W polskiej armii służy 110 tys. żołnierzy zawodowych, z czego aż 55 proc. to żołnierze kontraktowi. Od kiedy wprowadzono służbę kontraktową – na określony czas (od 2 do 6 lat) oraz do konkretnego garnizonu – zawodowi szeregowi zaczęli się wykruszać.
W latach 2018-2020 na 13,5 tys. zawodowych szeregowych służbę opuściło aż 5,2 tys. żołnierzy. To blisko 40 proc. całej kadry. Powód? Głównie brak stabilizacji życiowej - nigdy nie ma pewności, czy po upłynięciu czasu trwania kontraktu będzie można liczyć na podpisanie kolejnego lub awans. Jeśli nie - trzeba się przebranżawiać.
Zawodowi szeregowi na kontraktach w dwóch pierwszych latach służby zarabiają od 4110 zł do 4233 zł brutto miesięcznie. Kandydaci do służby przygotowawczej dostają obecnie 1233 zł miesięcznie. W kolejce do przydziału służbowego mieszkania kontraktowi stoją dopiero za żołnierzami na umowach stałych, którzy mają pierwszeństwo.
Wolą pieniądze od mieszkań
Jeśli nie są z miejscowości, w której służą, należy się im świadczenie mieszkaniowe na wynajęcie lokum na własną rękę. W zależności od położenia garnizonu, rodzaju służby oraz wielkości posiadanej rodziny, dodatek ten wynosi od 360 zł do 900 zł miesięcznie.
Przykładowo, żołnierze służący w Białymstoku, Olsztynie czy Rzeszowie dostają po 660 zł, a w Lublinie – 780 zł. Za takie pieniądze trudno jednak coś wynająć. Dla porównania posłowie na wynajęcie mieszkania dostają ryczałt w wysokości 3 tys. zł miesięcznie.
Żołnierze, którzy nie zdecydują się na przeprowadzkę i ekwiwalent na wynajęcie mieszkania na własną rękę, mogą wnioskować o dodatek za rozłąkę. Obecnie to kwota 540 zł miesięcznie, która musi wystarczyć na przejazdy nawet po kilkaset kilometrów.
Podkreślmy - pobieranie rozłąkowego wyklucza możliwość otrzymywania świadczenia mieszkaniowego. Podobnie, jeśli drugie z małżonków służy w służbach mundurowych i pobiera świadczenie mieszkaniowe lub korzysta z innej formy wsparcia, żołnierz zawodowy go już nie dostanie.
Rodzina żołnierska jest inna
By zapobiec masowym ucieczkom żołnierzy kontaktowych do cywila, resort obrony postanowił zrównać żołnierzy zawodowych w prawach i znieść służbę kontraktową, zastępując ją umowami bezterminowymi. Taki zapis znalazł się w projekcie ustawy o obronie ojczyzny, która jest obecnie w konsultacjach społecznych.
Cena, jaką będą musieli zapłacić za zmianę umowy żołnierze, to większa dyspozycyjność wobec armii. W przypadku kontraktu każda zmiana, na przykład dotycząca miejsca pełnienia służby, wymaga zgody obu stron. Tymczasem w przypadku służby stałej żołnierz musi godzić się na relokację. Zatem przejście z kontraktu na umowę stałą dla wielu będzie oznaczać konieczność przeprowadzek w odległe zakątki kraju. Dla wielu żołnierskich rodzin będzie to bardzo trudny wybór.
Monika z Warszawy od kilku lat jest żoną żołnierza zawodowego. Mają małego synka. W armii służy także brat Moniki. O swoim życiu rodzinnym nie lubi mówić. Przyznaje, że niedawno przeszła terapię z powodu problemów rodzinnych. Uważa, że sztandarowe hasła PiS-u o wspieraniu rodzin nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.
– Rodzina jest najważniejsza? Jest pod ochroną państwa? Dobre sobie. W wojsku nie ma żadnego systemowego wsparcia dla rodzin i żołnierzy, mimo że oficjalna propaganda głosi co innego – ocenia Monika.
Jej synek ma zaburzenia emocjonalne, brak ojca w domu rozładowuje często agresją, z drugiej strony wpada też w apatię. Również jej mąż nie radzi sobie z poczuciem winy wobec dziecka, które stale go potrzebuje. Służy jednak w jednostce specjalnej i gdyby poszedł z tym problemem do psychologa lub psychiatry, miałby zdaniem Moniki poważne problemy w pracy. Przełożeni mogliby uznać, że może mieć obniżoną zdolność bojową i być nieprzydatny.
Również Iwona z Lublina, która ma męża oficera, mówi, że życie u boku żołnierza to pasmo niekończących się poświęceń. W ciągu kilku ostatnich lat przeprowadzali się już trzy razy. - Najpierw mieszkaliśmy w Warszawie, potem męża przenieśli do Rzeszowa. Jeździłam regularnie do niego, ale to był komunikacyjny koszmar. Kiedy w końcu trafił do Bydgoszczy, zmieniłam pracę i dołączyłam do niego. Teraz mieszkamy w Lublinie, a jeżdżę do Warszawy do pracy – wylicza Iwona. Dodaje, że gdyby mieli dzieci, pewnie nie zdecydowałaby się na takie życie.
- Jesteśmy żołnierzami i musimy się liczyć z tym, że jak jest rozkaz, to wyjeżdżamy – mówi kpt. Błażej Łukaszewski, p.o. rzecznika prasowego 12 Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej. Żołnierze ze Szczecina i Stargardu służą obecnie na polsko-białoruskiej granicy, czyli 800 km od swojej macierzystej jednostki i domów.
Zdaniem kapitana większość żołnierzy z jego dywizji woli gotówkę niż mieszkanie służbowe, z którym byłby tylko problem w chwili przeniesienia do innego garnizonu. Żołnierze ze Szczecina dostają po 900 zł dodatku mieszkaniowego, a ci ze Stargardu – 670 zł miesięcznie.
W armii lekko nie ma
Zdaniem Macieja Chilczuka, zastępcy redaktora naczelnego portalu "Polska Zbrojna", czasy PRL-u, kiedy żony żołnierzy zawodowych zwykle nie pracowały i jeździły za mężami po całym kraju, bo było ich na to stać, już minęły.
– Dziś kobiety pracują, a przeprowadzka do małego garnizonu typu Nowa Dęba, Orzysz czy Powidz oznacza dla wielu z nich ogromne problemy na rynku pracy lub konieczność zmiany zawodu – podkreśla Maciej Chilczuk.
Jego zdaniem, jeśli wejdą w życie bardzo rygorystyczne przepisy dotyczące relokacji żołnierzy, nastąpi konflikt interesów. Część wojskowych stanie przed dylematem wyboru między wymaganiami służby a rodziną.
- Wielu z nich ma zaciągnięte kredyty mieszkaniowe, ich dzieci chodzą do przedszkoli, do których musieli je zapisać z dużym wyprzedzeniem, mają pod ręką dziadków, a żony pracę - wylicza nasz rozmówca, ale też dodaje, że armia zawsze wymagała od żołnierzy mobilności. – Ta służba tak ma, że jeździ się gasić ogień tam, gdzie on wybucha, a nie tam, gdzie człowiekowi jest wygodniej – podkreśla Chilczuk.
Jego zdaniem warto też mieć na uwadze plany rozwoju Wojska Polskiego. Tworzenie nowych jednostek i zwiększanie liczebności armii może pociągać za sobą konieczność "przesuwania" żołnierzy na inne stanowiska w innych, nowych jednostkach.
Zgodnie z założeniami PiS docelowo armia zawodowa w Polsce ma liczyć 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej. Niewykluczone, że w związku z trudną sytuacją na naszej wschodniej granicy, zostaną tam skierowane pewne jednostki, nie tylko tymczasowo, ale już na stałe.
Fikcyjne kolejki po mieszkanie
Jak informuje nas rzeczniczka prasowa Agencji Mienia Wojskowego Małgorzata Weber, na 30 listopada 2021 roku wpłynęło do agencji 10 236 wniosków o przydział kwatery albo innego lokalu mieszkalnego, z czego aż 9,4 tys. to podania od żołnierzy kontraktowych.
- Większość stanowią żołnierze służby kontraktowej, ponieważ zobligowani są obecnymi przepisami ustawy do złożenia w pierwszej kolejności wniosku o przydział lokalu mieszkalnego, pomimo chęci otrzymywania wyłącznie świadczenia mieszkaniowego - tłumaczy rzeczniczka.
Podkreśla, że jeśli nowa ustawa o obronie ojczyzny wejdzie w życie - obowiązek składania podań o mieszkanie zostanie zniesiony i fikcyjna kolejka po mieszkania w wojsku znacząco się skróci. Będą o nie występować tylko ci, którzy naprawdę ich potrzebują. Reszta od razu dostanie świadczenia, bez zbędnej procedury.
Pytana o to, dlaczego świadczenia mieszkaniowe dla żołnierzy są tak niskie w stosunku do rynkowych cen najmu, rzeczniczka odpowiedziała, że są one wyliczane nie na wynajem całego mieszkania, ale jedynie za pokój dla żołnierza. Jego rodzina w tych kalkulacjach nie jest brana pod uwagę.