W środę Ryszard Czarnecki stawił się w Prokuraturze Okręgowej w Zamościu, gdzie usłyszał zarzut. Śledczy zarzucają mu doprowadzenie Parlamentu Europejskiego "do niekorzystnego rozporządzenia mieniem o znacznej wartości w łącznej kwocie 203 tys. 167 euro, poprzez podanie nieprawdy w sporządzonych i podpisanych dokumentach".
Według prokuratury Czarnecki zrobił to "w celu osiągnięcia korzyści majątkowej", składając od 10 czerwca 2009 r. do 12 listopada 2013 r. łącznie "243 wniosków o zwrot kosztów podróży, w których podano nieprawdę". Śledczy ustalili, że miał podać nieprawdziwe dane na temat miejsca zamieszkania w Jaśle, choć faktycznie zamieszkiwał w Warszawie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Już w lutym prokuratura informowała, że jej zdaniem Czarnecki "uczynił sobie z popełnienia przestępstwa stałe źródło dochodu". Po ujawnieniu afery z kilometrówkami, Czarnecki zwrócił do kasy PE kwotę 439 tys. 663 zł, czyli 104 tys. 517,66 euro. "A to oznacza, że polityk PiS będzie miał do zwrotu, według ustaleń śledczych, 414 tys. 979 zł".
Tzw. sprawa "kilometrówek" Ryszarda Czarneckiego trafiła do Prokuratury Okręgowej w Zamościu jeszcze jesienią 2020 r. Przez trzy i pół roku niewiele się w niej działo. Ruszyła dopiero po odejściu PiS od władzy i zmianach w Ministerstwie Sprawiedliwości i prokuraturze. Czarneckiemu grozi do 15 lat więzienia - czytamy.
"Wyborcza" przypomina, że Czarnecki tłumaczył mediom, że "za nieprawidłowości dotyczące wspomnianych delegacji za dojazdy do Brukseli i Strasburga odpowiadają przede wszystkim jego byli współpracownicy, a on sam już wszystkie środki zwrócił do PE".
W środę były europoseł nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i złożył krótkie wyjaśnienia, "w których zanegował fakt popełnienia zarzuconego mu przestępstwa".