Premier Donald Tusk potwierdził we wtorek, że po wyborach prezydenckich dojdzie do rekonstrukcji rządu. Wcześniej o takiej ewentualności mówili koalicjanci, przede wszystkim wicepremierzy Krzysztof Gawkowski i Władysław Kosiniak-Kamysz.
Zgodnie z zapowiedzią Tuska rząd miałby być znacznie mniejszy. O kandydatach do dymisji słychać już od jakiegoś czasu, ale zapowiedzi premiera będą opierać się nie tylko na ocenie ministrów, ale także koalicyjnych parytetach. A te wynikają z układu sił w koalicji, wynikającego z liczby mandatów w Sejmie.
Po odejściu piątki posłów Partii Razem od klubu Lewicy, koalicja dysponuje dziś 242 mandatami, z czego prawie 65 proc. - 157 mandatów - ma KO. Po 13 proc. mają obecnie Polska 2050 i PSL. Niespełna 9 proc. ma Lewica, a przed odejściem Razem ten udział zbliżał się do 11 proc. Jeśli przełoży się te proporcje na liczbę ministrów w obecnym rządzie, to widać, że dosyć dokładnie oddaje je liczba ministrów.
Obecnie, łącznie z premierem, rząd ma 27 ministrów, z czego 19 stoi na czele resortów. KO ma ich 16, łącznie z premierem. 3 ma partia Hołowni, ale ten jest marszałkiem Sejmu, więc ma drugą funkcję w państwie, a nie ministerialną tekę. Po 4 ministrów, w tym po wicepremierze, mają Lewica i PSL. Ludowcy proporcjonalnie mają najsilniejszą reprezentację wobec siły klubu, bo ich czterej ministrowie stoją na czele resortów, podczas gdy w KO, Lewicy i Polsce 2050 są jeszcze członkowie rządu bez teki.
Kto może być zagrożony
Premier zapowiedział korekty o charakterze strukturalnym, co oznacza, że żaden z ministrów nie ma zagwarantowanej swojej obecnej pozycji, nawet jeśli nie kojarzy się z jakimiś spektakularnymi wpadkami. Kto wobec tego może nie czuć się pewny swojej przyszłości w rządzie? W pierwszej kolejności niemalże tradycyjnie wymieniani są: minister klimatu Paulina Hennig-Kloska, minister rolnictwa Czesław Siekierski, minister przemysłu Marzena Czarnecka, minister w KPRM ds. równości Katarzyna Kotula.
Niektórzy wskazują też na Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz z resortu funduszy czy Krzysztofa Paszyka - choćby z racji tego, że między nimi często dochodzi do kompetencyjnych starć, a rekonstrukcja może być okazją do ich przecięcia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Znakiem zapytania w tej układance jest Marcin Kierwiński, który na razie pełni rolę rządowego pełnomocnika ds. odbudowy po powodzi w południowej Polsce. Może się bowiem okazać, że rekonstrukcja w połowie roku będzie dobrą okazją do zakończenia jego misji i wskazania mu nowej funkcji przez premiera - czy to w rządzie, czy samorządzie (jeśli prawdą okażą się spekulacje o możliwym starcie Kierwińskiego na prezydenta Warszawy w przypadku wygranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich).
Dwa warianty
Znaczna redukcja rządu, którą zapowiada Donald Tusk, będzie wynikała nie tylko z ocen personalnych ministrów, ale w mniejszym czy większym stopniu będzie musiała wziąć pod uwagę koalicyjny układ sił. Należy się spodziewać, że koalicjanci będą bronili się przed redukcją tek, bo mówiąc pół żartem pół serio, dla KO utrata jednego resortu to redukcja o 10 proc. potencjału w rządzie, ale już dla mniejszych koalicjantów to utrata kilkudziesięciu procent.
Na podstawie obecnego układu sił przygotowaliśmy dwa warianty tego, jak może po rekonstrukcji wyglądać rząd. W obu zakładamy 5 ministrów bez teki, wliczając w to premiera. Uznaliśmy, że tacy ministrowie, jak szef Kancelarii Premiera Jan Grabiec czy przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów Maciej Berek, zostaną na swoich funkcjach.
Natomiast dwa lub trzy fotele ministrów bez teki mogą, jak dziś, osładzać różne nierówności w rozdziale resortów. Co do liczby resortów, to choć premier mówił o jednym z najmniejszych rządów w Europie, to ostrożnie założyliśmy, że w jednym z wariantów będzie 15 resortów, a w drugim 17. Tak było w 2007 r. w pierwszym rządzie Donalda Tuska.
Na poniższych grafikach pokazujemy, jaki dokładnie udział w rządzie przypadłby poszczególnym partiom na bazie czystej arytmetyki. W wynikach pojawiają się ułamki, ale ponieważ polityka nie zawsze podlega regułom matematycznym, nie zaokrągliliśmy ich do liczb całkowitych, by pokazać, przed jakim dylematem w podejmowaniu decyzji stanie Donald Tusk. W dalszej części tekstu opisujemy natomiast, jak ta arytmetyka może się przełożyć na decyzje polityczne.
Rząd mniejszy
Co się zmieni, jeśli premier zdecyduje się na wariant z 15 resortami i 20-osobowego rządu? Jak wynika z koalicyjnego układu sił, jeśli chodzi o podział resortów, to najbardziej odpowiadający mu przydział ministerstw to 10 dla KO, po 2 dla Polski 2050 i PSL i tylko jedno dla Lewicy. I w tym, i w kolejnym wariancie Lewica płaci cenę za odejście posłów Razem, co zmniejsza jej koalicyjną siłę. Natomiast jeśli chodzi o ogólny przydział, to KO miałaby 13 ministrów łącznie z premierem i ministrami bez teki, a Lewica ze wskaźnikiem 1,7 też aspirowałaby o ministra bez teki.
Pytanie, co z partiami Trzeciej Drogi. Ich udział w takim gabinecie to 2,6, ale możliwe, że tylko jedna z nich dostałaby jednego ministra bez teki, a druga obeszłaby się smakiem. Tyle że w tym rozdziale należy jeszcze brać pod uwagę funkcje wicepremierów (dziś jest ich dwóch) oraz rozdanie sejmowe i to, czy dojdzie do zapowiadanej zmiany na fotelu marszałka. Oczywiście tak samo ważna jest waga poszczególnych resortów.
Rząd średni
Nieco więcej luzu miałaby koalicja w przypadku średniego rządu - 17 resortów i 22 ministrów z premierem. Tu, zgodnie z proporcjami, KO przypada 11 ministerstw i pojawia się znak zapytania, co dalej. Bowiem proporcja dla Polski 2050 i PSL to 2,25 resortu, a dla Lewicy 1,48. I w tym przypadku partia Włodzimierza Czarzastego na pewno biłaby się o drugi resort dla siebie. Z kolei, gdyby trzymać się sztywno parytetów, znaczyłoby to, że dwaj pozostali mniejsi koalicjanci KO zostaliby przy dwóch resortach, jak w wersji rządu z 15 ministerstwami. Jeśli chodzi o ogólną liczbę ministrów ogółem, łącznie z tymi bez teki, to KO miałaby ich 14, Polska 2050 i PSL po 3, a Lewica - 2.
Ostateczna decyzja będzie należała do koalicji i premiera, ale należy się spodziewać ostrych negocjacji, bo bez względu na wynik wyborów prezydenckich, powyborcza rekonstrukcja będzie traktowana jako przedbiegi do wyborów parlamentarnych.
Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl