- W ubiegłym roku szefowa rosyjskiego Banku Centralnego Elwira Nabiullina podwyższyła stopę procentową do 16 proc., licząc, że twarda polityka pieniężna zdoła zahamować inflację. To się nie udało, bo inflacja ciągle rośnie - mówił na początku lipca w rozmowie z PAP Władimir Miłow, sympatyzujący z opozycją demokratyczną rosyjski ekonomista i były wiceminister energetyki. I oceniał, że Rosja prawdopodobnie wkrótce podniesie stopy procentowe. Tak się też stało. 26 lipca Bank Centralny Rosji podjął decyzję o podniesieniu głównej stopy procentowej z 16 do 18 proc.
- Wojna, izolacja, sankcje, reorientacja na Chiny, gigantyczny deficyt siły roboczej – to są mocne czynniki proinflacyjne – oceniał na początku lipca Miłow. Jak wyjaśnił, ogromne pieniądze, które trafiają do rosyjskiej zbrojeniówki, napędzają presję inflacyjną, ale nie gospodarkę. - Pieniądze wkładane w przemysł zbrojeniowy nie przekładają się na wzrost gospodarczy, bo nie generują wartości dodanej, nie stymulują nowych łańcuchów produkcji – zauważył ekspert.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak przekonywał, rosyjski model to gospodarka podgrzewana, a wręcz przegrzana państwowymi pieniędzmi, która jednak realnie się nie rozwija. Według oficjalnych danych inflacja 1 lipca rok do roku wyniosła 9,13 proc. Miłow zaznaczył, że o wiele bardziej realistyczny obraz można uzyskać sięgając do badań ośrodka Romir, które prezentują indeks cen FMCG (Fast Moving Consumer Goods), czyli towarów codziennego użytku. W ujęciu rocznym w maju miały wzrosnąć o 34 proc. Tymczasem pierwotny cel Kremla to 4-procentowa inflacja na koniec tego roku.
- Wysoka stopa procentowa i twarda polityka nie pomogły zbić inflacji. Jednocześnie wysoka stopa maksymalnie ogranicza możliwość kredytowania rozwoju gospodarczego. Widać to po danych. W inwestycjach udział kredytów stanowi zaledwie 10 proc., bo dla biznesu są one po prostu niedostępne – wyjaśnił Miłow. - Władze stale chwalą się wzrostem wynagrodzeń, ale żaden wzrost pensji nie jest w stanie przegonić takiej inflacji – ocenił ekonomista.
- Oprócz tego, ponieważ trzeba finansować wojnę, rosną podatki, co także będzie szkodzić inwestycjom i zmniejszać produkcję – oznajmił. Do tego dochodzi brak zaufania do sądów, instytucji, ochrony praw własności.
Wzrost PKB "absolutnie nic nie oznacza"
Władze Rosji powołują się na dane dotyczące wzrostu PKB, jednak zdaniem Miłowa "to absolutnie nic nie oznacza", bo sam wzrost PKB w oderwaniu od innych wskaźników nie odzwierciedla sytuacji gospodarki.
- W ZSRR PKB rósł do samego końca, dopóki kraj się nie zawalił. W sklepach już nic nie było, ale PKB rósł. Dlaczego on rośnie teraz? Władze wzięły pieniądze z rezerw i włożyły je w kompleks zbrojeniowy. Wojskowa część gospodarki, owszem, wykazuje szybki wzrost, ale właśnie dzięki tym pieniądzom. Wszystko pozostałe – albo w ogóle nie rośnie, albo się zmniejsza. W sumie wychodzi 3 proc. wzrostu. Trzeba jednak pamiętać, że gospodarka wojenna to jest 5-7 mln ludzi, mniej niż 10 proc. siły roboczej. Wydatki na armię to 6-7 proc. PKB, ale jest jeszcze przecież 93-94 proc., czyli cała reszta – wyliczył Miłow.
Jak zauważył, "w warunkach ogólnej stagnacji ta 'dokładka' zbrojeniowa może stworzyć wrażenie, że gospodarka rośnie". - Problem z nią jest taki, że ona zależy wyłącznie od pieniędzy w budżecie, a te się kończą. To jest model na krótki okres – ocenił ekonomista.
Wzrost PKB to nie jedyny optymistyczny wskaźnik, na który lubią powoływać się piewcy zwolennicy Władimira Putina. Bank Światowy umieścił ostatnio Rosję w kategorii krajów o wysokich dochodach ludności. Od czterech lat Rosja jest w klasyfikacji Banku Światowego czwartą gospodarką pod względem parytetu siły nabywczej.
- Dlaczego nikt tego nie zauważył? – to pytanie zadał przewodniczący komisji Dumy Państwowej ds. budżetu i podatków Andriej Makarow podczas Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu. - Bo to na nic nie wpływa – odpowiedział sam sobie i zaznaczył, że takie wskaźniki jak wzrost PKB są ważne, ale trzeba mówić nie o nich, lecz "o realnym poziomie dobrobytu".
Makarow to jeden z najbardziej "szczerych" przedstawicieli rosyjskiej władzy, choć nie jedyny. Rosyjską gospodarkę ironicznie opisał jako "gospodarkę cyklu zamkniętego".
Najpierw dajemy pieniądze na wyprodukowanie towaru, a potem dajemy pieniądze, żeby państwo go kupiło. Następnie płacimy za to, żeby zbudować magazyn, by ten towar przechować, bo nikt go nie potrzebuje. Potem jest czwarty etap: dajemy pieniądze na to, żeby go zutylizować - powiedział Makarow w Petersburgu.
Według niego remedium mogłyby być inwestycje prywatne, ale do tych potrzebne jest zaufanie inwestorów.
- Płynne rezerwy Funduszu Dobrobytu Narodowego (FNB), czyli realne pieniądze, którymi dysponuje ministerstwo finansów, zmniejszyły się niemal dwukrotnie od agresji na Ukrainę, przy czym deficyt budżetu jest ciągle podwyższany (a właśnie z tych środków jest finansowany deficyt – PAP). Oni teraz przyjęli poprawki do budżetu, deficyt ma wzrosnąć do ponad 2 bln rubli, a to jest przynajmniej 40 proc. pieniędzy, które zostały w Funduszu – wyliczył w rozmowie z PAP Władimir Miłow.
Ta studnia ma dno
Rosyjski FNB, nagromadzony w tłustych latach rządów Putina dzięki roztropnym ekonomistom, jest, jak wyjaśniają ekonomiści, stopniowo tracony na wspieranie gospodarki. Ta studnia ma jednak dno. Tymczasem według Miłowa konieczne jest kolejne zwiększenie budżetu na armię.
- Wydatki na wojsko trzeba zwiększać, już to widać. Trzeba mocno zwiększać pieniądze na personel i na wyposażenie armii. Ostatnio nawet rosyjski emerytowany generał Siergiej Stiepaszyn, były premier i szef FSB publicznie oświadczył, że "rosyjscy żołnierze żebrzą". Potrzebne są też podwyżki dla wojskowych – stwierdził Miłow.
- Przy obecnej inflacji konieczna jest indeksacja pensji wojskowych. Poza tym do armii nikt nie chce iść. To także bardzo dobrze widać w liczbach. Dwa lata temu za podpisanie kontraktu władze oferowały jednorazową wypłatę w wysokości 200 tys. rubli. Już dawno kwota ta przekroczyła 1 mln, a w niektórych regionach doszła do 1,6 mln – podkreślił ekspert. Oficjalnie władze mówią, że rekrutują miesięcznie 30 tys. nowych "ochotników". W opinii Miłowa, "działają tu te same zasady, co wszędzie – cena rośnie, gdy podaż jest mała". A to oznacza, że władze mają ogromne problemy z naborem ludzi na wojnę – dodał.
Jego zdaniem "w tej sytuacji Putin nieprzypadkowo mówi o rozmowach pokojowych". - Bo on widzi ten moment, kiedy pieniądze się skończą – skonstatował Miłow.
- Ci eksperci, którzy piszą, że w rosyjskiej gospodarce jest wszystko dobrze, oni po prostu uczestniczą w wojnie informacyjnej Putina po stronie Putina – ocenił Miłow, według którego wiele mediów na Zachodzie ulega czarowi propagandy oraz pokusie łatwych i chwytliwych złych wiadomości. Wszystko jest źle, sankcje nie działają, Putin trzyma się świetnie, itd. Złe wiadomości lepiej się sprzedają – powiedział.
"Ta gospodarka się wali"
- Realny obraz jest taki, że ta gospodarka się wali. Może nie tak szybko, jak chciały kraje wprowadzające sankcje, ale to się dzieje – dodał.
- Gospodarka wojenna jest czasowa i jest możliwa, dopóki są pieniądze. Szefowa Banku Centralnego Elwira Nabiullina postawiła na kartę bardzo dużo, bo wszyscy oprócz niej są przeciwko twardej polityce pieniężnej. Wszyscy chcą jej złagodzenia i tanich pieniędzy. Na obniżenie stopy procentowej naciskają lobbyści, wojskowi, zbrojeniówka, biznes – oświadczył Miłow.
Siergiej Czemiezow, szef czołowego rosyjskiego zbrojeniowego giganta Rostec, w majowym wywiadzie dla RBK oznajmił wprost, że rosyjska zbrojeniówka funkcjonuje z krytycznie niską rentownością (2,28 proc.), czyli na poziomie "absolutnie niewystarczającym dla rozwoju", a przedsiębiorstwa Rostecu działają "w trybie przetrwania". Przy obecnej stopie procentowej przedsiębiorstwa zbrojeniowe nie mogą sobie pozwolić na wzięcie kredytów, chyba że otrzymają dotacje od państwa. Poza tym ok. 25 proc. transakcji odbywa się barterem.
- Dla Elwiry Nabiulliny przyznanie, że się nie udało zmniejszyć inflacji, to samobójstwo. Z drugiej strony – pójście za poradami zwolenników drukowania pieniędzy, przekształci Rosję w drugą Argentynę z hiperinflacją, spadkiem siły nabywczej, biedniejącym społeczeństwem – powiedział Miłow.
Jego zdaniem dla uratowania rosyjskiej gospodarki nie wystarczy monetarna ekwilibrystyka. - Inflację można zwyciężyć tylko przez zmianę modelu gospodarczego, powrót do normalności, pogodzenie się z Zachodem, ale tego Nabiullina nie może powiedzieć - ocenił Miłow.