Jak podają związkowcy, akcja protestacyjna trwa w dziesięciu kopalniach. Górnicy po skończonej pracy zostają pod ziemią i okupują teren kopalni.
- Wydobycie odbywa się normalnie, dlatego nazywamy to protestem, a nie strajkiem - mówi w rozmowie z money.pl Patryk Kosela z "Sierpnia 80". - Część górników pozostaje pod ziemią od poniedziałku, część dołącza do nich po zakończonej pracy i zostaje na kilka godzin. Cały czas dołączają nowi, więc trudno na tę chwilę podać dokładną liczbę protestujących.
Jak mówią związkowcy, ta forma protestu jest dla górników szczególnie trudna i niebezpieczna, ze względu na trudne warunki panujące pod ziemią.
- Panują tam zupełnie inne temperatury. Jeśli siedzą w przewiewie, to jest zimno. Jeśli nie, temperatury mogą być znacznie wyższe, niż na powierzchni - mówi Kosela. - Od początku protestu dbamy o to, żeby zapewnić protestującym opiekę lekarzy i żywność. Przy tej formie protestu można się spodziewać przypadków zasłabnięć czy omdleń.
Napięta atmosfera
Na razie górnicy trzymają się planów protestacyjnych. Część zostaje pod ziemią, pozostali szykują się na manifestację, którą zaplanowano na piątek w Rudzie Śląskiej.
Związkowcy zapowiedzieli też, że 2 października manifestacja górników odbędzie się w Warszawie.
Po wtorkowej przerwie w negocjacjach nastroje wśród załóg protestujących kopalń nie są jednak najlepsze. - Jest bardzo duży niepokój, gniew, emocje są wielkie - mówi Patryk Kosela. - Górnicy, którzy zostają pod ziemią od poniedziałku nie mają kontaktu ze swoimi rodzinami, te rodziny się o nich niepokoją. Widać wielką determinację.
Jak mówią związkowcy, wszystko zależy teraz od wyników negocjacji. Niewykluczone jednak, że protest się zaostrzy i przyjmie formę strajku, a nawet podziemnego strajku głodowego, który jest najostrzejszą formą protestu.
- Mamy szeroki wachlarz możliwości. To mogą być protesty, manifestacje, happeningi, blokady. Nic nie jest wykluczone - mówi Patryk Kosela. - W górnictwie zawsze nadzieja umiera ostatnia, dlatego czekamy na wynik negocjacji.
Kolejna runda rozmów
O godz. 12 rozpoczęły się zebrania w czterech centralach Międzyzakładowego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego. Związkowcy chcą na nich przedyskutować to, co ustalono w czasie wtorkowego spotkania ze stroną rządową.
Spotkanie trwało do północy, na razie żadna ze stron nie chce zdradzać jego szczegółów. Rozmowy mają zostać wznowione o godz. 16.
Protesty rozpoczęły się po tym, jak minął termin ultimatum, które związkowcy postawili premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Po fiasku wcześniejszych rozmów górnicy zażądali spotkania z szefem rządu. Jednak Morawiecki na to wezwanie nie odpowiedział.
Górnicy sprzeciwiają się transformacji Śląska, zaproponowanej przez resort aktywów państwowych. Ich zdaniem transformacja regionu powinna być rozłożona na około 40 lat. Kwestionują też tempo odchodzenia od węgla w energetyce, wynikające z projektu Polityki Energetycznej Polski do 2040 r.
- Nie protestujemy przeciwko transformacji jako takiej. Chodzi o sposób, w jaki ona się dokonuje - mówi Patryk Kosela. - Niech to będzie plan energetyczny na 40 lat, a nie do 2040 roku, w którego efekcie w 2030 roku po kopalniach nie będzie ani śladu.
Rozmowy na temat zmian w Polskiej Grupie Górniczej i transformacji branży trwają od lipca.
Ministerstwo Aktywów Państwowych w planie restrukturyzacji Polskiej Grupy Górniczej zapisało zamknięcie trzech kopalń w Rudzie Śląskiej - chodzi o Bielszowice, Halemba i Pokój.
Plan zakładał też obniżkę wynagrodzeń w Polskiej Grupie Górniczej. Plan ostatecznie nie został zaprezentowany stronie społecznej, bo jak uznał wicepremier Sasin, "wymagał korekt".