Najpopularniejszą miarą poziomu rozwoju gospodarczego państw pozostaje produkt krajowy brutto (PKB), czyli wartość wszystkich finalnych dóbr i usług wytworzonych na terenie kraju. Po ten wskaźnik sięga też prezes NBP Adam Glapiński, gdy na swoich comiesięcznych konferencjach opowiada o "polskim cudzie gospodarczym".
I rzeczywiście, PKB Polski rósł w ostatnich latach w zdumiewającym tempie. Od końca 2019 r., pomimo pandemii COVID-19 i wojny w Ukrainie, wskaźnik ten wzrósł w Polsce realnie (tzn. przy założeniu stałych cen) o 10,9 proc. Lepszym wynikiem nie może się pochwalić żadne spośród dużych państw UE.
Szybciej rozwijała się wprawdzie Irlandia, ale tam - ze względu na to, jak w rachunkach narodowych ujmowane są zyski międzynarodowych koncernów - PKB jest mało wiarygodną miarą rozwoju gospodarczego. Poza tym zaś większe niż Polska zwyżki PKB w minionych czterech latach odnotowały tylko Malta (o ponad 18 proc.), Cypr i Chorwacja (o około 14 proc.).
Polska szybko goni kraje zachodniej Europy
Jeszcze lepiej wypadamy pod względem PKB per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej (czyli uwzględniając fakt, że koszty życia w poszczególnych krajach mocno się różnią). W tym przypadku wzrost w minionych czterech latach sięgnął w Polsce 12,9 proc. Poza Irlandią lepszy wynik osiągnęły tylko Bułgaria i Chorwacja.
Skutkiem tak spektakularnego wzrostu polskiego PKB jest to, że błyskawicznie gonimy pod tym względem najzamożniejsze kraje UE. Poziom PKB w przeliczeniu na mieszkańca Polski z zachowaniem parytetu siły nabywczej to już 80 proc. średniego poziomu w UE. Dla porównania: w 2019 r. było to 73 proc., a w 2004 r., gdy Polska wstępowała do Unii Europejskiej, zaledwie 51 proc.
Oczywiście, gdyby wziąć pod uwagę nominalny poziom PKB per capita (czyli bez poprawki na różnice w cenach), wypadamy znacznie gorzej. Produkt na mieszkańca w takim ujęciu to zaledwie 50 proc. średniej unijnej w porównaniu do 27 proc. w 2004 r. Ale takie porównania są pozbawione sensu. Jeśli myślimy o PKB jako o mierze materialnego dobrobytu, interesuje nas to, co mieszkańcy poszczególnych państw są w stanie kupić za to, co wytwarzają. Dlatego zwyczajowo porównań międzynarodowych dokonuje się z zachowaniem parytetu siły nabywczej – i tej konwencji będziemy się trzymali w dalszej części tekstu.
Bardzo wymowny jest fakt, że w ciągu minionych czterech lat PKB per capita w Polsce zbliżył się do unijnej średniej aż o 7 pkt proc. Od początku naszego członkostwa w Unii szybciej goniliśmy zamożniejsze kraje Europy tylko w latach 2009-2012. To okres, gdy wiele z nich znajdowało się w recesji związanej najpierw z globalnym kryzysem finansowym, a następnie z kryzysem zadłużeniowym. To sugeruje, że "polski cud gospodarczy" to w dużej mierze kwestia odporności na szoki zewnętrzne. Przyczyny tej odporności to temat na osobny artykuł. Na pewno jest wśród nich duże sektorowe zróżnicowanie polskiej gospodarki oraz napływ funduszy z UE, ale też prężny krajowy popyt konsumpcyjny.
Irlandzki cud? PKB to zawodna miara dobrobytu
W tej beczce miodu jest też łyżka dziegciu: pod względem PKB per capita gorzej niż Polska wypada wciąż tylko sześć państw UE. To Bułgaria i Grecja, gdzie PKB na mieszkańca jest poniżej 70 proc. unijnej średniej, oraz Łotwa, Słowacja, Węgry i Chorwacja. Na czele zestawienia są z kolei Luksemburg i Irlandia, gdzie PKB na mieszkańca przekracza 210 proc. unijnej średniej. Ale te dwa kraje są zarazem ilustracją tego, że PKB to dość zawodna miara dobrobytu czy też poziomu życia, którego poprawę można uważać za ostateczny cel rozwoju gospodarczego.
Zarówno w Luksemburgu, jak i w Irlandii poziom PKB per capita - nawet z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej - nie przekłada się wprost na to, ile mieszkańcy tych państw mogą kupić. Mówiąc inaczej: poziom konsumpcji jest tam nieadekwatny do poziomu rozwoju gospodarczego mierzonego PKB. Pokazują to publikowane przez Eurostat wskaźniki rzeczywistego spożycia indywidualnego (AIC). W Polsce te wskaźniki malują z kolei bardziej optymistyczny obraz niż PKB per capita, czyniąc "polski cud gospodarczy" tym bardziej imponującym.
Czy Czechy są bogatsze niż Polska?
"AIC odnosi się do wszystkich towarów i usług faktycznie konsumowanych przez gospodarstwa domowe. Obejmuje towary i usługi kupowane przez gospodarstwa bezpośrednio, jak i usługi przeznaczone do indywidualnej konsumpcji przez organizacje pozarządowe i rząd (np. usługi medyczne i edukacyjne)" - tłumaczy Eurostat. Jeśli PKB rozpatrujemy od strony popytowej, tzn. jako sumę wydatków konsumpcyjnych, inwestycyjnych, publicznych i eksportu (pomniejszonego o import), to AIC obejmuje wydatki konsumpcyjne i część publicznych (np. na służbę zdrowia, ale już nie na wojsko). Wskaźnik ten pozwala więc porównywać poziom materialnego dobrobytu w różnych krajach, nie zważając na różnice w aktywności rządów jako dostawców niektórych usług.
Po uwzględnieniu rzeczywistego spożycia indywidualnego (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) Luksemburg wciąż jest najzamożniejszym krajem UE, ale nie wyprzedza innych tak bardzo, jak pod względem PKB. AIC w tym księstwie w 2023 r. przewyższał średnią unijną o 38 proc. Na kolejnych miejscach były Holandia, Austria, Niemcy i Belgia, gdzie AIC przewyższał średnią unijną o ponad 10 proc. W Irlandii rzeczywiste spożycie było zaś sporo poniżej średniej.
Polska jest w grupie państw, w których rzeczywiste spożycie towarów i usług - relatywnie do unijnej średniej - przewyższa PKB. AIC nad Wisłą w 2023 r. wynosił już 86 proc. unijnej średniej w porównaniu do 57 proc. w 2004 r. Wyprzedzamy pod tym względem dziewięć państw Unii Europejskiej (a nie sześć, jak pod względem PKB per capita), w tym Czechy, które teoretycznie są na wyższym poziomie rozwoju gospodarczego (np. MFW zalicza je do państw rozwiniętych, a Polskę - do państw rozwijających się).
Spożycie nad Wisłą rośnie już wolniej niż PKB
Choć dane dotyczące AIC sugerują, że poziom życia w Polsce jest już naprawdę bliski unijnej średniej, nasuwają też mniej optymistyczne wnioski. Po pierwsze, realny wzrost spożycia w minionych czterech latach był wolniejszy niż realny wzrost PKB per capita (z zachowaniem parytetu siły nabywczej). AIC nad Wisłą wzrosło o 10,5 proc., podczas gdy PKB per capita - o 12,9 proc. Co więcej, są dobre powody, aby sądzić, że gonienie zamożniejszych krajów pod względem dobrobytu mierzonego poziomem spożycia będzie traciło impet.
Co do zasady w Europie mniej rozwinięte kraje (o niższym poziomie PKB per capita i o niższym poziomie spożycia per capita) mają większy udział konsumpcji (prywatnej i publicznej) w PKB. W Polsce konsumpcja odpowiada za 68 proc. PKB, przy czym w zdecydowanej większości jest to spożycie dóbr i usług rynkowych, a nie - tych zapewnianych przez państwo. Spożycie usług publicznych odpowiada w Polsce za zaledwie 10,5 proc. PKB przy średniej unijnej na poziomie 13,4 proc. W zamożniejszych krajach UE, które mają mimo to wyższy udział konsumpcji w PKB - np. we Francji i Finlandii - jest to właśnie efekt większej aktywności państwa w dziedzinie usług publicznych.
Jest więc bardzo prawdopodobne, że dalszemu rozwojowi gospodarczemu w Polsce będzie towarzyszył spadek udziału konsumpcji w PKB, co oznaczałoby, że spożycie - które utożsamiamy tu z dobrobytem materialnym - będzie rosło wolniej niż PKB per capita. Chyba, że rosła będzie rola państwa jako dostawcy rozmaitych usług, ale na to się nie zanosi.
Kiedy Polska dogoni Francję?
Gdyby utrzymywały się tendencje z minionych 10 lat, Polska pod względem AIC (z zachowaniem parytetu siły nabywczej) dogoniłaby Francję w 2034 r., czyli już za dekadę. Obecny poziom dobrobytu we Francji osiągnęlibyśmy w 2028 r., czyli nawet szybciej niż w narracji prezesa NBP. W maju Adam Glapiński mówił bowiem, że obecny poziom rozwoju Francji mierzony w PKB per capita z zachowaniem parytetu siły nabywczej, osiągniemy w 2031 r.
Tylko że utrzymanie się dotychczasowych tendencji jest nierealne, szczególnie jeśli chodzi o wzrost rzeczywistego spożycia (a nie PKB). I nie chodzi tylko o to, że wzrost konsumpcji w Polsce będzie zapewne hamował. Drugą przyczyną jest to, że dalszemu rozwojowi gospodarczemu nad Wisłą towarzyszyła będzie zapewne nieco wyższa inflacja niż w krajach zachodniej Europy. To będzie tłumiło wzrost wskaźników liczonych z zachowaniem parytetu siły nabywczej. Krótko mówiąc: Polska jest krajem większego dobrobytu, niż się powszechnie przyjmuje, ale też czas jego gwałtownej poprawy jest już za nami.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl