym samym w ocenie takiej statystycznej osoby postronnej w koszu na śmieci, co wydaje się oczywiste, znajdują się na przykład dla jednych odpady, a dla innych śmieci, co nie zmienia wszak faktu, iż są to rzeczy, co do których pierwotny właściciel, umieszczając je w takim pojemniku, dał jednoznaczny wyraz, że chce się ich pozbyć. Że one są mu zbędne i niepotrzebne - uzasadniał sędzia.
Znak dla innych
Pytał też retorycznie, na podstawie jakich okoliczności pani Ewelina miała wiedzieć, że zwykły pojemnik na śmieci nim nie jest. Powiedział też, że dysponent takiego pojemnika na śmieci, jeśli postawił go w miejscu ogólnodostępnym, a traktuje go jednak inaczej niż zwyczajowo, powinien go stosownie i jednoznacznie oznaczyć.
- Cieszę się, że wywalczyłam sprawiedliwość, że się udało. To jest też znak dla innych osób, które to robią: że można, żeby pamiętały o swoich prawach i o tym, że nie robią nic złego - skomentowała pani Ewelina dziennikarzom po ogłoszeniu postanowienia przez sąd.
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj