Azerbejdżan rozpoczął w niedzielę ofensywę w Górskim Karabachu. Enklawa formalnie jest częścią Azerbejdżanu, choć de facto kontrolują ją Ormianie.
Eksperci w rozmowie z money.pl spodziewają się dalszej eskalacji konfliktu, który trwa już od kilku dekad. Jednak zaznaczają, że nawet jeśli dojdzie do regularnej wojny pomiędzy krajami, jej skutki dla światowej gospodarki będą raczej ograniczone.
- Konflikt, owszem, ma znaczenie polityczne. Ale gospodarcze, w większej skali, raczej nie - mówi money.pl Krzysztof Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich. Zgadza się z nim Adam Balcer instytutu WiseEuropa.
Kaukaz jednak kojarzy się z bogatymi zasobami surowców naturalnych. Czy więc nagle przestały mieć one znaczenie? - Ten obecny konflikt zdecydowanie różni się od konfliktów ormiańsko-azreskich z lat 90. czy dwutysięcznych. Wtedy to Zachód był bardzo zainteresowany złożami kaspijskimi, które z założenia miały był alternatywą dla złóż rosyjskich - wyjaśnia Krzysztof Strachota.
Jak opowiada, w dawnych konfliktach Zachód próbował zbudować korytarze przez Azerbejdżan, by płynęła nim ropa czy gaz. Rosyjskie władze, wpływając na Armenię, robiły natomiast wiele, by to tego nie dopuścić.
Jak wyjaśnia Strachota, ten konflikt się skończył, bo po prostu taka infrastruktura już powstała.
- Świat się nauczył po prostu z tym wszystkim żyć - wyjaśnia ekspert z OSW.
Atak na gazociągi? "Wątpliwe"
Teoretycznie jednak można sobie wyobrazić, że gdy konflikt zacznie eskalować, to wojska Armenii mogą przeprowadzać ataki na kontrolowane przez Azerbejdżan rurociągi czy gazociągi.
- Również wiele strat spowodowałyby ataki na infrastrukturę drogową czy kolejową Azerbejdżanu, bardzo istotną dla tego kraju - komentuje Balcer. W ataki jednak nie wierzy, gdyż jego zdaniem wojska Armenii są po prostu do tego za słabe.
Nieco inaczej widzi to Strachota. - Owszem, Armenia mogłaby zaatakować gazociągi i ropociągi, które należą do Azerbejdżanu. Jednak politycznie byłoby to uznane za akt desperacji. I skonfliktowałoby to Armenię z Zachodem czy z Gruzją - uważa.
Jak mówi Balcer, Armenia, choć pozostaje w sojuszu z Rosją, to ma z nią w ostatnich latach nieco chłodniejsze stosunki niż wcześniej. Zatem zależy jej na wsparciu ze strony innych istotnych krajów. Trudno więc spodziewać się, by poprzez konflikt w Górskim Karabachu w Europie miały skoczyć na stałe ceny za ropę czy gaz.
Jakie zatem są przyczyny kryzysu na Kaukazie? Wieloletnie animozje między oboma państwami wykorzystują inne mocarstwa. - Zmienia się sytuacja w Azerbejdżanie, który jest coraz bogatszy i coraz bardziej istotny w regionie. Tradycyjnym jego sojusznikiem jest z kolei Turcja, która chciałaby zwiększyć swoje wpływy w regionie, kosztem Rosji - uważa ekspert z OSW.
Sytuacja w regionie jest najbardziej napięta od wielu lat. Zarówno Armenia, jak i Azerbejdżan wprowadziły stan wojenny. W wyniku wzajemnego ostrzału w regionie giną cywile oraz wojskowi.