Jest kampania i kolejne miliardy lądują na stole. Na razie jako obietnice, ale z zapewnieniami, że w przypadku wygranej zobaczymy konkretne projekty ustaw.
W niedzielę swoje pomysły pokazał Karol Nawrocki. Najpierw usłyszeliśmy obietnice wydatkowo-rozwojowe: CPK, atom, programy inwestycyjne i infrastrukturalne odwołujące do modernizacyjnych aspiracji Polaków. Potem mieliśmy kosztowne obietnice mające zostawić w kieszeni Polaków spore sumy. Odmianą wobec obietnic kandydatów z poprzednich kampanii jest to, że w zasadzie zniknęły już obietnice transferowe (poza "godną waloryzacją"), a ich miejsce zajęły obniżki podatków.
Miliardowe koszty
Koszty wyborczego pakietu Nawrockiego nie są małe. Proponowanych przez niego zmian w podatkach jest dużo, nie wszystkie z nich można w pełni oszacować. Jak słyszymy od osoby ze sztabu kandydata popieranego przez PiS, to, co proponuje Nawrocki, "nie będzie bardziej kosztowne niż 800 plus".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kandydat popierany przez PiS uważa, że stawki VAT powinny zostać obniżone o 1 pkt proc. To coś, co przez kilkanaście lat nie udało się ani rządom PO-PSL, ani PiS. Dochody z VAT w tym roku mają wynieść 355 mld zł - to 21 proc. więcej niż w zeszłym. Według naszych obliczeń, jeśli stawki tego podatku spadną o 1 pkt proc., to obniżka może kosztować budżet nawet do 20 mld zł. Jak słyszymy, podobne są szacunki ze sztabu PiS.
Kolejna pozycja to PIT 0 dla rodzin z dwójką lub więcej dzieci. Miałoby to dotyczyć rodzin z dziećmi do 25. roku życia, o ile się uczą lub są niepełnosprawne. W innym przypadku maksymalny wiek dzieci uprawniający do skorzystania z ulg to 18 lat. Koszt szacowany przez autorów pomysłu to około 5,5 mld zł. Do tego mają dojść koszty dopuszczenia do ulg prorodzinnych osób na ryczałcie i podatku liniowym, a więc tych najlepiej zarabiających.
Następny pomysł to podwyżka progu podatkowego do 140 tys. zł., obecnie wynosi on 120 tys. zł. Dane z rozliczenia PIT za 2023 r. pokazują, że takich podatników było 1,3 mln i jak szacujemy, przesunięcie dla nich progu o 20 tys. zł w górę kosztowałoby około 4,5 mld zł. Ale to dotyczy sytuacji dochodowej sprzed dwóch lat, od tego czasu wynagrodzenia rosną, trzeba założyć, że więcej podatników przekroczyłoby II próg, więc koszty także będą wyższe.
- Łącznie zmiany w PIT to naszym zdaniem około 10 mld zł, ale wiele zależy od wzrostu płac. Jak będzie duży, to może być nawet kilkanaście mld zł - słyszmy z PiS.
PiS mówi o ciężko pracujących. PO: to pomysły pod bogatszego wyborcę
Do tego dochodzą jeszcze koszty likwidacji podatku Belki dla części podatników, czyli zwolnienie z podatku dochodu z oszczędności do 140 tys. zł. Plan ograniczenia podatku Belki ma też resort finansów - tu według pierwotnych założeń zwolnienie dotyczyłoby oszczędności czy inwestycji do 100 tys. zł.
Inne propozycje Nawrockiego to: obniżki rachunków za prąd o jedną trzecią, likwidacja podatku od spadków oraz wpisanie do Konstytucji zakazu podatku katastralnego.
- PiS był postrzegany jako partia rozdająca pieniądze a my chcemy pomóc ludziom ciężko pracującym - słyszymy uzasadnienia tych pomysłów.
Ale jak zwraca nam uwagę jeden z ekonomistów, te propozycje pomogłyby dobrze zarabiającym, bo dla nich będą najbardziej korzystne. Generalnie zmienią polski system PIT w bardziej regresywny, czyli taki w którym osoby o wyższych odchodach płacą relatywnie niższe podatki niż ci mniej zarabiający. - Mało odkrywcze i skrojone pod bogatszego wyborcę - słyszymy z kolei od ważnego polityka PO.
Jeśli chodzi o kwestie emerytalne, to mowa jest "godnej waloryzacji", czyli co najmniej 150 zł. Tegoroczna waloryzacja najniższej emerytury wyniosła 97 zł, czyli była niższa o ponad 50 zł od pomysłu kandydata, ale oprócz tego w tle jest obietnica sporej podwyżki 14. emerytury. To powrót to kampanijnej obietnicy PiS. Łącznie mogą one kosztować 6-7 mld zł. Z informacji money.pl wynika jednak, że pomysł idzie dalej, bo dotyczyłby także stworzenia bardziej korzystnej podstawy do wyliczenia waloryzacji.
Jak widać, zsumowane koszty wyliczonych powyżej obietnic to, co najmniej 40 mld zł, czyli około 1 proc. PKB. A dojdą jeszcze koszty tych niepoliczonych.
Wydatki też w górę
Co z drugą stroną rachunku? Wymienione propozycje w większości oznaczają niższe wpływy do budżetu , a nie ma propozycji zmniejszenia wydatków, mowa o ich wzroście. Nawrocki proponuje podtrzymanie wydatków na duże projekty rozwojowe, zagwarantowanie 5 proc. na obronność oraz nowy pomysł na Fundusz Technologii Przełomowych. A oprócz tych obietnic dochodzą jeszcze realia budżetowe, takie jak już dziś niedoszacowane wydatki na zdrowie.
Jest wprawdzie zapowiedź "budżetowego pancerza", czyli ochrony finansów publicznych m.in. przed mafiami VAT, ale nie wiadomo, jak ją pogodzić z tym, że w przepisach miałyby się znaleźć sztywne zapisy o interpretacji przepisów zawsze na korzyść podatnika?
Sami zwolennicy Karola Nawrockiego nie mają wątpliwości, że nie ma tu rewolucji.
Nie da się wymyślić koła na nowo. Zaadresowane są polityki, które wyszły nam z badań - mówi nam jeden z polityków PiS.
Kłopot z obietnicami. "Strategia na 100 proc. długu w relacji do PKB"
Jeśli chodzi o całość pakietu, jaki pokazał Nawrocki, to kłopot polega na jego wewnętrznej sprzeczności w kontekście tego, co dzieje się w finansach publicznych oraz wyzwaniach, takich jak wojna w Ukrainie i konieczność dozbrojenia.
- Widać strategię taką, że zmniejszyć podatki, ale zwiększyć lub utrzymać wydatki. Czyli idziemy w kierunku irlandzkich niskich podatków, ale wydatki chcemy mieć skandynawskie, szwedzkie łącznie z dodatkowymi ogromnymi wydatkami zbrojeniowymi. I to jest strategia na 100 proc. długu w relacji do PKB. Bo jeśli nic nie zrobimy z wysokim deficytem, to w półtorej dekady nasz dług wzrośnie do takiego poziomu - mówi Sławomir Dudek z Instytutu Finansów Publicznych.
Próby uprzedzenia i rozbrojenia tego typu krytyki słyszeliśmy już od samego Nawrockiego oraz jego zaplecza. Padały stwierdzenia, że i w 2015, i w 2020 r. eksperci też mówili, że ówczesne sztandarowe pomysły PiS czy kandydata PiS są zbyt kosztowne i budżet ich nie udźwignie, a przecież się udało.
Faktycznie, jednak zasadnicza różnica polega na tym, że 5 i 10 lat temu warunki były zupełnie inne.
- W 2015 r. wydatki publiczne w relacji do PKB wynosiły 41,5 proc., a dochody 39 proc. PKB.
- W 2020 r. dochody wyniosły 41 proc., ale wydatki wzrosły już do 47 proc., ponieważ była pandemia i rządu uruchomił tarcze antykryzysowe.
- W kolejnych latach wydatki spadły do 43 proc. PKB, ale w 2023 roku znów wzrosły do 47 proc.
- Obecnie zmierzają do blisko 50 proc. przy dochodach, które w 2023 r wyniosły 42 proc. i w kolejnym roku nie były dużo wyższe.
To właśnie irlandzkie dochody i skandynawskie wydatki, które tworzą zupełnie nową rzeczywistość budżetową z wysokim deficytem powyżej 5 proc. Tymczasem przed kampaniami 2015 i 2020 deficyt był dużo niższy. A ponieważ tego typu wysoki deficyt na wpływ na dług, to już w przyszłym, a najpóźniej w 2027 r. dług w relacji do PKB przekroczy próg 60 proc. Budżet płaci za obsługę długu 2,5 proc. PKB, czyli około 100 mld zł.
W takiej sytuacji raczej powinniśmy słyszeć o tym, że skoro musimy więcej wydawać na bezpieczeństwo, to podatki powinny iść w górę, a nie w dół, ale takich komunikatów nie słychać nawet od ministra finansów.
- Problem jest taki, że w Polsce elity polityczne boją się powiedzieć słynne zdanie Churchilla, że czeka nas krew, pot i łzy. Nikt nie jest chętny, by ogłosić taki program i nie ma takich emocji w społeczeństwie. Wręcz przeciwnie - ludzie są zmęczeni wojną - słyszymy od polityka PiS.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl