– Od nowego roku program 500 plus to będzie ciągle nazwa, jak sądzę, pamiętana, ale suma będzie już inna. To będzie 800 plus – ogłosił Jarosław Kaczyński na konwencji Prawa i Sprawiedliwości, czym wywołał burzę oklasków na sali, ale nie tylko ją. Wraz z tą zapowiedzią lidera obozu rządzącego ruszyła machina obietnic przedwyborczych kolejnych ugrupowań politycznych.
Do wyścigu już dzień później przystąpił Donald Tusk. Nie dość, że zapowiedział, iż jego partia złoży projekt ustawy waloryzujący 500 plus już od 1 czerwca (co Platforma Obywatelska w istocie już zrobiła), to dodatkowo zaproponował też podniesienie kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł z dotychczasowych 30 tys. zł.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miliardy na obietnice 800 plus kontra zapowiedzi
Dr Sławomir Dudek, założyciel i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych, oszacował, że propozycja PiS-u pochłonie z publicznych pieniędzy 25 mld zł. Pomysły PO będą jeszcze droższe. Tak mniej więcej o 10 mld zł.
Szczodrość jest szczególnie zaskakująca w przypadku PiS. Politycy obozu rządzącego od miesięcy przygotowywali Polaków na konieczność zaciskania pasa. Przykłady? W marcu minister finansów Magdalena Rzeczkowka zapowiadała, że nie ma szans na waloryzację 500 plus do 1 tys. zł.
Tylko przypomnę, że w tym roku priorytety, które stanęły przed polskim budżetem, to jest przede wszystkim szeroko pojęte bezpieczeństwo i to jest bezpieczeństwo obronne, wydatki obronne i tutaj naprawdę ponosimy duży koszt tego, że przez wiele, wiele lat na tym dziale gospodarki oszczędzaliśmy – tłumaczyła wtedy.
Prawie rok temu TVP Bydgoszcz zapytała prezesa PiS-u o to, czy będzie możliwe podniesienie 500 plus do 700 zł. – 700 plus to właśnie posunięcie proinflacyjne. Nie sądzę, żeby było. Ale to nie oznacza, że my zaniechamy pomocy dla rodzin – zapowiedział wtedy Jarosław Kaczyński.
Czas do wyborów parlamentarnych upływa jednak nieubłaganie, stąd też obietnica 800 plus. Zmieniła się też narracja rządzących. Według obecnej dołożenie rodzinom po 300 zł brutto na każde dziecko nie jest działaniem sprzyjającym wzrostowi cen.
Nie dojdzie do dodatkowego, niebezpiecznego impulsu inflacyjnego – stwierdził z pełnym przekonaniem premier Mateusz Morawiecki.
Innego zdania są ekonomiści, którzy wprost przyznają, że w przypadku waloryzacji 500 plus inflacja powróci do celu Narodowego Banku Polskiego (2,5 proc. z możliwością odchyłu o 1 pp. w górę lub w dół) dopiero w 2027 r.
– Podniesienie 500 plus do 800 plus spowoduje "dosypanie" pieniędzy na rynek, gdzie nawis inflacyjny (nadmierne zasoby pieniężne ludności – przyp. red.), wynoszący dzisiaj około 300 mld zł, zwiększy się o kolejne 30 mld zł – zaznaczył w rozmowie z money.pl były członek Rady Polityki Pieniężnej prof. Marian Noga.
W budżetówce awans się nie opłaca
Zostawmy na boku jednak kwestię inflacji. Skupmy się na sytuacji środowisk, które od lat zabiegają o podwyżki wynagrodzeń, ale od rządzących słyszą argumenty o braku pieniędzy lub o konieczności oszczędzania.
W takiej sytuacji są pracownicy z sektora państwowego, czyli nawet co piąty pracujący Polak. Przez stałe podnoszenie płacy minimalnej od lat zacierają się różnice między najsłabiej zarabiającymi pracownikami na najniższych szczeblach budżetówki a np. tymi na stanowiskach kierowniczych, do których przygotowywali się latami. W efekcie u urzędników spada motywacja do pracy, co prowadzi do rezygnacji z zawodu. Opowiadała o tym money.pl m.in. Monika Ditmar, sekretarz zarządu głównego Związku Zawodowego Pracowników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Zjawisko spłaszczania wynagrodzeń pracowników sektora budżetowego obserwujemy już od lat w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Jest to niepokojące dla nas zjawisko. Dziś różnica w wynagrodzeniu zasadniczym pracownika nowo zatrudnionego a z wieloletnim stażem to zaledwie kilkaset złotych – wskazała Monika Ditmar.
Może zatem dojść do sytuacji, w której awans pracownikowi wręcz się nie opłaca. Na wyższym stanowisku będzie mieć znacznie więcej obowiązków i większą odpowiedzialność, lecz nie będzie szło to w parze z solidnym zastrzykiem gotówki.
Pensje wyższe o jedną piątą od zaraz
Średnia pensja w administracji publicznej w czwartym kwartale 2022 r. wynosiła 7588,20 zł brutto – wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jednak ze średnią jest ten problem, że może ją znacznie zaniżać pula osób zarabiających minimalną krajową, a zawyżać ją mogą osoby w "kominie płacowym", czyli z zarobkami kilkukrotnie wyższymi niż przeciętne wynagrodzenie na ich stanowiskach.
Lepszym zatem wskaźnikiem będzie mediana (50 proc. osób zarabia poniżej, a 50 proc. – powyżej danej kwoty). Tu z pomocą przychodzi Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń, z którego wynika, że w 2022 r. mediana wynagrodzeń w sektorze publicznym wynosiła 5093 zł brutto.
To mniej niż średnie wynagrodzenie w grudniu 2022 r., czyli 7329,96 zł brutto. Choć tu pojawia się inny problem z badaniami GUS. Otóż nie uwzględniają one firm zatrudniających mniej niż 10 pracowników, gdzie pracuje większość Polaków.
Powyższe dane jednak mogą być orężem dla związkowców z różnych sfer sektora państwowego. Ich postulat w większości się powtarza: podwyżka wynagrodzeń o 20 proc. Na tyle jednak rząd nie mógł się zgodzić, gdyż argumentował, że… nie ma pieniędzy. W założeniach makroekonomicznych z czerwca 2022 r. rządzący ostatecznie zdecydowali, że podwyżka wyniesie 7,8 proc. i obejmie wszystkich zatrudnionych.
Jeśli weźmiemy pod uwagę inflację i porównamy zarobki w sektorze publicznym do prywatnego, to okaże się, że różnica na niekorzyść budżetówki wzrosła już do alarmującego poziomu. Pensje nauczycieli, urzędników, pracowników MOPS-ów, czy państwowych inspekcji, jak Sanepid czy PIP itd. stają się na tyle nieatrakcyjne, że grozi to obniżeniem jakości usług publicznych, i to na wielu frontach – komentował kilka dni temu Paweł Musiałek, prezes Klubu Jagiellońskiego, pytany o 800 plus.
Budżetówka usłyszała o "genie oszczędzania"
Zgoda na 7,8-proc. podwyżkę, to i tak pewna zmiana polityki. W poprzednich latach, choć wzrost wynagrodzeń się pojawiał, to jednak nie miał charakteru systemowego, czyli nie obejmował wszystkich. Wcześniej zresztą urzędnicy byli straszeni cięciami etatów.
Kiedy Polska wpadła w gospodarcze koleiny związane z koronawirusem, to budżetówka była jednym z pierwszych sektorów na celowniku rządzących. Właśnie tam gabinet Mateusza Morawieckiego chciał szukać oszczędności w 2020 r., kiedy trzeba było znaleźć pieniądze na sfinansowanie tzw. tarcz antykryzysowych.
– To nie jest czas na nagrody, na premie, na bonusy – mówił przed trzema laty szef rządu i dodał, że w sektorze publicznym trzeba zaszczepić "gen oszczędzania". Na budżetówkę padł wtedy blady strach, a jej przedstawiciele obawiali się masowych zwolnień. Pracownicy skarbówki przeprowadzili wtedy akcje ostrzegawcze, które polegały m.in. na wyłączeniu komputerów na kilkadziesiąt minut.
Zapytaliśmy kancelarię premiera, czy obecnie są szykowane zwolnienia lub podwyżki dla sfery budżetowej. Na odpowiedź czekamy.
Nauczyciele w kolejce po podwyżki
Zostańmy jeszcze przy sferze opłacanej z budżetu państwa. Palącym problemem są również wynagrodzenia nauczycieli, czyli ok. pół miliona pracujących Polaków. Oni również domagają się od rządu 20-proc. podwyżek uposażeń i to już od lipca. We współpracy z opozycją złożyli już odpowiednie poprawki do projektu ustawy o Karcie nauczyciela.
Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, w rozmowie z money.pl mówi wprost: skoro w budżecie znalazły się pieniądze na podwyższenie 500 plus do 800 zł, to na pewno znajdą się też na wzrost wynagrodzeń, by wyrównać skutki wysokiej inflacji w Polsce.
Jednak nie zazdrościmy i nie chcemy odbierać beneficjentom polityki prospołecznej należnych im pieniędzy. Nie zabieramy prawa innym do tego, żeby korzystali z transferów socjalnych, natomiast zwracamy uwagę na katastrofalną sytuację materialną nauczycieli. Parę dni temu w mediach pojawiły się doniesienia o paradoksalnej sytuacji. Mamy w Polsce bardzo dobre wyniki nauczania, a zarazem nasi nauczyciele są jedną z najuboższych grup zawodowych w Unii Europejskiej. Za nami są wyłącznie Słowacja i Bułgaria – powiedział Sławomir Broniarz.
O sprawę 20-proc. podwyżek dla nauczycieli był pytany na początku kwietnia wiceminister edukacji i nauki. – Nie ma w nim (w budżecie – przyp. red.) źródeł, które by pokryły zwiększone wydatki budżetu państwa. Z tego, co szacowaliśmy w skali całego roku, byłoby to nawet ponad 10 mld zł – odpowiedział Dariusz Piontkowski.
10 mld zł to ok. 40 proc. tego, co będzie przeznaczone na waloryzację 500 plus.
Podwyżki jednak będą?
Jak mówi prezes ZNP, fachowcowi szkoły są dziś w stanie zaoferować wynagrodzenie na poziomie 3,6 tys. zł brutto. Na rynku zarobi dwa razy więcej za mniejszą liczbę godzin pracy. Już dziś z całej Polski napływają sygnały o brakach kadrowych w szkołach branżowych.
– To nie jest tylko walka o wzrost wynagrodzeń nauczycieli. Jeżeli nie zahamujemy spadku i postępującej pauperyzacji tego środowiska, to przyszły rok szkolny może mieć bardzo dramatyczne oblicze z punktu widzenia niedostatku kadr w szkołach – podkreśla Sławomir Broniarz.
W lipcu nauczyciele mogą liczyć jednak na podwyżkę, a ich pensje będą kształtować się następująco:
- nauczyciel początkujący – 5733,43 zł brutto (podwyżka o 955,57 zł brutto);
- nauczyciel mianowany – 6848,26 zł brutto (podwyżka o 1114,83 zł brutto);
- nauczyciel dyplomowany – 8759,41 zł brutto (wzrost o 1433,36 zł brutto).
W ostatnich dniach "Dziennik Gazeta Prawna" podał, że "Solidarność" negocjuje z rządem 8-proc. podwyżki dla wszystkich nauczycieli i urzędników. Zmiana miałaby wejść po wakacjach, ale z wyrównaniem od lipca, a dotyczyć ma wszystkich, a nie tylko tych z minimalną pensją lub nieco powyżej niej (im i tak w lipcu wzrosną uposażenia ze względu na drugą waloryzację związaną z inflacją).
Wysłaliśmy pytania w tej sprawie do Ministerstwa Edukacji i Nauki. Na odpowiedź czekamy.
Lekarze i pielęgniarki też potrzebują podwyżek
Sama waloryzacja wynagrodzeń, nawet jeśli dwukrotna w ciągu roku, nie zadowala też środowiska medycznego.
– Chcemy, aby doceniono nasze faktycznie posiadane wykształcenie i związane z tym umiejętności oraz doświadczenie, które powinno być w cenie. Pacjent ma prawo do uzyskania świadczeń na podstawie najnowszych zdobyczy wiedzy, czyli zgodnie z aktualnymi naszymi kwalifikacjami. A ustawa o wynagrodzeniach daje furtkę, by pracodawcy przy ustalaniu wynagrodzeń nie uwzględniali tych kwalifikacji – mówi w rozmowie z money.pl wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Dorota Ronek.
Pielęgniarki domagają się też usunięcia tzw. kominów płacowych i podniesienia współczynników, dzięki którym jest wyliczana ich ostateczna pensja. Spełnienie tego ostatniego postulatu podwyższyłoby ich wynagrodzenia od 11 do 18 proc. w zależności od kwalifikacji, stażu itd.
Również medycy postulują podniesienie współczynników tak, aby lekarze specjaliści zarabiali pensję na poziomie trzech średnich krajowych, rezydenci – dwóch, a stażyści – jednej.
Pensja stażysty powoli dociera do tej granicy, ale rozwarstwienie od oczekiwań widać szczególnie w przypadku specjalistów. Ich pensja minimalna jest na poziomie ok. 1,45 średniej pensji. To największy problem: w publicznej ochronie zdrowia mamy relatywnie najsłabiej opłacanych specjalistów w skali Europy. A to sprzyja drenażowi specjalistów z publicznego systemu do prywatnych firm, które średnio oferują dwukrotnie wyższe stawki – wskazuje w rozmowie z money.pl Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL.
Przyznaje zarazem, że gdyby zsumować wpływ oczekiwań medyków na budżet państwa, to kwota mogłaby wyjść "dość spora". Podkreśla przy tym jednak, że postulat dotyczący pensji ma ponad 10 lat. Gdyby któryś z rządów dekadę temu zdecydował się go zrealizować, to podwyżka nie byłaby dziś tak drastyczna i rozłożyłaby się w czasie. W publicznym systemie ochrony zdrowia byłaby też znacznie lepsza sytuacja kadrowa.
Goncerz wskazuje, że pensje i tak zeszły na dalszy plan, jeżeli chodzi o bolączki środowiska. Po udanych strajkach i protestach na czoło wysunęły się problemy natury zawodowej, takie jak: warunki pracy, możliwości rozwoju i mobbing.
Przypomnijmy jednak, że od 1 lipca wynagrodzenia w systemie ochrony zdrowia wzrosną, co przedstawia poniższa grafika.
"Ustawą regulująca gwarantowane poziomy wynagrodzeń zasadniczych pracowników medycznych i okołomedycznych zatrudnionych w podmiotach leczniczych wprowadzono mechanizm corocznego podwyższania minimalnych wynagrodzeń zasadniczych" - komentuje Ministerstwo Zdrowia. Według zapewnień resortu minister Adam Niedzielski "jest w stałym kontakcie ze wszystkimi grupami zawodowymi zatrudnionymi w sektorze zdrowia".
W wiadomości przesłanej money.pl przedstawiciele MZ zwracają również uwagę na ustawę zapewniającą coroczne wzrosty gwarantowanych poziomów wynagrodzeń zasadniczych.
Niedofinansowanych jest wiele innych sektorów
O podwyżki od dłuższego czasu ubiegają się również policjanci. Mundurowi domagali się wzrostu wynagrodzeń przynajmniej na poziomie inflacji, czyli wyższego od zaproponowanego przez władze. Doszło do tego, że w listopadzie 2022 r. w ramach protestu nie wystawiali mandatów za drobne wykroczenia.
– Policjant pouczy, obywatel zaoszczędzi pieniądze, a państwo dozna uszczerbku finansowego i może dostrzeże, że jest faktyczny problem – tłumaczył wtedy w programie "Newsroom" Wirtualnej Polski mł. insp. Andrzej Szary, wiceprzewodniczący zarządu głównego "NSZZ" Policjantów.
Alarmująca sytuacja jest też u pracowników socjalnych. Zatrudnieni w MOPS-ach – według Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń – mogą liczyć na medianę płac rzędu 3411 zł brutto. To nierzadko mniej niż dostają osoby, które wymagają ich opieki – zauważyła Polska Federacja Związkowa Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej, cytowana przez "Super Express". Ta grupa na razie nie doczekała się reakcji rządu.
Sytuacja jest taka, że mamy bardzo dużą rotację wśród pracowników socjalnych, a do tego dochodzi jeszcze deficyt w zatrudnieniu. Problemem w tym zawodzie jest nie tylko kwestia zarobków, ale również warunków pracy. Asystenci rodzinni i pracownicy socjalni pracują z wyjątkowo trudnym elementem ludzkim, więc jeżeli mamy do czynienia ze zjawiskami patologicznymi i brutalizacją życia rodzinnego, to tacy pracownicy po prostu są psychicznie wypaleni w krótkim czasie – mówi w rozmowie z money.pl prof. Juliusz Auleytner, pomysłodawca programu "Rodzina 500 Plus".
Niektóre świadczenia nie rosną w tempie 500 plus
Jest jeszcze jeden problem, na który uwagę w ostatnich dniach zwrócił dziennik "Fakt". Chodzi o świadczenie zwane "500 plus dla niesamodzielnych". Istnieje ono od 2019 r., a przysługuje osobom, które z innych źródeł dochodów nie otrzymują więcej niż 1656,80 zł miesięcznie. W przypadku dochodów stosowany jest mechanizm "złotówka za złotówkę". Corocznej waloryzacji podlega kryterium dochodowe, ale już nie sama kwota świadczenia.
Przed kilkudziesięcioma dniami w Sejmie natomiast protestowały osoby niepełnosprawne i domagały się zrównania renty socjalnej z płacą minimalną. Obecnie renta socjalna wynosi 1588,44 zł brutto. W odpowiedzi rządzący zaproponowali nowe świadczenie wspierające, które ma wynosić od 50 do 200 proc. renty socjalnej, w zależności od potrzeb osoby niepełnosprawnej. Uprawnionych do niego ma być ok. pół miliona osób, a koszt dla budżetu wyniesie 3,5 mld zł.
Dwa projekty – rządowy i obywatelski, zrównujący rentę socjalną z minimalną krajową – są obecnie w Sejmie. Posłowie podjęli prace nad obiema propozycjami.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl