Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sierpniu wyniosło 5337 zł brutto - podał Główny Urząd Statystyczny. Oznacza to, że było ono o 212 zł wyższe niż w sierpniu ubiegłego roku.
Trzeba dodać, że dane GUS dotyczą zatrudnionych na umowę o pracę w średnich i dużych firmach, w których pracuje co najmniej 10 osób. Po drugie, jest to kwota brutto. Na konto statystycznego Kowalskiego wpływa znacznie mniej pieniędzy.
Są podwyżki, ale jest też inflacja
W sierpniu dostał on na rękę 3850 zł, podczas gdy rok temu było to 3700 zł. Średnia płaca netto wzrosła zatem w ciągu roku o 150 zł. Biorąc pod uwagę fakt, że wzrost ten wyhamował w ostatnim czasie przez pandemię, można zaryzykować twierdzenie, że jest to całkiem niezły wynik.
Niestety, takie porównanie nie uwzględnia inflacji, a ceny nie stoją przecież w miejscu.
W sierpniu ceny poszły w górę średnio o 2,9 proc. w porównaniu z sierpniem rok temu. Zatem biorąc pod uwagę inflację, przeciętna płaca brutto wzrosła w skali roku nie o 212 zł, a o zaledwie 60 zł. Natomiast przeciętna płaca na rękę wzrosła nie o 150 zł, a zaledwie o 43 zł.
W Polsce wzrost cen jest prawie najwyższy w Unii Europejskiej. Jak wspomnieliśmy wyżej, według GUS inflacja w sierpniu wyniosła 2,9 proc. i była nieco niższa niż w poprzednich miesiącach. Natomiast w czwartek poznaliśmy najnowsze dane unijnego urzędu statystycznego Eurostat, według którego wskaźnik ten wyniósł 3,7 proc.
Skąd ta różnica? Metodologie dokonywania obliczeń przyjmowane przez GUS i Eurostat różnią się. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku. Jednak europejskie statystyki są lepsze do porównywania inflacji w różnych krajach.
Polska na niechlubnym drugim miejscu
Takie porównanie pozwala zaobserwować, że już połowa krajów UE odnotowuje spadek średniego poziomu cen w porównaniu z ubiegłym rokiem. Ale nie Polska. Większa inflacja niż w Polsce panuje tylko na Węgrzech.
Zobaczmy, jak realnie rosło przeciętne wynagrodzenie w ciągu ostatniej dekady. W całym 2019 roku nominalnie wzrosło o 7,3 proc., jednak realnie znacznie mniej, bo o 4,8 proc., co widać na wykresie. Resztę "zjadła" inflacja.
Natomiast kiedy w 2015 roku mieliśmy do czynienia z niewielką deflacją, czyli ceny lekko spadły, odczuwalny wzrost wynagrodzeń (4,2 proc.) był wyższy niż ten wynikający tylko z "suchych" danych (3,1 proc.).
Wzrost cen uderza nie tylko w płace, lecz także w oszczędności Polaków. W ostatnim czasie jest to dużo bardziej odczuwalne z powodu drastycznych cięć stóp procentowych, do których doszło w tym roku. W rezultacie oprocentowanie depozytów bankowych spadło prawie do zera. Trzymanie pieniędzy na lokacie nie chroni już nawet przed inflacją.
Podsumowując, tempo wzrostu wynagrodzeń wyhamowało przez recesję spowodowaną pandemią. Część naszych wynagrodzeń "zjada” inflacja, która należy do najwyższych wśród krajów Unii Europejskiej. Jeżeli mimo to Kowalskiemu uda się coś zaoszczędzić i założy lokatę w banku, to realnie straci pieniądze, bo zysk z lokaty nawet nie pokryje inflacji.