Pięć dni temu GUS zaprezentował dane dotyczące cen. Wynikało z nich, że średnio rosną w tempie 2,4 proc. w skali roku. Tak niskiej inflacji nie notował od połowy 2019 roku.
Gdy wydawało się, że drożyzna odpuszcza, pojawiły się statystyki europejskiego urzędu statystycznego. Według nich ceny w naszym kraju w grudniu urosły znacznie mocniej - o 3,4 proc. Wspólnym mianownikiem danych GUS i Eurostatu jest fakt, że to trzeci z rzędu odczyt, sugerujący spadek inflacji.
Dość duża różnica w obu przypadkach wynika z odmiennej metodologii porównywania cen. Do tego przyjmuje się m.in. typowe koszyki zakupowe, które w GUS i Eurostacie mają różne składy.
Można się spierać, która metodologia jest lepsza, ale bez wątpienia wadą polskiego wskaźnika jest brak porównywalności z innymi krajami. Europejski indeks pokazuje zmiany cen analogicznych towarów i usług w takich samych proporcjach w różnych krajach.
Okazuje się, że dalej jako kraj utrzymujemy się na pierwszym miejscu pod względem tempa wzrostu cen (w skali roku). Za nami plasują się Węgry (o 0,6 pkt. proc. niższa inflacja) i Czechy (inflacja niższa o 1 pkt. proc.).
Średnio w Unii Europejskiej ceny w grudniu były o zaledwie 0,3 proc. wyższe niż rok wcześniej. To oznacza, że inflacja w naszym kraju jest ponad 11-krotnie wyższa.
Warto zauważyć, że w blisko połowie krajów UE nie tylko ceny nie rosną, ale też są średnio niższe, porównując rok do roku. Najbardziej jaskrawym przykładem jest Grecja, gdzie inflacja przyjmuje wartość minus 2,4 proc.
Więcej pieniędzy po zakupach zostaje też w takich krajach jak: Słowenia, Irlandia, Niemcy, Hiszpania czy Włochy.