W hotelach jest bardzo małe ryzyko zakażenia koronawirusem. Taka konkluzja płynie z najnowszego raportu brytyjskiego National Health Service, który jest odpowiednikiem polskiego Ministerstwa Zdrowia.
Czytaj też: Otwarcie hoteli. Rząd ogłosi decyzję jeszcze w tym tygodniu. "Straty są nie do odrobienia"
Badanie wykazało, że hotele powodują transmisję zakażeń koronawirusem na poziomie 1,7 proc. Dla porównania, w supermarketach odsetek ten to 12,1 proc., czyli zarazić się w sklepie czy galerii handlowej jest znacznie łatwiej.
"Wzywamy Radę Medyczną przy KPRM do natychmiastowej zmiany strategii walki z pandemią na terenie Polski. Należy w pilnym trybie zaktualizować decyzje rządowe" - apeluje w reakcji na wyniki tego badania Polska Izba Hotelarzy.
W rozmowie z money.pl prezes Polskiej Izby Hotelarzy Marek Łuczyński - powołując się na brytyjskie badania - podkreśla, że rząd powinien otworzyć hotele bez limitu osób. Jednak oczywiście przy zachowaniu reżimu sanitarnego.
- 25 czy 50 proc. obłożenia byłoby niefortunne. Hotelarze doskonale opracowali odpowiednie procedury. My ponadto postulujemy powołanie specjalnej funkcji koordynatora ds. przestrzegania reżimu sanitarnego w hotelach powyżej 10 pokoi - mówi.
Jak wyjaśnia, taka osoba miałaby odpowiadać własnym nazwiskiem za przestrzeganie reguł sanitarnych przez personel, ale także gości hotelowych. Ponadto każdy z gości powinien wypełniać ankietę kwalifikacyjną.
Podobnego zdania jest Jan Wróblewski, współzałożyciel Zdrojowa Invest&Hotels. Jak mówi w rozmowie z money.pl, hotelarze mają już dość, bo są wyczerpani finansowo i sfrustrowani niezasadnymi merytorycznie i najostrzejszymi restrykcjami oraz nierównym traktowaniem w stosunku do innych branż. Zwłaszcza, że szara strefa i wyjazdy zagraniczne działają.
- Hotele powinny zostać po prostu otwarte w oparciu o wypracowany reżim podwyższonego bezpieczeństwa i higieny, w którym już pracowały, zwłaszcza że społeczeństwo odnalazło się w tych realiach. Wprowadzanie ograniczeń w obłożeniu, gdy jesteśmy po feriach, też nie ma sensu - mówi Wróblewski w rozmowie z money.pl.
- Warto także dodać, że restauracje hotelowe działały przez dłuższy okres niż te "na mieście" przed bieżącym zamknięciem, ponieważ mogą być otwarte tylko dla gości hotelu, którzy są zameldowani. Zatem nie ma uzasadnienia, by teraz też ich wcześniej nie otworzyć. Nie ma także innego racjonalnego wyboru niż pełne otworzenie hoteli w najbliższym czasie - dodaje.
Jak twierdzi Marek Łuczyński, warto, by rząd raz na zawsze zapomniał o amerykańskich badaniach z wiosny ubiegłego roku (na które się powołuje, podtrzymując decyzję o zamknięciu branży) i zastąpił je nowszymi, bardziej dokładnymi.
Prezes PIH wspomina o ostatniej publikacji rządu, który pokazał grafikę dotyczącą ryzyka zarażenia COVID-19 w zależności od lokalizacji. Eksperci wskazali, że rząd – powołując się na dane magazynu "Nature" – odczytał je nieprawidłowo.
A w publikacji rząd wskazał, że największe ryzyko na zarażenie się koronawirusem jest w restauracjach z obsługą kelnerską. Tuż za nimi znalazły się centra fitness oraz kawiarnie i bary, dalej: hotele, restauracje z zamówieniami realizowanymi przy barze, kościoły, gabinety lekarskie, sklepy spożywcze i supermarkety oraz sklepy z produktami używanymi.
Restauracje także do otwarcia?
Bezpieczniej niż w supermarketach jest też w branży gastronomicznej, co sugeruje, że otwarcie i tej branży byłoby uzasadnione.
- Zasada obłożenia co drugiego stolika wydaje się słuszna. Restauratorzy są przygotowani na przyjęcie gości, mają odpowiednie doświadczenie nabyte w pandemii. W ścisłym reżimie sanitarnym powinny być otwierane - twierdzi prezes Polskiej Izby Hotelarzy Marek Łuczyński.
- To ostatni moment, by poluzować obostrzenia, ale w sposób odpowiedzialny. Nie negujemy koronawirusa i zagrożeń z nim związanych, ale chcemy pogodzić walkę z pandemią ze zdrowiem psychicznym i dbałością o polską gospodarkę. Dlatego potrzebujemy zaktualizowanej strategii - podsumowuje Łuczyński.
NHS wykonało swoje badanie między 5 a 11 października 2020 r. na próbie 73561 osób zarażonych nowym, brytyjskim szczepem wirusa, który - jak przekonują naukowcy - jest bardziej zakaźny od pierwotnego.