We wrześniu przeciętne wynagrodzenie w średnich i dużych firmach wyniosło 5841,16 zł brutto - poinformował GUS we wtorek. To oznacza wzrost płac o 8,7 proc. w skali roku. Podwyżka jest solidna. Żaden pracownik taką nie pogardzi, choć ekonomiści zauważają, że spada tempo wzrostu wynagrodzeń, przy jednoczesnym przyspieszeniu wzrostu cen.
- Realnie wynagrodzenia spadają - przyznaje w rozmowie z Money.pl Dawid Pachucki, ekonomista ING Banku Śląskiego.
Odejmując inflację od dynamiki wzrostu płac - wychodzi 2,8 proc. O tyle realnie wzrosło w rok wynagrodzenie. W sierpniu różnica wynosiła 4 proc. Najkorzystniej ta relacja wyglądała w maju, gdy przez efekt bazy (załamanie w danych sprzed roku) wynagrodzenia rosły w tempie ponad 10 proc. i przewyższały wzrost cen o 5,4 proc.
Trzeba przyznać, że różnica na poziomie obecnych niecałych 3 proc. nie jest nadzwyczajnie niskim wynikiem. Podobny był np. tuż przed wybuchem pandemii. Są jednak obawy, czy nie dojdzie do sytuacji, że podwyżki cen dorównają płacom i siła nabywcza przeciętnego Kowalskiego przestanie rosnąć.
- Wydaje się, że na razie nie ma takiego ryzyka, choć spodziewamy się, że inflacja przyspieszy. W grudniu może być na poziomie 6,8 proc. I może to już być bliskie tempu wzrostu wynagrodzeń - ocenia ekonomista ING.
Wtórują mu ekonomiści BOŚ Banku. "W kolejnych miesiącach podwyższony poziom inflacji będzie nadal przekładał się na niższy wzrost funduszu płac w ujęciu realnym, tj. relatywnie słabsze ożywienie siły nabywczej dochodów gospodarstw domowych" - czytamy w komentarzu.
Presja na wzrost wynagrodzeń i spirala
Dawid Pachucki wierzy jednak, że to może być tylko przejściowy spadek siły nabywczej. Widzi ciągle dużą presję na dalszy wzrost wynagrodzeń. Szczególnie w przypadku pracowników, którzy mają najbardziej pożądane kompetencje na rynku.
Ekonomiści Pekao, komentując poranne dane GUS, wskazują, że płace rosną już w szybszym tempie, niż wynikałoby to z długoterminowego trendu, jaki rysował się jeszcze przed pandemią. Jednocześnie na wykresie pokazali, że poziom zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw nie wrócił jeszcze do poziomu sprzed COVID-19. Do tego brakuje jeszcze około 100 tys. pracowników.
Pachucki ocenia, że nie widać jeszcze, żebyśmy wpadli w spiralę cenowo-płacową, ale dostrzega duże ryzyko, iż także to zjawisko będzie miało miejsce. Przed tym samym przestrzegał ostatnio szef NBP Adam Glapiński.
A pierwsze tego typu objawy są widoczne. Są już specjaliści, którzy podpisują kontrakty z zapisami o waloryzacji wynagrodzeń.
Ekonomista ING zaznacza, że upowszechnienie tego typu mechanizmów dla całej gospodarki nie byłoby korzystne. Wzrost płac powinien być bowiem zależny głównie od wzrostu wydajności.
Co dalej z zarobkami?
W komentarzach do danych GUS ekonomiści BOŚ podzielili się swoimi prognozami na kolejne miesiące. Oczekują utrzymania do grudnia dynamiki zatrudnienia w okolicach 0,5 proc. rok do roku oraz wzrostu wynagrodzeń powyżej 8 proc. w większości miesięcy.
Przewidują też, że z początkiem 2022 roku będzie to dalej dynamika rzędu 7-8 proc. Zastrzegają przy tym, że prognozy obarczone są ryzykiem.
"Biorąc pod uwagę doświadczenia krajów europejskich o dotychczas najwyższych statystykach zachorowań na COVID-19 zakładamy, że dalsze pogorszenie tej sytuacji w Polsce w ograniczonym stopniu wpłynie na aktywność gospodarczą i tym samym na rynek pracy" - czytamy w analizie BOŚ. Wtedy można oczekiwać spadku dynamiki zatrudnienia i wynagrodzenia.
Brakuje pracowników
Liczby pokazujące wzrost zatrudnienia i płac wyglądają optymistycznie, ale w komentarzach ekonomistów mocno wybrzmiewa problem braku rąk do pracy. Przedsiębiorcy nie mają łatwo.
- Tempo wzrostu zatrudnienia spowolniło, jednak sam popyt na pracę dalej jest wysoki. W przyszłym roku ponownie dadzą o sobie znać problemy niedoboru pracowników. W efekcie presja płacowa pozostanie wysoka - uważa Jakub Rybacki, analityk Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Wskazuje, że przedsiębiorstwa wciąż zgłaszają wysoki popyt na pracowników, a liczba ofert pracy powróciła do poziomów sprzed pandemii. Dane GUS pokazują, że od kwietnia 2020 odsetek osób długotrwale niepracujących w relacji do bezrobotnych wzrósł z 45 do 55 proc.
- Oznacza to, że coraz mocniej kurczy się pula łatwo dostępnych pracowników. Polskie przedsiębiorstwa będą coraz częściej musiały aktywizować pracowników powyżej 50. roku życia - podkreśla Jakub Rybacki.
Ostatnie badanie NBP wskazuje, że w drugim kwartale 63 proc. firm raportowało większe żądania płacowe ze strony pracowników. To wielkość zbliżona do szczytowych poziomów. Dlatego też eksperci PIE spodziewają się, że dynamika wzrostu wynagrodzeń pozostanie wysoka w kolejnych kwartałach.
Ekonomiści ING dostrzegają rosnącą konkurencję firm o kandydatów, co wymaga większej inwencji, by zapełnić wolne stanowiska, zwłaszcza w kontekście coraz niższej stopy bezrobocia w Polsce. "Wysoka liczba pozapłacowych bonusów może już nie wystarczyć" - ostrzegają.