Krzysztof Majdan, money.pl: Wpadły mi w oko wasze badania. Wynika z nich, że Polacy co najmniej raz w roku oddają auto do mechanika. Siebie na "przegląd techniczny" w postaci badań profilaktycznych, już nie.
Dominik Swadźba, założyciel startupu uPacjenta.pl: Myślę, że jest dużo powodów. Najważniejszy to czas. Zawsze mówimy o tym, że nie mamy czasu na nic w życiu, nie mamy go też na swoje zdrowie. Wynika to też z tego, że udanie się na badania, dojazd, parkowanie, bycie na czczo, wydaje nam się czymś, co psychicznie chcemy opóźnić, jest niewygodne, czasochłonne, trzeba brać wolny poranek. Stąd ludzie, którzy nie mają nagłej potrzeby, starają się to oddalić w czasie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z tego badania wynika, że na Zachodzie sobie z tym lepiej radzą. Też mają prace, też muszą być na czczo. Może to kwestia kulturowa? Polak zakłada, że jest niezniszczalny.
Wszystko to kwestia świadomości. Edukujemy Polaków, badamy poziom zdrowia, jak się zmienia. Istotnie im dalej na Zachód, tym kultura dbania o zdrowie jest wyższa. To z Ameryki przyszły do nas siłownie i diety, choć wspomnieć trzeba, że w indeksach zdrowego żywienia nie wypadają najlepiej. Ale mają wyższą świadomość profilaktyki zdrowotnej.
To jest geneza twojego startupu? Bo na tym polega - przyjeżdżacie do klienta z badaniami, nie trzeba odsiadywać w przychodni. Jaki cel zamierzacie realizować w następnej kolejności dzięki inwestorom?
To, czyli brak czasu, plus traumy. Ja bałem się pobrań krwi, samego momentu. Chcemy temu przeciwdziałać, by nie wyrobiły sobie za młodu traumy, niechęci do lekarzy. Osiągnęliśmy jak dotąd całkiem fajne rezultaty tej edukacji, wykonujemy ok. 50 tys. badań miesięcznie. Jest bardzo dużo do zrobienia. Wiele osób wciąż bada się za rzadko. I to jest właśnie plan - kontynuacja edukacji oraz stworzenie na przyszły rok aplikacji, swoistego inteligentnego laboratorium z wynikami badań. Wreszcie, chcemy wejść do krajów zachodnich, by tę misję szerzyć globalnie.
Biznesowo ma to sens. Skalowanie, bo polscy klienci niespecjalnie się przejmują badaniami.
Jest coraz lepiej.
Bycie startupem jest trudne samo w sobie. Teraz jest trudniej, recesja, spadek koniunktury, kryzys energetyczny. Jak zmieniło to reguły gry dla startupów?
Bardzo. To, co się wydarzyło w tym roku... Jeszcze na początku pandemii COVID-19 niektóre branże miały problemy, ale było dużo dofinansowań, wszyscy pomagali przedsiębiorcom, by nie zbankrutowali, żeby dali radę dalej działać. To doprowadziło nas do dzisiejszej sytuacji.
Czyli?
Efektu pandemii plus wojny w Ukrainie. Mamy bardzo wysoką inflację, problemy gospodarcze. Dla startupów w naszym regionie to podwójny problem. Dlatego, że pieniądze odpływają na Zachód. I niekoniecznie zatrzymują się w zachodniej Europie, wręcz stamtąd także odpływają. We wrześniu byłem w USA, gdzie rozmawiałem z bankami inwestycyjnymi. One wprost powiedziały, że w tym momencie mają niesamowitą ilość pieniędzy z takiej dla przykładu Szwajcarii, która zawsze wydaje się bezpieczną wyspą, odporną, a jednak środki odpływają. Bliskość konfliktu zbrojnego nie powoduje nic dobrego. Sytuacja jest trudna, bo ciężko pozyskać inwestycje.
Źródło wysycha.
Tak. Szczególnie w tych dalszych fazach rozwoju startupu, kiedy takie spółki z jednej strony szybko rosną, a z drugiej potrzebują na to dużych pieniędzy i często nie są w stanie wyjść z tej fazy. To wszystko powoduje, że z perspektywy inwestora to dość ryzykowna inwestycja w takim momencie. Gdy rosną stopy zwrotu z lokat i depozytów, to dla inwestora bezpieczniejsza lokata kapitału. Zwyżka inwestowania w ryzykowne projekty, jaką mieliśmy wcześniej, znacznie osłabła i tu wracamy do odpływu kapitału.
Co to oznacza dla startupów i firm?
Że najbliższe 2 lata trzeba przetrwać z takim kapitałem, jaki się ma. Trzeba dużo bardziej zwrócić uwagę na marżowość, nie można kupować tego wzrostu za wszelką cenę, tylko rozumieć, jak kreatywnie biznes może generować środki, aby przejść przez trudny okres, gdy mniej pieniędzy jest na finansowanie. To w zasadzie powrót do korzeni ekonomii. Przychód, koszt, zysk. Zrozumienie, że każdy klient musi wygenerować jakiś mały zysk, by firma przeszła przez to w miarę suchą stopą. Nie jest to czas na wzmożone inwestycje.
Dla najmądrzejszych paradoksalnie to dobry okres, bo powstaje mniej nowych firm, mniej spółek dostaje rundy inwestycyjne, więc przetrwają i po tym czasie będą mieli duże firmy, gdy dostaną kapitał, będą mogły niesamowicie się rozwinąć, bo będą już po kryzysie. Bardzo trudny czas, ale ci, którzy będą działać zgodnie z zasadami ekonomii, przetrwają i będą mieć dużo łatwiej.
Sytuacja wpływa też na wyceny, dotąd pompowane. Mniej sprzedawania marzeń, więcej konkretów i zysku.
Tak, kiedyś liczyło się "story" startupu, historia.
Nikt nie jest kuloodporny. Najgorsi wypadną, im nic już nie pomoże. Najlepsi, jak mówisz, przetrwają. A ci ze środka stawki? Jak można zaimpregnować startup na to, co nadchodzi?
Zazwyczaj w tych najbardziej napompowanych przedsiębiorstwach, które rosły za wszelką cenę, widzimy dużo zwolnień. Dotyczy to też dużych spółek technologicznych, nie tylko w USA. Związane jest z tym, że pewien sposób inwestycji, która często jest robiona ludźmi, nie daje się utrzymać. Wiedząc o tym, że za rok nie będzie inwestycji, na którą liczyliśmy, a która napompowałaby nas na kolejne lata, musimy redukować liczbę zatrudnienia. Nie da się ekonomicznie utrzymywać firmy na dużej stracie. A zatem to pierwsza rada - przemyślane zatrudnianie. Czy potrzebujemy tych nowych osób na dłuższy czas, bo coś wniosą do struktury kosztów i przychodów? Znów wracamy do ekonomii. Trzeba się zastanowić dwa razy przed zatrudnieniem. Obok tego trzeba sprawdzić inne wydatki.
Na przykład?
Na przykład na badania i rozwój. Wydaje mi się, że nie jest to najlepszy moment, by rozpędzać wydatki na to, co nie przynosi od razu konkretnych dochodów. Oczywiście w małym zespole można coś takiego nowego badać i tworzyć, ale nie jest to czas na duże inwestycje. Moja rada, którą sam często otrzymuję celem impregnacji biznesu, to wydawanie pieniędzy tylko na to, co do czego jesteśmy pewni, że przyniesie zwrot. To remedium dla małych, średnich i dużych.
Medtech to dość zagadkowy rynek, przynajmniej dla mnie. Co jest świętym graalem tej branży? Albo czymś przełomowym.
Firmy podobne do nas, te związane z technologiami i służbą zdrowia, a także te od sztucznej inteligencji dla biznesu, nadal dostają środki na inwestycje. To wynika z faktu, że działają w obszarze najważniejszym, czyli zdrowia. Startupy z obu branż często obniżają też koszty przedsiębiorstw, automatyzując pewne procesy. Z mojej perspektywy to właśnie przełomowe, startupy, które powodują, że ktoś inny nie traci dużo pieniędzy, na te najbardziej zwracam uwagę. Nie są to może jakieś gadżety, które mają zmienić nasze życie, czego niektórzy próbowali.
Theranos?
Theranos i Elisabeth Holmes, mieliśmy ostatnio finał sprawy. Przełom widzę właśnie tam, gdzie pojawiają się oszczędności. Jest taka firma, DispatchHealth, która tydzień temu zebrała dużą kwotę inwestycji. Na co? Przenosi opiekę medyczną nad osobami starszymi lub po zabiegach do ich domów. Dzięki temu ogranicza koszty służby zdrowia w Stanach, który jak wiemy, jest bardzo wysoki.
Czyli to jest wyjątek od reguły? Mówiłeś, że kapitał odpływa, ale obszary związane z technologią w służbie zdrowia, sztuczną inteligencją, mogą na inwestycje liczyć?
Tak. Szczególnie w tych miejscach, gdzie poprawiają efektywność.
Krzysztof Majdan, money.pl