To był jeden z najdłużej działających sklepów w Szczecinie. Małe zoo otworzyło swoje podwoje w centrum miasta jeszcze w 1959 roku.
- Nie przetrwaliśmy pandemii, choć nie jest tak, że to jedyna przyczyna tej smutnej decyzji - opowiada money.pl Dorota Miedkowska, kierowniczka likwidowanego sklepu, która pracowała w nim od 1987 r.
Te inne powody to chociażby rosnąca konkurencja ze strony sklepów wielkopowierzchniowych oraz internetowych.
- Ale nie tylko. Trudno utrzymać sklep zoologiczny, sprzedając tylko zwierzęta. Zarabialiśmy na przykład na sprzedaży karmy. Jednak tę można było kupić obok nas, w drogerii dużej sieci. Zwykle po takich cenach, których my nie mogliśmy klientom zaproponować. Konkurowanie z wielkimi sieciami było z roku na rok coraz trudniejsze - opowiada Miedkowska.
Lekcja biologii
Kierowniczka sklepu dodaje, że "szczęściem w nieszczęściu" jest to, że przed likwidacją udało się sprzedać wszystkie zwierzęta. - Żadne nie trafi do schroniska, wszystkie pójdą do świadomych odbiorców - zapewnia.
Najszybciej udało się sprzedać ryby, ale znaleźli się też nabywcy na gryzonie oraz ptaki. Na sprzedaż zostały tylko woliery dla ptaków, lodówka oraz zamrażarka.
Zdaniem Miedkowskiej miasto traci ciekawy punkt na swojej mapie. - To był obowiązkowy punkt wycieczek dla dziadków ze swoimi wnuczkami. I można powiedzieć, że dla dzieci była to taka pierwsza lekcja biologii - mówi Miedkowska, z wykształcenia ichtiolog.
Lokal po Małym zoo trafi w ręce miasta. Miedkowska liczy, że może w tym punkcie pojawi się nowy sklep zoologiczny, ale jak przyznaje, "szanse na to zbyt wielkie nie są".
Czytaj też: Kubek za 2 zł, koszula za 3 zł, telewizor za 400 zł. Tanie sklepy podbijają Polskę
Małe sklepy walczą o życie
Małe zoo nie jest wyjątkiem. Pandemia wykańcza małe sklepy. Według badania NielsenIQ takie punkty nie wytrzymują konkurencji z gigantami świata handlu. W 2020 roku ubyło na przykład ponad 1,6 tys. małych sklepów spożywczych, 181 sklepów monopolowych czy 970 kiosków.Kto zyskuje? Na przykład supermarkety - tych w zeszłym roku powstało 256 oraz dyskonty, których przybyło 195.
Konrad Wacławik z NielsenIQ nazywa to zjawisko "optymalizacją sklepów" i zauważa, że zyskują te formaty handlowe, które odpowiadają społeczeństwu, które żyje szybko i ceni sobie wygodę.
Czy to oznacza, że tradycyjne mniejsze sklepy czy punkty gastronomiczne z historią, renomą i oddanymi klientami są skazane na upadek?
Ostatni rok pokazał, że miłośnicy takich punktów potrafią jednak się zmobilizować i o nie zawalczyć. Jak opisywaliśmy w money.pl, podczas pandemii kłopoty miała Helena Grajewska-Stroniewska, która od kilku dekad sprzedawała kapelusze przy ul. Kuźniczej we Wrocławiu. Zakład jednak udało się uratować. Klientka sklepu opublikowała post na Facebooku z apelem o jego odwiedzenie, a chętni na kapelusze ustawiali się przed sklepem.
Bohaterem najbardziej znanej z takich historii jest jednak punkt z rurkami z Ronda Wiatraczna w Warszawie. "Pomocy!" - zaapelowali w listopadzie 2020 r. właściciele punktu, który działa od 1958 roku. Odzew był gigantyczny, a przez kilka dni, aby kupić rurkę, trzeba było odstać swoje w kolejkach. Ostatecznie punkt z rurkami udało się uratować.
O sporym szczęściu mogą też mówić właściciele szczecińskiej kawiarni "Okienko", którzy przed pandemią żyli głównie ze studentów. 5,3 tys. zł na pomoc przekazali im lokalni nauczyciele, którzy zorganizowali akcję pomocy dla gastronomii. Na zbiórkę przekazywali środki z własnych "trzynastek".