Inflacja za listopad wyniosła 7,8 proc. W piątek dowiedzieliśmy się, że wskaźnik za grudzień wyniósł 8,6 proc. Przed pandemią na przestrzeni niemal 20 lat maksymalnie sięgała 5 proc.
Temat cen od dłuższego czasu rozgrzewa m.in. scenę polityczną. Rząd i opozycja przerzucają się winą za inflację, podając mniej lub bardziej sensowne argumenty. Głośnym przykładem tego była ostatnio wymiana zdań za pośrednictwem mediów społecznościowych między premierem Mateuszem Morawiecki i liderem PO Donaldem Tuskiem.
Obaj skupili się tylko na cenach gazu i przy tej okazji premier wskazał głównego winnego za inflację - kryzys energetyczny. A ten miał zostać wywołany przez kolegów Tuska z Brukseli, którzy w imię walki z globalnym ociepleniem doprowadzili do gigantycznego wzrostu kosztów produkcji prądu.
Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki wskazuje, że "inflacja przyszła z zewnątrz" i rząd nie miał nic do powiedzenia. W tym duchu wypowiada się większość posłów Zjednoczonej Prawicy. To samo, ale innymi słowami, mówi też prezes NBP Adam Glapiński. Przekonuje, że decyzje banku o stopach procentowych nie były spóźnione i nie dało się powstrzymać inflacji, która jest globalnym problemem.
Skąd wzięła się inflacja w Polsce?
Gdy słucha się polityków, nasuwa się wiele pytań. M.in. o to, dlaczego akurat Polska jest wśród krajów z najwyższą inflacją w UE, skoro to globalny problem? Czy NBP jednak nie zbagatelizował pierwszych sygnałów drożyzny wiele miesięcy temu? Czy rząd rozdawnictwem pieniędzy nie przyłożył ręki do drożyzny?
Na te pytania odpowiedzi ma Mikołaj Raczyński z Noble Funds TFI. Analityk zauważa, że inflacja w Polsce to szerszy problem, który nie tylko ogranicza się do ostatnich 12 miesięcy. Wskazuje, że skumulowana inflacja za lata 2019-2021 (rok przed, w trakcie i po pandemii) wyniosła w Polsce około 14 proc. Na podobnym poziomie znalazła się jedynie w Rumunii i na Węgrzech, czyli krajach, które mają sporo własnych problemów.
Raczyński wrzuca dość duży kamień do ogródka rządzących, mówiąc o prowadzonej od kilku lat strategii utrzymywania gospodarki w stanie "high pressure economy". Oparta była na wielu transferach takich jak: 500+, 13+,14 emerytura, silne podwyżki płacy minimalnej oraz tanim kredycie.
Pierwsze lata tej polityki przyniosły, wraz z dobrą koniunkturą na Zachodzie, istotny wzrost konsumpcji, która pociągnęła za sobą silne spadki bezrobocia. Jak zauważa ekspert Noble Funds TFI, wraz ze spadkiem bezrobocia strategia ta nie ulegała aktualizacji. Wytyka rządowi, że nie studził rozgrzanej gospodarki, a wręcz przeciwnie - były intensyfikowane działania pobudzające.
- Tak zaczęła powstawać w gospodarce coraz większa presja płacowa. Presja płacowa, która obecnie przerodziła się już we wczesną fazę spirali płacowo-cenowej - wskazuje Raczyński.
Rząd wpuścił do obrotu dużo pieniędzy, a efekt ten wzmocnił dodatkowo NBP, który w pandemii ściął koszt pieniądza niemal do zera. Kredyty były tanie, a jednocześnie w sytuacji, gdy oszczędności nie dało się bezpiecznie ulokować na sensowny procent, przy kilkuprocentowej inflacji, wpompowane w gospodarkę 200 mld zł zaczęło krążyć.
- Pieniądza jest więc za dużo przy zbyt niskich realnych stopach procentowych. Aby spowolnić inflację, sektor państwowy musi przestać dodawać pieniądze do gospodarki w takim tempie - sugeruje Mikołaj Raczyński.
Inflacja importowana z zagranicy
Oczywiście nie można zrzucać całej winy na rząd i NBP. Szczególnie w świecie tak dużych gospodarczych powiązań między krajami. Jednym z głównych winowajców wysokiej inflacji na świecie są Stany Zjednoczone.
Amerykańskie władze też uruchomiły szeroko zakrojone programy pomocowe, dla których wsparciem były też drukowane przez bank USA miliardy dolarów. Gdy ludzie przestali obawiać się pandemii, doprowadziło to do skokowego wzrostu popytu.
Przy obecnych problemach z produkcją (np. braki w surowcach i opóźnienia w dostawach) można więc mówić o inflacji podażowej. Ceny rosną, bo na rynku jest mniej towarów, niż wynika z zapotrzebowania klientów. Z tym że większym problemem jest niedostateczna produkcja, a nie nadmierny popyt.
- Olbrzymia stymulacja fiskalna w USA, podlana pandemiczną zmianą nawyków zakupowych konsumentów (więcej dóbr, mniej usług) rozlała się więc po świecie, natrafiając w międzyczasie na ograniczenia sanitarne wśród producentów. Globalna inflacja jak znalazł - podsumowuje Raczyński.
Kurs złotego nie pomaga
Analityk zauważa, że dla polskiej gospodarki w obecnym stanie dość skutecznym mechanizmem obrony przed wysoką inflacją byłby kurs walutowy.
- Jeżeli drożeją dobra w innych krajach, to aby ich cena nie rosła jeden do jednego w kraju, to kurs walutowy powinien być silniejszy. W ostatnim czasie stało się jednak odwrotnie. Polski złoty jest dość słaby na rynku walutowym, podbijając ceny już i tak rosnących globalnie cen dóbr importowanych - zauważa analityk Noble Fund TFI.
Wytyka NBP "absurdalną" decyzję z grudnia 2020 roku o interwencjach na rynku, w których bank pozbywał się złotówek, osłabiając naszą walutę. Do tego "straszył" rynki finansowe oraz obywateli ujemnymi stopami procentowymi. Ekspert zwraca też uwagę na eskalację sporu pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Unią Europejską.
- Gdyby tych dwóch kwestii udało się uniknąć, kurs euro mógłby dzisiaj znajdować się bliżej 4,30 zł, a nie 4,60-4,70 zł, a to mogłoby pozwolić obniżyć inflację o 1,5-2 punkty procentowe - ocenia Raczyński.
Ceny energii dopiero dadzą o sobie znać
Wiele było powiedziane o różnych przyczynach szalejącej inflacji. A co z głównym tematem ostatnich dyskusji politycznych, czyli cenami energii i polityką klimatyczną UE? Analityk podkreśla, że nie miały w ostatnich latach kluczowego znaczenia dla inflacji. Przypomina, że cena ropy znajduje się na tym samym poziomie, co w 2018 roku, a ceny energii wystrzeliły dopiero w ostatnich miesiącach.
- Z tym dopiero przyjdzie nam się zmierzyć - ostrzega. Podkreśla, że jako kraj nie mogliśmy uniknąć podwyższonej inflacji, ale dało się sprawić, by drożyzna była mniej dotkliwa.
- Walka z inflacją dopiero się zaczyna. Aby ją wygrać, należy przede wszystkim dobrze rozpoznać przeciwnika. Błędna diagnoza może bowiem prowadzić do błędnych recept i pogorszenia stanu pacjenta - podkreśla Mikołaj Raczyński.