- Zapowiadana od jakiegoś czasu ustawa o Funduszu Medycznym została przeze mnie złożona w Sejmie - mówił 23 czerwca tuż przed odlotem na spotkanie z prezydentem Trupem prezydent Duda. Fundusz ma dysponować czterema miliardami złotych rocznie. - Przy czym w tym roku, ponieważ mamy już pół roku za nami, fundusz będzie miał dwa miliardy - wyjaśniał Duda.
Słowa te padły w gorącym kampanijnym czasie. Jasno z nich wynikało, że pieniądze już za chwilę zostaną uruchomione. Jednak z realizacją tej obietnicy będzie problem.
W poniedziałek tuż po wyborach okazało się, że Funduszu Medycznego jednak nie będzie, a przynajmniej nie szybko. Odwołano posiedzenie Komisji Zdrowia, a na niej miała być rozpatrywana ustawa prezydenta. Jako pierwsza poinformowała o tym na Twitterze Katarzyna Lubnauer.
Zgodnie z zapowiedzią fundusz ma składać się z trzech segmentów: świadczenia na leczenie chorób rzadkich, działania profilaktyczne oraz wydatki infrastrukturalne. Próbowaliśmy skontaktować się z przewodniczącym Komisji Zdrowia posłem Tomaszem Latosem, by poznać przyczyny odwołania posiedzenia. Niestety bezskutecznie.
Zły sygnał
- Nie wiem dlaczego zostało odwołane. Być może jest to sprawa proceduralna, ale nie znam szczegółów. Dostałem tylko informacje, że posiedzenia nie będzie - mówi money.pl wiceprzewodniczący Komisji Andrzej Sośnierz.
Prosiliśmy o komentarz również służby prasowe PiS, nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi. W programie Newsroom WP głos zabrał natomiast w tej sprawie wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. - Projekt został wniesiony do Sejmu, jest zwołane posiedzenie komisji, podczas którego ten projekt będzie omawiany. Jestem przekonany, że ta obietnica pana prezydenta zostanie dotrzymana. Natomiast nie robiłbym sensacji z tego, że termin posiedzenia komisji został przesunięty - powiedział.
Nie wszystkich to jednak przekonuje. - Decyzja o odłożeniu rozpatrywania prezydenckiego projektu jest złym sygnałem. Jednocześnie warto podkreślić, że było to kolejne działanie na zasadzie gaszenia pożaru i kierowania jakiejś puli pieniędzy do konkretnej grupy odbiorców - mówi money.pl Wojciech Pacholicki, wiceprezes lekarskiego Porozumienia Zielonogórskiego.
Jak dodaje, ciągle brakuje spójnej koncepcji systemu ochrony zdrowia i dobrze opisanej oraz finansowanej strategii zdrowia publicznego w Polsce. - Stworzenie takiego projektu to wielkie wyzwanie i moglibyśmy sobie życzyć, by stało się motywem przewodnim obecnej prezydentury - mówi Pacholicki.
Fundusz miał być finansowany z budżetu państwa. Wstrzymanie prac nad nim może być sygnałem wskazującym na to, że pieniędzy może zabraknąć na realizację również innych obietnic wyborczych prezydenta, często bardziej kosztownych.
Skąd pieniądze na obietnice?
- Jak nie wiadomo, o co chodzi z Funduszem, to pewnie chodzi o pieniądze. Myślę, że teraz rządzący mogą się zastanawiać, jak to sprytnie rozegrać, by nie przyznać, że brakuje na to środków - mówi money.pl Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Katedry Ekonomii Politycznej UW.
Sytuacja gospodarcza nie sprzyja nowym wydatkom. Jak już informowaliśmy, w ciągu trzech miesięcy wyraźnie pogorszyły się prognozy analityków ankietowanych przez NBP. Najnowsza z poniedziałku zakłada spadek PKB Polski w tym roku o 3,6 proc.
- Przysłowiowa kołdra budżetowa zawsze była za krótka. Teraz jakby jej w ogóle nie było. Po 6 miesiącach 2020 r. brakuje w budżecie 11,8 mld zł dochodów podatkowych - mówi ekonomistka z UW.
Z czego zatem finansować obietnice? Przypomnijmy, prezydent obiecał m.in. CPK i przekop Mierzei Wiślanej. Szacowane koszty to odpowiednio 75 i 2 mld zł. Emerytury stażowe - za ok.13 mld zł rocznie i 14. emeryturę za niecałe 8 mld zł.
Lepiej przekładać?
W związku z koronawirusem prezydent obiecał również dodatek solidarnościowy i bon turystyczny - za ok. 5 mld zł rocznie. W kampanii pojawił się jeszcze fundusz na inwestycje samorządowe za ok. 5 mld zł.
- Dodatek solidarnościowy i bon jest już w realizacji, zatem tu nie ma mowy o wycofywaniu się z tego. CPK to koszmarne koszty, a do tego pytanie, czy to ma sens, jest ciągle aktualne. Tu będzie łatwo pozorować działanie, niczego nie odwołując - mówi Robert Gwiazdowski.
W ocenie naszego rozmówcy ze względu na trudną sytuację finansów państwa zagrożone są szczególnie obietnice dla emerytów.
- W tym przypadku politycznie będzie to bolesne, ale łatwiej po prostu udawać, że się buduje CPK, niż udawać, że się wypłaca emerytury stażowe. Poza tym, wybory wygrane, to można odwoływać - mówi Gwiazdowski.
Nie wszyscy jednak tak krytycznie podchodzą do kwestii budowy CPK. Zdaniem analityków Kearney'a Centralny Port Komunikacyjny może wywrzeć szczególny wpływ na rynek pracy oraz wzrost PKB. Uważają oni, że dzięki spadającym po kryzysie cenom usług i towarów budowa może nie być szczególnie droga. A przy okazji pobudzi skostniałą po pandemii gospodarkę - o czym pisaliśmy w money.pl.
Emerytury stażowe?
Z Gwiazdowskim zgadza się natomiast Starczewska-Krzysztoszek.
- Będą mówić, że powstaje CPK, ale nic się tam dziać nie będzie, bo mamy pilniejsze potrzeby. Z kolei może z terminem wypłaty 14. emerytury rządzący będą próbowali dojść jakoś suchą stopą do końca roku, bez jej uruchamiania [13. emeryturę wypłacono w maju - red.] - mówi ekonomistka.
W jej ocenie nie należy mieć wątpliwości co do przyszłości emerytur stażowych. Przypomnijmy, po ich wprowadzeniu kobiety nabywałyby prawa emerytalne po 35 latach pracy, a mężczyźni po 40. Teoretycznie można byłoby z pracy rezygnować wcześniej, niż dziś jest to możliwe, czyli w wieku 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn.
- W mojej ocenie to nie zostanie zrealizowane. Nowe prognozy demograficzne są bardzo złe. Ciągle ma się zwiększać dysproporcja między pracującymi, a emerytami. Emerytury stażowe nie dość, że kosztowne, to jeszcze by pogarszały sytuację na rynku pracy, z którego odeszliby ludzie wcześniej niż obecnie - mówi Krzysztoszek.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie