Amerykanie złożyli Polsce lekko ulepszoną ofertę w sprawie wzmocnienia obecności sił USA w Polsce. Jak już pisaliśmy w WP, nowych żołnierzy będzie więcej niż kilkuset i będą wśród nich amerykańscy "specjalsi". Nie będzie natomiast Fortu Trump. - To nie będzie duża baza. Będzie podobna do tej, która jest w Hiszpanii. Stała infrastruktura, rotacyjne siły - mówi WP były oficjel z państwa NATO.
Przyjmijmy więc, że teraz walka idzie już o mini Fort Trump. Jaki by jednak nie był, nic jeszcze nie jest tu postanowione. Dlatego rząd będzie dwoił się i troił, by Amerykanów przekonać. Nie chodzi tu tylko o zadeklarowane już 2 mld zł na stworzenie bazy.
Zobacz: Polska pod atakiem. Czy bylibyśmy bezpieczni?
Wszystko dlatego, że nawet z naszą deklaracją gotowości do wydania tej sumy, Amerykanie musieliby przeznaczyć na utworzenie baz spore kwoty. Zatem musimy ich ciągle do siebie przekonywać, by zdecydowali się zainwestować w nasze bezpieczeństwo.
Jak na zakupy - to tylko do USA?
- Oprócz pieniędzy, musieliby jeszcze przesunąć tu jakieś swoje oddziały. Tyle, że nie mają nadmiaru "wolnych" wojsk. Biorąc wszystkie te czynniki pod uwagę, można stwierdzić, że formułowane publicznie oczekiwania stałej obecności w Polsce jednej dywizji ciężkiej, składającej się z 2-3 brygad, są kompletnie nierealne - mówi Michał Likowski, redaktor naczelny magazynu "Raport".
Jednak wojsk będzie więcej niż teraz - to wydaje się pewne. Również ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher przekonuje, że rozmowy o bazach nie są jeszcze zakończone.
Skoro ciągle jesteśmy w grze, to licytujmy, ile się da - tak zapewne w przedwyborczej gorączce myślą rządzący. Możemy tak przypuszczać, bo zakupowe decyzje i deklaracje potwierdzają tę tezę.
- Wszystkie kluczowe programy modernizacyjne są i będą kierowane do Amerykanów. Widać to też na przykładzie modernizacji marynarki, która kompletnie upadła. Być może stało się tak, bo USA nie wytwarzają tej klasy okrętów podwodnych, które nas interesują i mają poważne problemy z budową nowych fregat - mówi money.pl Mariusz Cielma, ekspert ds. uzbrojenia i naczelny magazynu "Nowa Technika Wojskowa". Nowe jednostki miały chronić Bałtyk już w 2017 r.
Drogi, sojuszniczy sklep z bronią
Ile już wydaliśmy w USA? - 16 mld zł kosztuje nas pierwsza faza zakupu Patriotów, 1,5 mld zł - systemy Himars, kolejne 1,5 mld zł zapłaciliśmy za śmigłowce dla wojska i policji - wylicza Cielma. W sumie daje to 19 mld zł.
Oczywiście nie cała suma trafiła już na amerykańskie konta. W tym biznesie płaci się transzami, np. za Patrioty zapłaciliśmy na razie 5 mld zł. Nie zmienia to jednak faktu, że kontrakty podpisano, więc będzie trzeba zapłacić.
A ile warte są deklaracje zakupowe naszego rządu?
- Przynajmniej kilkanaście, a może nawet 20 mld zł zapłacimy za samoloty F-35. MON już zadeklarował, że chce je kupić. Kolejne wyrzutnie Himars - 6 mld zł. Chcemy je mieć w czterech dywizjach, a kupiliśmy dla jednej. Program rakietowy krótkiego zasięgu Narew - co najmniej 20 mld zł. Poprzednie kierownictwo Polskiej Grupy Zbrojeniowej tak szacowało ten koszt. Pamiętajmy też, że najczęściej ostateczne koszty przewyższają szacunki - mówi Mariusz Cielma.
Do tego trzeba jeszcze doliczyć drugą fazę zakupu Patriotów. Chcemy mieć jeszcze sześć baterii, kupiliśmy na razie dwie. Gdyby kosztowały tyle, co poprzednie, byłoby to 48 mld zł. Jednak te w drugiej fazie mają mieć nowe radary i pociski. Zapewne więc będą droższe. Szacując najostrożniej może to być około 50 mld zł.
Inni też produkują świetną broń
Zatem razem planujemy wydać u Amerykanów jeszcze jakieś 96 mld zł. Całkiem sporo może nas zatem kosztować obecność US Army. Oczywiście kupujemy sprzęt, którego wojsko potrzebuje. Jednak nie wszystko musi pochodzić z USA. Nie wszystko z tamtego kierunku jest najlepsze. Ponadto takimi jednostronnymi zakupami nie wzmacniamy sojuszy z Europą. Często też zakupy w USA - tak, jak te dotychczasowe - mało lub nic dają naszemu przemysłowi.
Czytaj też: Prezydent obiecuje. Ale w budżecie na przyszły rok nie przewidziano pieniędzy na Fort Trump
Jednak bazy są dla rządzący teraz bardzo istotne. - Dlatego należy się spodziewać, że w przypadku kolejnych, poważnych zakupów sprzętu wojskowego, za miliardy złotych, zamówienia będą trafiać głównie do Amerykanów - mówi Likowski.
Inny pogląd na tę sprawę ma z kolei Roman Rewald, przewodniczący Rady Dyrektorów Amerykańskiej Izby Handlowej. - Nie sądzę, byśmy płacili za obecność USA, kupując amerykańskie rakiety. USA same chcą być obecne na wschodzie Europy - ocenia. Według niego Amerykanie zdają sobie sprawę, że lepiej jest w ten sposób zapobiegać ewentualnej agresji niż prowadzić wojnę.
Amerykanie i tak tu będą?
Przekonuje, że obecność w Europie jest w interesie Stanów Zjednoczonych. - Problemem jest jednak fakt, że obywatele USA uważają, że ich kraj ponosi z tego tytułu zbyt wysokie koszty. Z kolei sojusznicy z NATO unikają znaczących wydatków na zbrojenia i mówiąc kolokwialnie wożą się na amerykańskim grzbiecie - mówi Roman Rewald.
Jak zatem dalej mogą wyglądać negocjacje w sprawie Fortu Trump? - Pamiętajmy, że jesteśmy w okresie przedwyborczym w USA i Polsce. To bardzo silnie wpływa na deklaracje polityków po obu stronach Atlantyku. Duża część tych zapowiedzi może nigdy nie przekuć się w realne działania - mówi Likowski.
- Rok wyborczy powoduje, że rządzący dużo zainwestowali, żeby zjednać sobie amerykańską administrację. Dlatego dla mnie Fort Trump nie jest hasłem tylko wojskowym, ale w równym stopniu politycznym. Jakakolwiek będzie decyzja Amerykanów, rządzący powiedzą: to jest to, czego oczekiwaliśmy, to sukces - wtóruje Cielma.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl