Na początku września przedstawiciele państw G7 potwierdzili, że zamierzają wprowadzić cenę maksymalną na rosyjską ropę. To wywołało reakcję zarówno Kremla, jak i krytyków. Moskwa zagroziła, że wstrzyma dostawy surowca do państw, które zastosują ten mechanizm. Drudzy natomiast uważali, że w rzeczywistości limit cenowy nie uderzy w dochody Rosji, gdyż nie przyłączą się do niego np. państwa azjatyckie.
Limit cenowy ma szansę powodzenia
A jednak prof. Jeffrey Sonnenfeld z Yale School of Management i Steven Tian dyrektor ds. badań w Yale Chief Executive Leadership Institute w swojej analizie dla portalu foreignpolicy.com przekonują, że maksymalna cena ropy ma sens. Potwierdzają to rozmowy obu ekspertów z przedstawicielami biznesu, którzy w większości popierają plan najbogatszych państw.
Faktem jest, że od 5 grudnia wchodzi unijne embargo na import ropy z Rosji drogą morską. Od 5 lutego 2023 r. Europa przestanie przyjmować produkty ropopochodne, takie jak: benzyna, olej napędowy i olej opałowy. Limit cenowy zaproponowany przez G7 zatem trzeba rozpatrywać nie w kontekście obecnej sytuacji, ale tej, która nastanie na rynku po 5 grudnia, gdyż Kreml mógłby wtedy korzystać na rosnącej cenie surowca na światowych rynkach, mimo spadku eksportu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Eksperci jednak przekonują, że limit cenowy ma sens, nawet jeżeli nie przyłączą się do niego takie kraje jak: Indie, Chiny czy Turcja, dziś intensywnie handlujące z Rosją. Tak prawdopodobnie będzie, lecz trzeba pamiętać, że włodarze tych państw myślą przede wszystkim w kategoriach własnego interesu, a nie interesu Moskwy. W momencie, gdy ropa przestanie płynąć do Europy, ich pozycja przetargowa znacznie wzrośnie i będą one naciskać na dalsze obniżki cen, choć już dziś korzystają z rosyjskiej "promocji" obniżającej cenę o 30 dolarów za baryłkę.
Szczególnie że - jak pisaliśmy w money.pl - możliwości magazynowania surowca przez Rosję są ograniczone. Reżim już dziś musi podejmować decyzję o paleniu nadmiarów wydobytego surowca.
Świat dostosuje się do sankcji
Analitycy przekonują, że nawet jeżeli część państw nie włączy się aktywnie do sankcji, to ostatecznie globalny biznes dostosuje się do politycznej woli Białego Domu. "Ryzyko naruszenia sankcji po prostu niesie ze sobą o wiele większe niebezpieczeństwo niż marginalna korzyść w postaci wzięcia na stół każdego ostatniego grosza" - piszą Jeffrey Sonnenfeld i Steven Tian w foreignpolicy.com.
O ile mały biznes być może nadal będzie skłaniał się ku rosyjskim surowcom kopalnym, to globalni giganci odwrócą się od nich, by nie narażać się zachodnim władzom - przekonują eksperci.
Nie należy się też obawiać scenariusza zakładającego, że brak rosyjskiej ropy napędzi inflację na świecie. Już dziś widać, że rynki finansowe sygnalizują stabilność cen ropy, a przyszłe kontrakty wyceniają nawet taniej niż obecne. To oznacza, że mogą one z zadowoleniem przyjąć propozycję stabilności ceny rosyjskiego surowca.
Szczególnie że Rosja jest jednym z najmniej efektywnych producentów ropy na świecie. Dlatego nawet zwiększenie produkcji może jej nie zrekompensować kosztów ponoszonych przez sankcje. A Kreml nie będzie mógł ot tak zaprzestać sprzedaży surowców kopalnych, czym dziś grozi Władimir Putin. Zyski z tego kierunku stanowią ponad połowę dochodów budżetu państwa, więc bez nich gospodarka krajowa po prostu się załamie.