Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Dużo hałasu zrobił wpis republikańskiego senatora Mike'a Lee na platformie X, który stwierdził, że prezydent powinien mieć wpływ na władzę wykonawczą i że Rezerwa Federalna (amerykański bank centralny - przyp. red.) jest przykładem tego, jak USA odeszły od Konstytucji.
Natychmiast poparł ten wpis Elon Musk (napisał, że w stu procentach zgadza z senatorem), który bardzo przyczynił się do wygranej Donalda Trumpa i ma zapewnione miejsce w jego administracji. To rozpoczęło na nowo dyskusję o tym, jak prezydent USA ma być umocowany w stosunku do Rezerwy Federalnej (Fed).
Prezydent USA rzeczywiście ma władzę wykonawczą i kieruje instytucjami, które pod taką władzę podlegają. Problem w tym, że Mike Lee się myli, bo Fed nie jest częścią władzy wykonawczej. Władza Fed pochodzi od Kongresu, czyli od legislatywy. Jednak kwestia wpływu prezydenta na działania FOMC (Federalnego Komitetu Otwartego Rynku) i całej Rezerwy Federalnej od dłuższego już czasu jest w centrum uwagi ludzi, którzy zajmują się rynkami finansowymi. Dorzucę i ja swój kamyczek.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szef Fed vs. kapryśny Trump
Obiektywny zapewne nie będę, bo jak wiadomo, nie byłem zwolennikiem Donald Trumpa i nie jestem politykiem, więc w tej sprawie zdania nie zmienię. Prezydent USA ma wpływ na Fed przez wybór jej przewodniczącego. Przewodniczący wybierany jest spośród członków Rady Gubernatorów przez prezydenta za radą i zgodą Senatu na czteroletnią kadencję.
Jeroma Powella na szefa Fed wyznaczył sam Donald Trump za swojej pierwszej kadencji w Białym Domu - w listopadzie 2017 roku. W styczniu 2018 roku nominacja została zatwierdzona przez Senat. W 2022 roku ponownie wybrał go na szefa Fed prezydent Joe Biden, a Senat USA zatwierdził go na tym stanowisku.
Po wyborach 5 listopada Senat został przez Republikanów odbity, więc i teraz prezydent Trump wybierze nowego szefa Fed. Jednak kadencja Jerome Powella mija dopiero w maju 2026 roku. Po ostatnim posiedzeniu FOMC Powell - na pytanie, czy zrezygnuje ze stanowiska, po tym jak Donald Trump został wybrany prezydentem - odpowiedział krótko: nie. Dodał jeszcze, że prawo nie pozwala prezydentowi na skrócenie kadencji szefa Fed.
Kapryśny Donald Trump przed wyborami wysyłał wyraźny sygnał, że chciałby pozbyć się Powella. Od dłuższego czasu prezydent-elekt mówi, że powinien mieć wpływ na to, co robi Fed. Jeśli pamięta się, że Trump ma zdecydowanie autorytarne zapędy, trudno się dziwić, że marzy mu się rola, jaką miał (bo już raczej z niej zrezygnował) Recep Tayyip Erdogan, prezydent Turcji.
Zmiany szefa Banku Centralnego Republiki Tureckiej były częste i zawsze była to zmiana na kogoś, kto będzie posłuszny. Sam prezydent Erdogan długo twierdził, że to wzrost stóp procentowych napędza inflację. Ta - zdecydowanie nieortodoksyjna - teza podnosiła w XXI wieku inflację w Turcji do poziomu przekraczającego 70 proc. rok do roku (nawet teraz jest bliska 50 proc.).
Z obozu prezydenta-elekta w USA słychać, że Donald Trump nie będzie się starał zdymisjonować Jerome'a Powella. Jednak wszyscy wiemy, że Trump może szybko zmienić zadanie. To, że ma pełnię władzy, może zwiększyć jego autorytarne zapędy. Przecież Senat i prawdopodobnie Izba Reprezentantów (tu głosy są wciąż liczone, ale Republikanie są bliżsi przejęcia Izby) jest w rękach Republikanów, a de facto - w rękach prezydenta, który Partią Republikańską praktycznie zawładnął.
Co więcej, Sąd Najwyższy zdominowany jest przez sędziów wybranych przez Trumpa podczas jego pierwszej kadencji. W tej sytuacji, jeśli prezydent Trump będzie realizował swoje zapowiedziane reformy (duże cła, niskie podatki, deregulacja), to należy oczekiwać wzrostu inflacji. Mówią o tym w USA najtęższe ekonomiczne głowy. Skoro tak, można oczekiwać, że FOMC nie tylko zatrzyma cykl łagodzenia polityki monetarnej, ale może też zacząć stopy podnosić. A to by się prezydentowi Trumpowi bardzo nie spodobało.
Dymisja Powella to rozkręcona inflacja i przecena dolara
Interesująca podczas ostatniej konferencji prasowej była odpowiedź Powella na pytanie dziennikarki o to, czy zapowiadane działania prezydenta-elekta nie zmienią poglądów Fed. Powell stwierdził, że Fed nie zajmuje się skutkiem wyborów. Rozwinął nieco tę odpowiedź, ale brzmiała ona de facto jak "poczekamy, zobaczymy". Nie wyobrażam sobie Fed-u, który milczy i nic nie robi, jeśli inflacja rośnie.
Co by się więc stało, gdyby inflacja rosła, Fed działał, a współpracownicy Donald Trumpa nie powstrzymali prezydenta i ten - wbrew prawu - jednak zdymisjonowałby Powella (lub jakoś zmusił go do dymisji)? Otóż to bardzo, ale to naprawdę bardzo by się rynkom finansowym nie spodobało. Niezależność banku centralnego od polityków jest w Europie i w USA jednym z aksjomatów.
Można by wtedy oczekiwać rozkręcenia inflacji w USA, przeceny dolara i dużego wzrostu rentowności obligacji amerykańskich. Niewykluczone jednak, że to doprowadziłoby do hossy na Wall Street. Tak działała giełda w Niemczech podczas hiperinflacji w latach 20. XX wieku, a bliżej naszych czasów - tak zachowywał się giełda turecka, gdzie nawet liczone w dolarach (bo lira szybko traciła) zyski z inwestycji w akcje były znaczące. Zamożni inwestorzy giełdowi bardzo by się ucieszyli. Ucieszyłyby się też Chiny, bo przyspieszyłoby upadek dolara. Z tego też powodu uważam, że ten scenariusz należy uznać za fikcję ekonomiczną. Mam nadzieję, że się nie mylę, bo odpowiedź USA na taki rozwój sytuacji mogłaby się światu nie spodobać.
Piotr Kuczyński, główny analityk domu inwestycyjnego Xelion