Artyści i ludzie kultury w związku z pandemią zostali na wiele miesięcy pozbawieni możliwości wykonywania swojej pracy i zarabiania pieniędzy. Odpowiedzią rządu miało być wsparcie finansowe ze specjalnego funduszu. Pieniądze zostały przyznane i jest afera.
Znalazły się na niej 2064 podmioty. Są tam zarówno duże instytucje (teatry, opery), jak i mniejsze firmy (agencje reklamowe i eventowe, specjaliści od oświetlenia czy udźwiękowienia wydarzeń kulturalnych).
Jedno słowo, różnica kluczowa
W Ministerstwie Kultury zapewne chęci były dobre, ale zabrakło np. merytorycznej wiedzy na tematy finansowe. Sami przedstawiciele branży wskazują, że pieniądze powinny być przyznawane nie na podstawie utraconych przychodów, a dochodów.
Nazwa niewiele się różni, ale dla ekonomisty te dwa pojęcia dzieli przepaść. Przykładowo, organizator koncertu może mieć przychód na poziomie miliona złotych. Ale po opłaceniu faktur podwykonawcom, wypłaceniu pensji pracownikom i pokryciu pozostałych kosztów zostanie mu 100 tys. zł. Przychód - milion, dochód - 100 tys. zł.
- Wiele firm mogło wykorzystać sytuację i nie tylko zrekompensować sobie straty wynikające z pandemii, ale dodatkowo się wzbogacić - komentuje sytuację jedna z naszych czytelniczek, która sama ma firmę eventową. Nie chce zdradzać tożsamości, bo jak podkreśla, wszyscy w branży się znają.
- Kryterium wyliczenia maksymalnej kwoty wsparcia był spadek przychodów. I o połowę kwoty przychodów z roku poprzedniego można było się starać - tłumaczy.
Przyznaje, że system wyliczył jej maksymalną kwotę, o którą mogła się starać. W jej przypadku było to 700 tys. zł.
- Tyle, że to kwota przychodu, a nie dochodu, który zostaje przedsiębiorcy - zwraca uwagę. I ponieważ chciała być uczciwa, to zawnioskowała tylko o tyle, ile realnie mogła stracić przez pandemię koronawirusa. Czyli o 150 tys. zł. - Na pokrycie kosztów zatrudnienia i na to, by z tych pieniędzy zrobić miniaturę teatralną online i dać zarobić jeszcze kilku osobom z branży - przyznaje.
Warto tu zaznaczyć, że artyści często rozliczają się np. na podstawie umów o dzieło. Tam - z tytułu praw autorskich - koszty uzyskania przychodu są podwyższone do 50 proc. Nadal jednak przychód nie jest równy dochodowi. A już na pewno nie w przypadku firm eventowych, które z prawami autorskimi też wiele wspólnego nie mają.
"Szlag mnie trafia"
Nasza czytelniczka nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyła listę beneficjentów i kwoty, jakie otrzymali np. organizatorzy imprez. Jak tłumaczy, bardzo często ich praca polega głównie na umawianiu zespołów, wynajmowaniu sceny, techniki, opłacaniu promocji czy ochrony - wszystko na bazie faktur.
- Jak patrzę na to, że pieniędzy brakuje w szpitalach, a dwuosobowe agencje, które nikogo nie zatrudniają, nie mają własnego sprzętu, dostają kwotę wyliczoną od spadku przychodu, a nie dochodu, to mnie szlag trafia - mówi oburzona.
Tłumaczy, że przychodem tego typu agencji najczęściej jest sprzedaż biletów i dopiero z tego przychodu opłacają wszystkie koszty i zarabiają na jakimś procencie. Wylicza, że średnio takiej małej dwuosobowej agencji zostaje 200 tys. zł dochodu rocznie, a teraz dostają dofinansowania kilkukrotnie większe.
Kryteria przyznawania środków z Funduszu Wsparcia Kultury były tak skonstruowane, że w praktyce kilka firm obsługujących jedno wydarzenie kulturalne mogło dostać pieniądze za wystawione faktury, a artysta finalnie mógł zostać z niczym (jeśli się nie zgłosił po pomoc).
Pieniądze dla żony i szwagra
Kontrowersji jest więcej. Jak pisze serwis bezprawnik.pl, wielu artystów próbowało niejako "obejść" regulamin, który pozwalał każdemu złożyć tylko jeden wniosek. Przykład? Kamil Bednarek dostał 500 tys., a jego szwagier-menedżer kolejne 660 tys. zł. Osobną pulę dostał również aktor Piotr Polk oraz jego żona.
Znacznie lepiej punktowane były te firmy, które zwolniły mniej pracowników. Dochodziło jednak do paradoksów. Resort przychylniej spojrzał na jednoosobową firmę (która nikogo nie zatrudnia, więc de facto - nikogo nie zwalnia) niż na przykład filharmonia, która zwolniła jednego ze stu pracowników.
Gdzie ci artyści?
Pół biedy, jeśli pomoc trafiła do ludzi, którzy z kulturą mają coś wspólnego. Ale nie zawsze tak było. Pieniądze otrzymały na przykład firmy handlowe (np. sklep komputerowy), transportowe, informatyczne, restauracje itp.
Listę beneficjentów dokładnie przeskanował Marcin Makowski. Dziennikarz Wirtualnej Polski wskazuje m.in. przedsiębiorcę zajmującego się sprzedażą automatów vendingowych, który dostał prawie 65 tys. zł.
Na liście zaprezentowanej przez Ministerstwo Kultury są też firmy, które ciężko w ogóle zidentyfikować w publicznie dostępnych bazach przedsiębiorców.
Najczęściej przedsiębiorcom przyznawano po kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale w niektórych przypadkach pomoc państwa można liczyć w setkach tysięcy. Jedno z biur rachunkowych dostało grubo ponad 600 tys. zł.
W mediach społecznościowych takich "ciekawostek" jest mnóstwo. Jedna z osób, która ubiegała się o taką pomoc przyznała w rozmowie z money.pl, że system przyjmowania wniosków o pomoc był oparty o deklaracje przedsiębiorców. Dostęp do pieniędzy mógł mieć praktycznie każdy, kto dobrze uzasadnił wniosek.
Co na to przedstawiciele Ministerstwa Kultury? Wpisy twitterowe Piotra Glińskiego jeszcze w sobotę sugerowały, że problemu nie ma. Minister robił sobie nawet żarty.
W niedzielę sytuacja jednak się zmieniła. "W związku z wątpliwościami dot. rekompensat przyznanych w ramach Funduszu Wsparcia Kultury, minister kultury i dziedzictwa narodowego postanowił wstrzymać realizację wypłat ze środków FWK i przekazać listę beneficjentów do pilnej ponownej weryfikacji" - napisało po południu Ministerstwo.