- Ogłoszenie o sprzedaży obiektu pojawiło się bez naszej wiedzy, bez naszej zgody i bez jakiejkolwiek woli właściciela i zarządu - mówi w rozmowie z money.pl Michał Kozak, prezes zarządu Hotelu Arłamów.
W ten sposób komentuje doniesienia o ewentualnej wielkiej transakcji na rynku. Takiej nie będzie, a na pewno nie w związku z hotelem w bieszczadzkim Arłamowie. Ten - jak zapewnia zarząd - na sprzedaż nie jest.
We wtorek w jednym z niemieckich serwisów ogłoszeniowych pojawiła się pełna oferta sprzedaży obiektu. Wycena? Blisko pół miliarda złotych. Do tego zapewnienia o niezbędnej dokumentacji i zdjęcia. Słowem: oferta od A do Z.
Tymczasem władze hotelu zapewniają, że planów sprzedaży nie ma. A wspomnianym głoszeniem zajmą się prawnicy.
- Ogłoszenie, które pojawiło się na portalu, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Wspomniana oferta została niezwłocznie usunięta po naszej interwencji, a prawnicy wyjaśniają już sprawę publikacji - tłumaczy prezes spółki.
Właścicielem firmy jest Antoni Kubicki - inżynier i przez wiele lat właściciel firmy Kamax - Fabryki Urządzeń Mechanicznych. W latach 80. jego spółka produkowała na przykład zderzaki i amortyzatory dla kolei. Biznes szedł doskonale, firma zdobywała kolejne patenty i kontrakty. Aż w 2006 roku Kubicki z inwestycji po prostu wyszedł. Sprzedał ją za 200 mln zł.
Do oddawanego majątku nie trafił za to stary rządowy ośrodek w Bieszczadach, który Kamax kupił w pewnym momencie od gminy Ustrzyki Dolne. Ta stała się jego właścicielem, gdy Arłamów przestał być rządowym ośrodkiem wypoczynkowym. Stało się to w momencie transformacji ustrojowej. Kubicki ten biznes zostawił i rozpoczął remont. I dołączył do wąskiego grona przedsiębiorców, którzy wyłożyli miliony na renowację obiektu - niewiele droższe były hotele np. Tadeusza Gołębiewskiego.
Dziś hotel w Arłamowie to obiekt z salami konferencyjnymi, boiskami, spa, polem golfowym i lądowiskiem dla helikopterów. I jak się okazuje, Antoni Kubicki z biznesu wcale wychodzić nie chce. Na miejscu trwają za to inne inwestycje.
- W tej chwili hotel jest zamknięty dla gości, a ten czas wykorzystujemy na drobne prace przygotowawcze i zakończenie dawno podjętych inwestycji. To chyba najlepiej pokazuje, że Hotel Arłamów ma dość jasno określoną przyszłość. Zakończyliśmy inwestycję nowej ujeżdżalni koni i powiększonej kawiarni. W planach są m.in. dodatkowe miejsca noclegowe i modernizacja pozostałej infrastruktury, która pozwala na dojazd do nas i udany wypoczynek - dodaje prezes zarządu.
Jak wskazuje, już sama lista inwestycji pokazuje, że właściciele firmy wciąż poważnie myślą o tym biznesie. I nie szukają okazji do wyjścia.
- Sytuacja w branży hotelarskiej jest ultratrudna, w ciągu ostatniego roku straciliśmy około 30 mln zł - przyznaje jednak prezes spółki.
- Jest jednak tylko jedno wyjście i innej rady dla nikogo nie mam. Trzeba sobie radzić i tak staramy się działać. Z załogi liczącej 360 osób pracy nie stracił nikt. Oczywiście czekamy na ściągnięcie obostrzeń, czekamy na moment, gdy będziemy mogli wrócić do pełnej pracy - mówi.
- Zainwestowaliśmy za to ponad 1,2 mln zł w systemy chroniące naszych gości, w tym w systemy oczyszczające powietrze przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Rozwiązanie, które stosowane jest przez NASA, Pentagon, a w Polsce przez Wojskowy Instytut Medyczny, pojawiło się też w naszej placówce. Efekt? W ciągu wakacji mieliśmy blisko 70 tys. gości i absolutnie żadnego zakażenia. Jeżeli nawet koronawirus pojawiłby się w powietrzu, to w ciągu 15 minut już go nie będzie - dodaje prezes Michał Kozak.
Hotel Arłamów to jeden z największych obiektów w Polsce. I jeden z najbardziej znanych - również wśród tych, którzy nigdy na Podkarpaciu (gdzie leży obiekt) nie byli. A powód jest dość prosty.
Dwukrotnie z jego usług korzystała reprezentacja Polski w piłce nożnej, przygotowując się tam do kolejnych mistrzostw. Pobyt kadry w hotelu był szeroko relacjonowany w mediach, więc każdego dnia słyszeliśmy, co też "nasi chłopcy" robili w Arłamowie. Gdzie byli, jak wypoczywali, jakie warunki pogodowe panują na miejscu.
Obiekt szybko stał się znany również wśród tych, którzy mieli ochotę wypoczywać w Bieszczadach, ale chcieli to robić w dość ekskluzywnych warunkach. To inna, droższa wersja powiedzenia: "A może rzucić to wszystko i jechać w Bieszczady?".