- Właśnie przywiozłam kwiaty z Holandii, których nie będę miała jak sprzedać - mówi money.pl Iwona Przyszlak-Wójcik, właścicielka trzech krakowskich kwiaciarni, działających pod marką Multiflora. Wszystkie działają w centrach handlowych. A większość sklepów w galeriach będzie musiała być zamknięta do 29 listopada.
- Gdyby rząd dał nam więcej czasu, moglibyśmy się jakoś przygotować. Przecież na przykład we Francji rząd dał przedsiębiorcom trochę czasu. Choć może powinnam i tak panu premierowi podziękować. W końcu wcześniej zdarzało się, że decyzja została ogłaszana na kilka godzin przed wejściem zmian w życie - ironizuje pani Iwona. Sklepy w galeriach mają być zamknięte od najbliższej soboty.
Właścicielka Mutiflory zatrudnia siedem osób. Jakie ma plany na najbliższy czas? - Zagryźć zęby - i pracować dalej. Tak działam od lat 90., tak działają polscy mali przedsiębiorcy. To dzięki nim nasz kraj ciągle jakoś funkcjonuje - dodaje.
- Choć rozumiem, że skoro rząd mi zabrania pracować, to będę mogła liczyć na sensową pomoc - dodaje Iwona Przyszlak-Wójcik.
Pan Henryk, który w jednym z warszawskich centrów handlowych prowadzi sklep "Skarpety Nasze Polskie", przyznaje: zamknięcie punktu będzie wielkim wyzwaniem.
- Te kilka tygodni, gdy nie będę mógł sprzedawać, to będą wielkie straty. Myślę, że to straty, które będę odrabiał cały przyszły rok - mówi przedsiębiorca. Po chwili jednak dodaje, że to i tak optymistyczny scenariusz - bo "na razie nie ma ludzi, jest strach przed epidemią".
Nie wszyscy sprzedawcy z centrów handlowych zgadzają się z decyzją rządu. - Zupełnie tego nie rozumiem. Nie znam nikogo ze sprzedawców, który by się zaraził i zarażał innych. Po co więc utrudniać tak ludziom życie? - słyszymy od sprzedawczyni akcesoriów z centrum handlowego na warszawskim Targówku.
- Moja szefowa właśnie oglądała konferencję. Jest jednak zbyt załamana, by to wszystko komentować - dodała.