1 maja na ulice niemieckich miast tradycyjnie wyszli przeciwnicy kapitalizmu. Szacuje się, że w samym Berlinie w głównej demonstracji mogło wziąć udział nawet 10 tys. osób.
Nie były to spokojne demonstracje - zamieszki odbyły się w niemieckiej stolicy, ale i we Frankfurcie nad Menem czy w Hamburgu.
Protestujący rzucali w funkcjonariuszy kamieniami i butelkami, ci odpowiadali armatkami wodnymi. Bilans wydarzeń nie jest jeszcze dokładnie znany, ale już wiadomo, że jest sporo rannych.
Policyjne związki zawodowe mówią, że w samej stolicy rannych mogło zostać nawet 50 funkcjonariuszy. W samym Berlinie po starciach zatrzymano około 240 osób.
We Frankfurcie mogło dojść natomiast do brutalnej konfrontacji ok. 3 tys. protestujących z policją.
We Frankfurcie policja użyła armatek wodnych
Są już pierwsze komentarze po tych wydarzeniach. - To zupełnie nie do zaakceptowania - napisała Barbara Slowik, szefowa berlińskiej policji.
Zareagowali również lewicowi politycy. Na przykład Tom Schreiber z SPD nazwał protestujących "wrogami demokracji". Pisał o "nienawiści protestujących wobec policji" - ale nie tylko. - Zarówno ekstremiści z lewicy, jak i ekstremiści z prawicy za nic mają ograniczenia związane z pandemią" - napisał polityk na Twitterze.
Jakie były hasła demonstrantów? Protestowano przeciw kapitalizmowi - takie demonstracje to zresztą pierwszomajowa tradycja w Niemczech. Tym razem jednak wyjątkowo dużo było transparentów dotyczących "niesprawiedliwości pandemicznej". Według demonstrantów, to biedniejsi zdecydowanie bardziej stracili na pandemii COVID-19.
Wyjątkowo dużo było w tym roku haseł krytycznych wobec polityki mieszkaniowej niemieckich władz w dużych miastach.